Od Garmin Forerunner 265 po Garmin Fenix 7. Garmin Coach sprawił, że zostałem biegaczem
Zaczęło się od eksperymentu i mocno życiowego testu zegarka Garmin Forerunner 265, a skończyło na regularnych treningach z Garmin Coach. Oto akt 2 opowieści o tym, że biegać każdy może, a nowe technologie (choć nie pobiegną za ciebie) mogą ci w tym pomóc.
Pierwszy bieg z Garmin Coach
- Pierwszy trening na drodze do przebiegnięcia 5 km wyglądać miał następująco:
- Rozgrzewka, czyli marsz lub trucht: 2 minuty
- Bieg na pełnej mocy: 5 minut
- Wyciszenie, czyli marsz lub trucht: 2 minuty
Było to… nic szczególnego, prawdę mówiąc. Ot, zrobiłem, przebiegłem, zadyszałem się jak zły. A potem, pobiegłem jeszcze trochę, w sensie tak sam z siebie uznałem, że sobie marszobieg dołożę, bo taki jestem niedobiegany. I to był błąd! Ujechałem się jak zły, a jak następnego dnia po wieczór organizm dał mi znać, że odstawiłem szopkę, to uznałem, że czas zacząć po prostu słuchać tego Garminowego trenera. Tak czy inaczej, trening zrobiłem, więc wieczorem mogłem wciągnąć małą pizzę - bez wyrzutów sumienia.
Co ważne - klimat tego biegu był taki, że się poczułem, jak w jakimś amerykańskim filmie. 14 stopni, 20:30, drobnokropelkowy, ale rzęsisty deszcz, oświetlony stadion miejski. No turbo klimat!
Drugi bieg z Garmin Coach
Nie ma o czym gadać. Poszedłem, pobiegłem, znienawidziłem życie na jakiś czas.
Fun fact
Po dwóch dniach biegania, dwóch pierwszych treningach, wyskoczeniu na szosę na niecałą stówkę i dwóch treningach siłowo-mobilizacyjnych (mam problemy z biodrem i odcinkiem lędźwiowym kręgosłupa) Garmin pokazał mi gotowość do treningu na poziomie 1 na 100 oraz rekomendował, bym odpoczywał 96 godzin.
Powiem wam, nie jest łatwo być aktywnym fizycznie…
Chwila zwątpienia
Po 2 tygodniach zmagań z materią, zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym, dlaczego zdecydowałem się tak skrzywdzić? W imię czego? Sprawdzenia zapewnień o tym, jak plany treningowe działają w praktyce? Ech, no założyłem sobie, że zrobię długodystansowy test i uznałem, że podołam wyzwaniu. Ot taka głupia cecha charakteru, która każe mi skończyć, co zacząłem.
A łatwo nie było, bo po tych 2 tygodniach biegania, maszerowania i biegania miałem literalnie dość. Codziennie bolały mnie mięśnie nieużywane od lat. Podczas biegu dusiło mnie w klatce piersiowej i spinałem się w odcinku piersiowym - nie wiedzieć dlaczego i po co. Drętwiały mi łydki, ciągnęło z tyłu za pośladkiem non-stop, a moja fizjo miała nowe zadanie - nie tylko naprawiać mi biodro, ale utrzymać mnie w jako takim stanie, żebym się czasem nie rozsypał, jak jakiś manuskrypt odnaleziony w piramidzie.
Powtórzę się, ale co tam, wolno mi - nie jest łatwo być aktywnym fizycznie.
Jak sprawdza się Garmin Forerunner 265?
O Forerunnerze 265 nie powiem złego słowa. Powiem same dobre - ten skubaniec przeprowadził mnie przez tę próbę ognia. Już w pierwszym tekście o mojej próbie zgłębiania fenomenu biegania, czyli o tu: Jak zostać biegaczem? Praktyczny test Garmin Forerunner 265 - napisałem o tym zegarku to i owo, więc nie planuję się jakoś szczególnie powtarzać.
Zaznaczę jedynie, że muzyka ze Spotify offline to jest istny treningowy game changer - bieganie wokół komina bez smartfona robi robotę! Zegarek ma dokładny i szybki i wiarygodny GPS, piękny wyświetlacz, a do tego jest lekki i doskonale się go używa na co dzień. I to tyle. A! Jest też drogi i to smutne, ale - no co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
Jego największą zaletą jest jednak ekosystem Garmina, podliczanie sportowych osiągnięć, treningów, nawodnienia, mierzenie poziomu regeneracji, jakości snu etc. To wszystko może wydawać się jakąś szarlatanerią, ale wierzcie mi - to działa.
Kolejne treningi, kolejne wyzwania, czyli jak działa Garmin Coach?
W Garmin Coach podajemy nasz cel, określamy, co potrafimy dziś, czy biegamy czy nie i takie tam, a następnie otrzymujemy plan treningowy. Plan, który ma być dopasowany do naszych możliwości. Czasem więc 5 minut marszu, 15 minut biegu, 5 minut marszu, a czasem tyle biegu ile fabryka dała. To w teorii. W praktyce zaś, przy 5 czy 6 treningu przedłużałem sobie bieganie, bo czułem, że mocy mam więcej, że mogę sobie jeszcze trochę pociągnąć. I to czasem było złudne, bo po takim przedłużonym treningu zegarek potrafił mi powiedzieć: “ej gościu, masz teraz regenerować się 2 tygodnie”!
Co ciekawe, te dane o regeneracji nie są z palca wyssane! Wiadomo, że to przybliżone, orientacyjne informacje, opracowane przez algorytmy Garmina, ale na własnej skórze przekonałem się, że kiedy zegarek mówi, że mam gotowość do treningu na poziomie 1 na 100, a ja i tak idę na rower lub idę pobiegać - wysiłek, czy tam ewentualny trening jest drogą przez mękę.
Podsumuję ten wątek tak: Garmin Coach w parze z algorytmami analizującymi to, co mierzy noszony na co dzień zegarek - dają radę i realnie pomagają w osiąganiu założonych celów.
Kontuzja, a jakże!
10 października, po treningu, który obejmował 5 minut marszu, 20 minut biegu i 5 minut marszu, wróciłem sobie jak zwykle do domu. Szczęśliwy, że już prawie biegam. Po powrocie wiadomo - prysznic, kawa, praca.
Po pracy, gdy wstałem sprzed komputera po jakichś 2 godzinkach, no może 3 godzinkach poczułem jakby mi ktoś po ścięgnach Achillesa kijem golfowym przejechał. Wspaniale, pomyślałem. Tym bardziej wspaniale, że grając w koszykówkę nabawiłem się zapalenia tych ścięgien w 2019 roku. Przez lata było jednak okej, więc może jednak za dużo ważę, by biegać? Albo źle biegam? A może mam złe buty?
Na żadne z pytań nie odpowiedziałem. Nawet sobie, w człowieku nie odpowiedziałem. Zrolowałem, co mogłem, posmarowałem ścięgna czymś miłym i 12 października poszedłem pobiegać, jak to miałem w harmonogramie. Boleć bolało jak diabli, ale uznałem (pewnie średnio rozsądnie), że najpierw zmniejszę częstotliwość biegania (bo trochę oszukiwałem Garmin Coacha), później kupię lepsze buty i wszystko będzie dobrze. Rozsądne to nie było, ale zaczynając ten eksperyment z bieganiem, liczyłem się z tym, że będę cierpiał i to wielopłaszczyznowo.
Harmonogram treningu to dobra sprawa!
Garmin Coach, niezależnie od tego, z którym trenerem będziemy biegać, rozpisuje nam treningi w łatwy do ogarnięcia harmonogram. Widzimy w aplikacji, kiedy i co mamy pobiec, kiedy i co mamy poćwiczyć, a w porannym raporcie na zegarku dostajemy info, czy dziś mamy dzień odpoczynku, czy dzień, w którym mamy cisnąć, ile fabryka dała. Niby to nic szczególnego, ale jako człowiek, który wszystko, dosłownie WSZYSTKO musi mieć zapisane w kalendarzu, doceniam ten harmonogram.
Nie obraziłbym się, gdyby harmonogram treningów dopasowywał się nieco lepiej do naszej kondycji i mocy, i możliwości - np. jeśli poza 3 treningami w tygodniu machniemy sobie jeszcze ze 2 osobne przebieżki, to byłoby super, gdyby Coach zechciał to uwzględnić, przeanalizować i zaktualizować rozpiskę treningową. Niestety, tak bystry nie jest. Nie jest to może wadą w definicyjnym wymiarze tego, co postrzegamy jako wady, ale gdyby jakieś AI tam siedziało i analizowało takie rzeczy, to konkurencja nie miałaby do Garmina w ogóle startu!
Niewolnicy statystyk
Jeszcze jakiś czas temu kompletnie nie rozumiałem ludzi, którzy zakładają sobie na nadgarstek opaskę czy smartwatcha po to, by urządzenie liczyło im kroki… Dziś wpisuję w aplikację, ile wody wypiłem, a po treningu sprawdzam, z jaką mocą biegłem. Absurdalne to trochę, bo maratończykiem nigdy nie zostanę, ale autentycznie połknąłem bakcyla systematycznego treningu i polubiłem jakąś kontrolę nad organizmem, co jak dla kolarza romantycznego - amatora, który gardzi np. takim miernikiem mocy w rowerze, jest czymś gruntownie nowym.
To jak szybko i jak łatwo wpadłem w świat zdrowotnego “kontrolingu” i statystyk treningowych kazało mi się zastanowić nad tym, jak ważne są dla nas statystyki. Jak kiedyś polubienia pod postem na Facebooku - im statystyki lepsze, tym większa satysfakcja i tym większa motywacja do stałego, systematycznego pokonywania własnych ograniczeń. Te wszystkie smart zegarki, opaski i kto wie co jeszcze, sprawiają, że człowiek motywuje się do treningu, do ruchu w ogóle, wyłącznie chęcią dodania do swojego konta w Garminie czy np. na Stravie tych kilku kilometrów więcej lub odjęcia tych kilku sekund w biegu na 5, 10, 15, czy 128 km. Jesteśmy niewolnikami statystyk i choć bawi mnie to, w pełni tę zależność rozumiem. Zmotywowanie samego siebie do wyjścia ze strefy komfortu jest diabelnie trudne, więc jeśli zliczanie mililitrów wypitej wody, urwanych sekund podczas biegu, czy kilogramów dźwigniętych w trakcie treningu może pomóc w tej materii, to ja taką pomoc przyjmuję!
To już było, czyli - czy Garmin Forerunner 265 to dobry przyjaciel początkującego biegacza?
Wspominałem wam w pierwszym tekście, że nie mam pewności, czy Forerunner 265 to dobry wybór dla początkującego biegacza. Dziś już wiem, że to świetny wybór. Jeśli tylko ktoś może sobie na niego pozwolić, to w zasadzie nie ma się nad czym zastanawiać. No, brak map może doskwierać, ale w sumie to tylko tym bardziej zaawansowanym. Dla początkujących oraz dla tych, którzy po prostu chcą kontrolować swój organizm, swój poziom wytrenowania i zadbać nieco o siebie - nawet jeśli z bieganiem im nie wyjdzie, Forerunner 265 będzie strzałem w dziesiątkę.
Nie chcę tu sprzedać laurki dla tego zegarka, bo zakładam, że Coros Pace 3 czy np. Polar Pacer Pro, czy nawet jakiś starszy brat 265 - 255 Music czy 245 Music też doskonale spiszą się w roli zegarka dla miłośnika sportu i początkującego biegacza. Niemniej, 265 to bardzo udana konstrukcja i szczęśliwy jestem dziś niemożebnie, że właśnie z tym zegarkiem mogłem zmierzyć się z materią i w jakimś sensie rozpocząć swoją przygodę z bieganiem.
Biegam czy nie biegam?
Hem, no wyjdzie, że biegam. 5 km tak względnie spokojnie, dla zdrowotności, z czasem w okolicach 26/27 minut. Mało tego! Tak mi się to bieganie spodobało (chyba?) i tak mi się spodobała cała ta idea zegarka, który monitoruje moją kondycję i zdrowie, że eksperyment kontynuowałem w pewnym momencie na Garminie Fenix 7, który przewija się na zdjęciach w tekście. No, kupiłem sobie, co zrobić?
Kiedy już przebiegłem te 5 km, czyli początkowy planowany dystans, jakoś pod koniec października - oszukiwałem przy treningach, bo chciałem szybciej, więcej, mocniej, to odpaliłem sobie trening przygotowawczy na 10 km. Działam z tym planem do dziś, bo choć faktycznie jestem w stanie wyjść i tę dychę zrobić, to do pełnego komfortu wiele mi jeszcze brakuje. Według planu machnę 10 km w komforcie jakoś pod koniec stycznia 2024. Pożyjemy, zobaczymy. A! Co ciekawe, odczuwam co jakiś czas ból tu czy tam w człowieku, a to w ścięgnie, a to pod kolanem, ale dolegliwości te pojawiają się i znikają, i podobno (fachowa opinia) to nie kontuzje, tylko boleści wynikające ze zmęczenia i dopóki nie nabiorą przewlekłego charakteru mam wdrożyć strategię: biegać - obserwować.
PS Dalej nie lubię biegać.
PPS Dalej nie lubię smartwatchy, ale że Forerunner i Fenix to takie prawie-smartwatche, to dogaduję się z nimi.
Opinia o Garmin Forerunner 265 [Niebieski]
- świetny ekran AMOLED
- niewielka waga
- muzyka offline (np. Spotify)
- intuicyjna obsługa
- rozbudowany ekosystem Garmina
- dokładność pomiarów zdrowotno-sportowych
- dokładność GPS
- szkoda, że ekran jest zlicowany z bezelem
- czas pracy na baterii nie zachwyca
- cena - to jednak drogi sprzęt
Ocena Garmin Forerunner 265
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
3