Choć auta piękne a muzyka głośna, organizatorzy imprezy nie dopięli wszystkiego na ostatni guzik. Mimo to Xbox One doczekał się świetnej gry na wyłączność.
Ponad 200 przecudnie odwzorowanych fur – od klasyków po supersamochody; Piękny, otwarty świat gry sporych rozmiarów, w którym dodatkowo jest co robić; świetne poczucie prędkości i dynamizm wyścigów; klimat motoryzacyjnego festiwalu wiecznie żywy; efekty wizualne związane z opadami deszczu; Obecność dwóch systemów rozwoju…
Minusy… które to jednak nie do końca zostały tu przemyślane; gra lubi sobie „chrupnąć”; w zasadzie tylko dwa rodzaje dostępnych wyścigów; stacje radiowe nie każdemu muszą przypaść do gustu – podobnie jak i polonizacja; system Drivatarów nie do końca „bangla”
Forza Horizon była kompletnym spełnieniem moich wszelkich, zręcznościowo-wyścigowych marzeń. Chociaż „główny” nurt serii nie jest mi obcy i darzę go sporym szacunkiem, zawsze bardziej po drodze było mi z modelem jazdy niesilącym się na realizm i nieobracającym prowadzoną furą o 180 stopni, kiedy to przesadzam sobie z gazem na zakręcie. Połączenie ukochanej, wyścigowej serii (i to pomimo dorastania na Gran Turismo) z równie wielbionym gatunkiem nie mogło więc w moim przypadku zakończyć się negatywnym odbiorem - w szczególności, iż twórcy zaserwowali mi jeszcze otwarty świat gry, w którym to pierwszy raz rozkochałem się przy okazji Need for Speed: Underground 2. Od tamtej pory wiedziałem już, że jak się ścigać, to tylko z trybem swobodnej eksploracji okolicy w zanadrzu.
Wolność moja kochana
Oczywiście by takie bujanie się furą na rejonie pomiędzy kolejnymi wyścigami kariery miało jakikolwiek sens, w wykreowanej piaskownicy musi znaleźć się wystarczająco dużo zabawek i zajęć. Na całe szczęście, Forza Horizon 2 pod tym względem nie zawodzi. Zmiana amerykańskich krajobrazów na skąpane w słońcu pogranicze Francji i Włoch poskutkowało tutaj znacznym powiększeniem dostępnego obszaru, ponownie kuszącego nas pokaźną liczbą dróg do przejechania, rekordami prędkości do pobicia czy np. billboardami do roztrzaskania, dającymi w ten sposób zniżkę na „szybką podróż”. Ponadto, znajdziemy tu jeszcze wyzwania specjalne, które wykonać musimy przy pomocy z góry określonego, zazwyczaj przepotężnego supersamochodu, czy też poukrywane w starych szopach klasyki, tylko czekające na odnalezienie, naprawę i wartki powrót na szosę. Przy okazji nowej odsłony festiwalu Horizon jest więc co robić – o ile tylko wasz głód prędkości i zapotrzebowanie na frajdę płynącą z samej jazdy nie wyczerpuje się po kilku godzinach.
A skoro już przy festiwalu jesteśmy, twórcom ponownie udało się w mistrzowski sposób odwzorować klimat i atmosferę tego muzyczno-motoryzacyjnego wydarzenia. Otwierające produkcję intro i sam jej początek to czysty majstersztyk, a immersję dodatkowo pogłębia tu szereg odblokowujących się z czasem stacji radiowych. Chociaż fan elektronicznej muzyki ze mnie żaden, ścieżka dźwiękowa Horizon 2 (podobnie jak i w przypadku jedynki) bardzo przypadła mi do gustu. Lwia część obecnych tu kawałków świetnie motywuje do rywalizacji na trasie i nakręca tempo, chociaż trzeba pamiętać, że zdecydowanie nie jest to repertuar dla każdego. Fani cięższych brzmień w Forza Horizon 2 poczują się po prostu odrzuceni.Podobnie sytuacja wygląda zresztą w kontakcie z polonizacją gry – jedni łykną luzacki styl przemawiających do nas postaci i DJ’ów niczym pelikan ciepłą bułę, inni poczują w duszy gorzką mieszankę zniesmaczenia i zażenowania. Każdemu nie dogodzisz.
I wszyscy łapy w górę
Mięsko Forza Horizon 2 to jednak nie wyłącznie podziwianie urokliwych widoków i swobodna eksploracja przyzwoicie wyposażonego w atrakcje świata gry. Na miejsce przybywamy przecież w celu wygrania samego festiwalu, a droga do finału złożona jest z szeregu wyścigów rozgrywających się w kilku miastach. Całość prezentuje się tutaj mniej więcej tak: po zdominowaniu rywali w jednej mieścinie ciśniemy do następnej aglomeracji, na miejscu zazwyczaj próbując swoich sił w zupełnie innym typie zmagań (np. całkowicie nowych wyścigach typu off-road). I tak w koło Macieju – w zakupionym bądź otrzymanym samochodzie albo sadzimy tu okrążenia, albo mkniemy do oddalonego o kilka kilometrów punktu w wyścigu typu sprint.
I trzeba przyznać, że ta część mięcha Horizon 2 nie smakuje już tak wspaniale jak jej poprzednik, i to nie tylko za sprawą małej różnorodności dostępnych wyzwań. Problemem jest tu również ich poziom, bo chociaż „trudność” i stopień realizmu prowadzenia auta zmienić można tu w każdej chwili, kampania sama w sobie bardziej wymagająca się nie zrobi. Dość powiedzieć, iż na „normalu” jest tu jeszcze nieco zbyt łatwo, a najlepsi kierowcy w okolicy z jakimi mierzymy się pod koniec wcale nie radzą sobie lepiej, niż leszcze rzucani nam na początek. Wpływ na ten element powinien mieć obecny w grze, a pamiętany z piątej części Forza Motorsport system Drivatarów, a więc pobierany z sieci zapis stylu jazdy każdego z graczy i wprowadzany w życie za sprawą naszych wirtualnych rywali. Problem w tym, iż wspomniany wpływ nie zawsze był widoczny – czasami przeciwnicy faktycznie cechowali się typową dla graczy agresją i lekkomyślnością na torze, innym razem i tak sunęli po trasie gęsiego, idealnie wpasowując się w optymalny tor jazdy. Nie tak miało to chyba wyglądać.
Tryb wieloosobowy
Rozgrywka sieciowa w Forza Horizon 2 cechuje się atrakcyjnym, bo pozbawionym dodatkowych menu przejściem do zabawy wieloosobowej bezpośrednio z fotelu naszego samochodu, pozostając w świecie gry. Po wybraniu odpowiedniej ikony na mapie terenu system automatycznie wyszukuje dla nas dostępną sesję i przenośni do „zbiorowego” odpowiednika uniwersum Horizon. Na miejscu możemy już albo wygłupiać się we własnych bryczkach wraz ze znajomymi, jeżdżąc bez celu po okolicy, albo brać udział w wyścigach – w swoim, bądź wynajętym samochodzie. |
Świetne dobrego początki
W moim odczuciu, największym problemem Forza Horizon 2 jest jednak jego kiepski system motywacji grającego do realizacji kolejnych celów. W pierwszej części na festiwalu pojawiliśmy się bowiem jako totalny żółtodziób, nieco fuksem wbijający się na imprezę i powoli acz skutecznie wspinający się po szczeblach lokalnej hierarchii samochodowych wymiataczy. Tutaj, gra na dzień dobry mówi Ci żeś półtora gościa, daje w ręce Lamborghini Huracán i nakazuje otwarcie biby z fetą, jakiej nie znał świat. Jak już się rzekło, efekt jest porażający, ale dość szybko zdajemy sobie tu sprawę, iż zbyt wiele rzeczy jest nam dane – gra podrzuca kolejne fury i pieniądze na nie jak najęta, z uśmiechem na twarzy mówiąc „baw się!”. I bawię, zbieram forsę i oddaję się szaleństwu zakupów, jednak nie dlatego że muszę. Najzwyczajniej w świecie uciekam tak przed nudą. Sytuacji nie odmieniają nawet obecne dwa systemy rozwoju i awansowania na wyższe poziomy, bo jeden z nich na zasadzie loterii nagradza nas ponownie forsą lub samochodem, drugi zaś perkami, które aż tak wiele do rozgrywki nie wnoszą i równie dobrze mogłoby ich tu nie być.
Niemniej jednak, w grze ciągle obecny jest jeszcze system modyfikacji pojazdu, dzięki któremu symulacyjno-wyścigowi wyjadacze mają wszelkie możliwości do wyciśnięcia z nowego Horyzontu o wiele więcej frajdy niż ja. Zaimplementowana tu możliwość konfiguracji i dłubania w statystykach, opierająca się na ustawieniu zawieszenia, skrzyni biegów czy mechanizmu różnicowego z pewnością pochłonie ten typ odbiorców na wiele godzin. Jako totalny lamus wtej kwestii z przyjemnością uciekałem się jednak do automatycznego podrasowania posiadanego pojazdu do wymaganej klasy. Zapłaciłem, dostałem, niczego mi nie żal.
W swoich recenzjach wielokrotnie zaznaczałem, iż gry z otwartym światem, w którym to dodatkowo jest co robić i zbierać, to dla mnie absolutna poezja. Powtarzalność rozgrywki również mi nie straszna, bo jeśli oferowany zestaw atrakcji i tak nie pozwala mi odejść od konsoli przez długie godziny, w moim mniemaniu gra spełnia swoje zdanie – Destiny tego najlepszym przykładem. Z ręką na sercu mogę więc teraz napisać, iż przy Forza Horizon 2 bawiłem i w dalszym ciągu bawię się przepysznie – nawet wtedy, gdy tytuł bezczelnie urywa animacje i chrupie niczym prowadzący Familiady, serwujący kolejny ze swoich topowych żartów. Nowa produkcja Playground Games może i nie jest aż tak rewolucyjna względem swojej poprzedniczki jak wielu się marzyło. Wciąż jednak nie tylko brzmi i wygląda jak Pagani Zonda – w szczególności, gdy karoserię i asfalt pokryją dodane tutaj opady deszczu – alei w dalszym ciągu potrafi dostarczyć mnóstwo frajdy i niesamowicie zrelaksować. Albowiem takiej ilości słońca i majestatycznych krajobrazów nigdy za mało, w szczególności z obecnie dominującą w naszym kraju pogodą za oknem.
Moja ocena: | |
Grafika: | dobry |
Dźwięk: | zadowalający plus |
Grywalność: | dobry |
Ogólna ocena: | |
Okiem starego zgREDa |
Komentarze
24Dla kilku gierek na kinecta i forzy w jakiejś promocji za 2-3 lata może i kupie xboxa. Szkoda, że nie działają gry z 360.
Juz teraz wiem w jakie gry bede na nim gral, zwlaszcza te, ktore wlasnie wyszly lub zaraz wyjda.