Im ambitniejszy plan tym ciężej go zrealizować. Widać, że twórcy Encased mieli głowy pełne pomysłów, ale nie wszystkie udało im się dopracować. Finalnie jednak otrzymujemy postapokaliptyczne cRPG z garścią średnich elementów i kilkoma naprawdę udanymi.
Gry RPG to dość niewdzięczny gatunek, jeśli przychodzi do zaspokojenia oczekiwań graczy. Kiedy uruchamia się strzelankę FPS, najczęściej chodzi tylko o zróżnicowane bronie, wymagających przeciwników i dużą dawkę akcji. Z kolei wszelkiego rodzaju symulatory potrzebują dobrego odwzorowania rzeczywistości, a gry niezależne cechują się najczęściej odkrywczością i intrygującą historią.
RPG musi natomiast najczęściej balansować między otwartym światem, a "wypełnieniem" go. Warto też, żeby miało odpowiednie nasycenie statystykami, dialogami, historią i przedmiotami do zebrania - jednak nie do przesady. Czy taki ideał da się w ogóle osiągnąć?
No cóż, jeszcze się taki nie urodził, który by każdemu dogodził. Twórcy Encased postanowili jednak dokonać rozmaitych zapożyczeń zarówno w kwestii historii i klimatu, jak i mechaniki. Zbierając najlepsze elementy z istniejących, udanych produkcji i dorzucając kilka autorskich rozwiązań, postarali się urozmaicić swoje pierwsze duże dzieło tak, aby każdy znalazł w nim coś dla siebie. Czasem jednak przesyt bywa męczący.
Dużo emocji w niewielkiej gęstości
O fabule, klimacie i rozwiązaniach w Encased dużo już pisałem we wrażeniach z wczesnego dostępu - zainteresowanych ogólnymi założeniami tejże gry odsyłam więc do wcześniejszego tekstu. W skrócie powiem tylko, że twórcy postawili tu na postapokaliptyczny klimat, jednak zamiast realiów po wojnie nuklearnej, otrzymujemy spory obszar odcięty od świata za sprawą rozmaitych anomalii, podobnych do tych ze świata S.T.A.L.K.E.R.
Nieco sztampowym rozwiązaniem jest moment historii, w którym dochodzi do katastrofy, a prowadzona przez nas postać okazuje się być jedyną, która po tajemniczym przeskoku o kilka lat w przód może przywrócić porządek w świecie "pod kopułą". Ten bowiem zdążył zamienić się w pustkowia, a zaprowadzony ład cywilizacyjny ledwie się trzyma. Swoją drogą, na każdym kroku zauważam w Encased rozmaite zapożyczenia, a testując wersję próbną nie zauważyłem jednego. Teraz, w pełnej wersji gry są one nad wyraz widoczne. Otóż bohater lub bohaterka jest szczególnie ważną postacią ze względu na odporność na działanie pól magnetycznych, anomalii i innych nadprzyrodzonych zjawisk. Trąci to trochę serialem Zagubieni sprzed kilkunastu lat. No cóż, jak kopiować, to od najlepszych.
Problem jaki mam z historią w Encased jest taki, że świat jest równocześnie pełny i pusty. Pełny, bo jest tu masa ulotek propagandowych, wpisów w komputerach, linii dialogowych i opisów. Widać, że scenarzyści napracowali się nad tym, żeby każdy element w świecie miał jakąś funkcję i historię. Dzięki temu ciekawi tej rzeczywistości gracze mogą spędzić dziesiątki godzin tylko na czytaniu i "łączeniu ze sobą kropek".
Jednak tak jak już wcześniej wspomniałem jest tu dość pusto - a to za sprawą niektórych, rozległych lokacji, innych postaci i misji. Świat nie tętni życiem - pustkowia, osady i wreszcie miasta są statyczne niczym w pierwszych dwóch częściach Fallout. Tyle tylko, że dzieje się tu jeszcze mniej, a mimo, że mamy tu pozornie interesujący podział na frakcje i gangi, a nawet podziemny klub walk, to wszystko zdaje się być ledwie tłem dla mozolnej tułaczki z miejsca do miejsca.
O ile bowiem prolog i zwiedzana stacja początkowa jeszcze pokazywały coś nowego i intrygującego, tak im dalej tym jest bardziej smutno, ponuro i... nudno. Liczyłem, że kiedy po pierwszych kilku misjach fabularnych zostanę obywatelem cywilizowanego miasta i wejdę na jego ulice będzie to niczym wejście do Saint Denis w Red Dead Redemption 2. Nic bardziej mylnego, zmieniła się architektura, ale postaci nie przybyło. Szkoda, bo jeśli już pojawią się w Encased przypadkowi rozmówcy i zadania od nich to bywają one naprawdę ciekawe.
Rozmaite rozwiązania z takim samym efektem
Przez pierwszych kilka godzin byłem pod wrażeniem tego, że zarówno eksploracja, jak i walka czy dialogi mogą być rozwiązywane na różne sposoby, zależnie od zdolności naszej postaci. W praktyce okazuje się jednak, że po pierwsze wybór ścieżki rzadko kiedy daje odmienne rezultaty, a po drugie, warto być mięśniakiem, a nie mózgowcem. Encased przechodziłem dwa razy i najpierw byłem bardzo zadowolony z tego, że moja pani naukowiec należąca do "wyrafinowanego" białego skrzydła pracowników Cronus, odblokowuje swoją elokwencją dodatkowe linie dialogowe. Tylko co z tego, skoro walki dłużyły się niemiłosiernie i były zwyczajnie zbyt trudne?
Po zmianie podejścia i zabawie od nowa, z przedstawicielem sił porządkowych z czarnego skrzydła, poczułem potęgę w świecie Encased. Nikt nie mógł się ze mną równać w walce, a czego nie udało mi się wywalczyć perswazją, dokonywałem pięścią - i rezultat był równie zadowalający. Co więcej, podejście siłowe pozwoliło mi znacznie szybciej zdobywać punkty doświadczenia i w efekcie podnosić poziom, by wykupić umiejętności uzupełniające braki charyzmy czy intelektu. Dostałem więc swoiste dwa w jednym. Tylko, że trochę narzuca to „lepszy” styl gry.
Na pochwałę zasługuje za to zakończenie - dostępnych finałowych scen w Encased jest aż kilkanaście i zależą zarówno od reputacji we frakcjach, jak i indywidualnych zdolności postaci. Myślę, że każdy będzie usatysfakcjonowany, jeśli prowadził historię w sposób zgodny ze swoim przekonaniem.
Raj lub piekło dla zaciekłych zbieraczy
Też macie tak, że nie potraficie w żadnej grze przejść obojętnie obok nieotwartej skrzynki czy kredensu? Nieważne czy to Wiedźmin, Fallout czy Encased – ja muszę pozbierać absolutnie wszystko. No dobra, w tym ostatnim tytule po jakimś czasie dałem sobie spokój z wygrzebywaniem ziemi z doniczek z kwiatkami. Po kilkunastu godzinach bycie przeciążonym i szukanie kupca z gotówką, który uwolni mnie od kosztowności, zaczęło mnie to zwyczajnie męczyć.
W Encased jest niby zawarty system tworzenia przedmiotów, ale uważam, że wciśnięto go na siłę. Po drodze zbieram tyle amunicji i uzbrojenia, że nie czułem ani przez moment potrzeby tworzenia czegoś nowego. Z kolei żywność niby pozwoli nam obniżyć status głodu i pragnienia, ale są to statystyki tak marginalne, że w praktyce się ich nie zauważa. Miało być realistycznie? Wyszło trochę upierdliwie, bo zawsze nosiłem w plecaku kilka puszek fasoli na czarną godzinę, ale skorzystałem z nich ledwie kilka razy.
W grach RPG widzę dwie szkoły zbierania przedmiotów – albo jest kompletnie losowo, albo całkowicie logicznie. Pamiętam klasyczne Jagged Alliance 2, gdzie wszystko się zgadzało – jeśli przeciwnik przez dobrych kilka minut strzelał do Ciebie z kałasznikowa seriami to później przy jego ciele znajdziesz właśnie AK47 z małą garstką amunicji. Jeżeli zaszedłbyś go po cichu, wciąż będzie miał przy sobie spory zapas naboi i wspomniany karabin. Co więcej, w tamtej kultowej grze po wyczyszczeniu sektora dało się w prostym menu przejrzeć wszystkie odkryte przedmioty, ale zabrać można było tylko niewiele – no bo czy wyobrażacie sobie żołnierza niosącego cztery ciężkie spluwy?
W Encased rozwiązano to tym drugim sposobem – a mianowicie przy pokonanych przeciwnikach zdarzyło mi się czasem znaleźć… jedynie garść ziemi. Nie ma też problemu, żeby bohater nosił po jednej broni z każdego typu – a nuż napotkany NPC dołączy do drużyny i będzie potrzebował właśnie miotacza ognia, więc czemu nie mieć go w kieszeni? Do tego czas gry sztucznie przedłuża tu bieganie od skrzynki do skrzynki, forsowanie szafek wytrychami i zaglądanie w każdy kąt.
Garść uproszczeń i utrudnień
O ile we wcześniejszych wersjach Encased przymykałem oko na pewne niedoróbki, tak właściwa, wydana oficjalnie gra powinna być już w pełni funkcjonalna. Tymczasem kilka błędów budzi mój uśmiech politowania. Po raz pierwszy zdziwienie ogarnęło mnie, gdy natrafiłem na obóz zdecydowanie zbyt silnych przeciwników. Mogłem ich ominąć i wrócić później, z silniejszą drużyną, a nie atakować ich w pojedynkę.
Zamiast tego, strzelałem do jednego przeciwnika, chowałem się w krzakach, poczekałem, aż przestanie mnie szukać i… powtarzałem akcję do skutku. Wyobrażacie sobie, że ktoś strzela do Was od pół godziny, zostaje Wam minimalna ilość życia, ale Wy nie wzywacie nikogo do pomocy, tylko po dziesięciu sekundach przestajecie szukać napastnika? W Encased to norma.
Kolejne zdziwienie ogarnęło mnie, kiedy wyjąłem akumulator z samochodu, otrzymałem za to 61 punktów doświadczenia, włożyłem go z powrotem, wyjąłem jeszcze raz i… znów zbliżyłem się do kolejnego poziomu. W trakcie wyboru akcji można posługiwać się cyframi na klawiaturze, więc nauczyłem się, żeby po spotkaniu samochodów „Hog” wciskać przez kilka minut kombinację 1-1-1-2, aby szybko awansować.
Żeby zbytnio się nie nudzić, zacząłem oglądać serial na Netflix, a drugą ręką wciskałem odpowiednie klawisze i po kilku minutach „nabiłem” trzy poziomy postaci, bo akurat brakowało mi punktów do rozbrojenia konkretnych pułapek. Wyobrażam sobie, że bardziej zdeterminowani gracze mogą napisać proste makro, by podnieść zdolności w każdej dziedzinie w kilka minut. Oszustwo? Niby tak, ale skoro silnik gry na to pozwala…
Z kolei pójściem w stronę „oldschoolu” jest brak wskaźników na mapie. O zadaniach trzeba dowiadywać się z ich opisów, nie uruchomimy tu radaru, a nad głowami istotnych postaci nie zapalą się znaczniki. Z jednej strony to dobrze, ale w pewnym momencie przez zły kąt kamery (można ją obracać o 360 stopni) nie zauważyłem jednych drzwi i przemierzyłem trzy lokacje, zanim cofnąłem się i odkryłem przejście, które wcześniej przeoczyłem.
Sporą część czasu w Encased spędzimy też na walce. Jest to typowa zabawa turowa, ale do poziomu XCOM jej daleko. Nie uświadczymy tu chociażby aktywnych osłon czy swobodnej zmiany pozycji. Często opiera się też na szczęściu wspomaganym statystkami postaci, więc jeśli nie macie jeszcze napakowanego herosa, przygotujcie się do częstego zapisywania i wczytywania rozgrywki.
Encased – czy warto kupić?
Encased jest naprawdę dobrą grą RPG w starym stylu. Bardzo doceniam tutaj intrygującą fabułę – choć jest trochę sztampowa to twórcy wypełnili ją detalami, a czytanie wszystkich notatek udowadnia, że niemal każdy element został tu dokładnie przemyślany. Do tego spora dawka humoru sprawia, że czytanie zapisków serwisanta sprzętu IT jest przezabawne, a to tylko jeden z wielu smaczków.
Widać jednak, że twórcy chcieli dokonać zbyt wielu zapożyczeń i poszli w stronę „wszystko w jednym”. Zaimplementowano tu więc tworzenie przedmiotów, walkę turową, klasy, system zmęczenia postaci, śladową obsługę pojazdów, a nawet mini-grę w „śrubki”. W praktyce jednak mało który element jest tu w pełni dopracowany. A szkoda, bo potencjał był ogromny.
Całościowo jednak z Encased bawiłem się naprawdę dobrze. Były tu elementy poirytowania, ale przede wszystkim byłem autentycznie wciągnięty w zabawę. Jeśli tęsknisz więc za starszymi częściami Fallout nie wracaj do nich. Zestarzały się na tyle, że lepiej będzie wybrać bardziej współczesne Encased. Ten postapokaliptyczny świat jest warty tego, by go zwiedzić.
Opinia o Encased [PC]
- interesujący klimat życia pod postapokaliptyczną kopułą,
- intrygujące dialogi i ciekawa fabuła,
- duża liczba postaci z indywidualnymi historiami,
- spora regrywalność odmiennymi bohaterami
- nieskomplikowane walki, przy niskim AI przeciwników,
- efekty audiowizualne często są zastąpione opisami,
- brak polskiej wersji językowej,
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę Encased na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy - firmy Koch Media Poland
Komentarze
3