Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…
Marka Gwiezdne wojny istnieje już od ponad 30 lat i mimo swojego wieku nie tyle ma się dobrze, ile z roku na rok coraz lepiej. Od dawna nie jest kojarzona wyłącznie z pełnometrażowymi filmami tworzącymi ponadczasową kosmiczną sagę, wszak Gwiezdne wojny to także seriale animowane, komiksy, książki, gry fabularne czy wideo. To przede wszystkim jednak ogromne uniwersum, które ma miliony fanów na całym świecie i przyciąga niczym magnes kolejnych zapaleńców, równie chętnie oddających cześć swojemu ulubionemu wszechświatowi wykreowanemu przez George’a Lucasa.
W niniejszym artykule pozwolę się skupić na tym, co interesuje nas, graczy, najbardziej - gry komputerowe. To między innymi dzięki nim możemy rozszerzyć horyzonty, wyjść za granice nakreślone przez filmowe trylogie i dowiedzieć się więcej o tym bogatym uniwersum. Ten rodzaj elektronicznej rozrywki nie dostarczy nam na pewno tak wielu szczegółów dotyczących świata i postaci, jak bardziej tradycyjna forma spędzania wolnego czasu – czytanie książek. Dlatego, nawiasem mówiąc, jeśli łakniecie więcej, to warto od czasu do czasu oderwać się od ekranu monitora i wetknąć nos w mniej lub bardziej grubaśne tomiki, tym samym otwierając sobie drzwi do zdobycia większej wiedzy.
Aby dalej nie owijać w bawełnę, wróćmy do meritum i przyjrzyjmy się bliżej najlepszym – z mojego punktu widzenia – tytułom Star Wars wydanym na poczciwe pecety. W spisie znalazły się najciekawsze w swoim gatunku, ale także takie, które wyróżniły się jakimiś konkretnymi aspektami bądź zostały uznane za kamienie milowe w dziejach gier komputerowych. Czas zatem przenieść się do miejsc gdzieś w odległej galaktyce…
1. Battlefront (seria)
2. Dark Forces
3. Empire at War
4. Force Unleashed: Ultimate Sith Edition
5. Galaxies
6. Jedi Knight (seria)
7. Knights of the Old Republic
8. Knights of the Old Republic II: The Sith Lords
9. LEGO: The Complete Saga
10. Republic Commando
11. X-Wing & TIE Fighter (seria)
12. Zakończenie
Battlefront (seria)
Producent: Pandemic Studios
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2004 (Battlefront), 2005 (Battlefront II)
Gatunek: FPS/TPS
Tryb rozgrywki: pojedynczy i wieloosobowy
Battlefront – zanim jeszcze ukazał się na rynku – określany był „starwarsowym Battlefieldem”. Słusznie zresztą. Podobnie jak słynny wypiek ze stajni EA DICE, tak i omawiane dzieło jest sieciowym FPS-em z wbudowanymi elementami taktycznymi. Tym, co wyróżniało wówczas tytuł na tle innych, były starcia na szeroką skalę, z udziałem ogromu jednostek walczących na śmierć i życie na wiernie odwzorowanych polach bitew z filmowych trylogii. Ciężkie boje, opowiadając się po jednej ze stron, toczyliśmy m.in. w chmurnym mieście Bespin, na Geonosis, leśnym Kashyyyku czy w mroźnej bazie Hoth.
Gra wybitnie przeznaczona dla miłośników wieloosobowych starć przez internet. Chwilami emocje potrafiły sięgać zenitu i mieliśmy wrażenie, jakbyśmy naprawdę znaleźli się w środku prawdziwej bitwy. Takiego entuzjazmu nie wywoływał również obecny tutaj tryb pojedynczy, gdyż w nim rozgrywka u boku botów była nie tylko drętwa, co momentami nudna i „oszukańcza” (zawyżona skuteczność sztucznej inteligencji). Choć silnik ma swoje lata świetności za sobą i grafika ostro się zestarzała, to gameplay nadal daje radę.
Drugi Battlefront, mówiąc wprost, jest kopią rozwiązań z „jedynki”, co nie powinno zresztą dziwić. Po co zmieniać to, co dobre? Diabeł jednak tkwi w szczegółach – mnie nie przypadły do gustu wszystkie zmiany – rozgrywka jest kiepsko zbalansowana (natomiast w kampanii solo, ciekawszej i wzbogaconej fabularnie, odstrasza bardzo nierówny poziom trudności), a większy udział Jedi i Sithów w walkach sprawia pozytywne wrażenie tylko po krótkim seansie, ale na dłuższą metę chce się wrócić do starych, sprawdzonych przepisów z „jedynki”. Nowe mapy, postacie czy uzbrojenie nie wystarczyły, żeby nie nazwać gry zwyczajnie odgrzanym kotletem. Podanym w dodatku w tej samej panierce (grafika uległa jedynie kosmetycznym zmianom). To było za mało, żeby odnieść spektakularny sukces – chociaż Battlefront II sam w sobie nie jest na wskroś zły i wciąż ma wiernych fanów, to po części w okolicach premiery skutecznie zniechęcała do jego kupna strasznie wysoka cena, bardziej horrendalna niż za starych dawnych czasów, bo wynosząca – uwaga – 249 zł! Dlatego zapewne w Polsce większym zainteresowaniem cieszył się starszy, ale wcale nie gorszy poprzednik.
Dark Forces
Producent: LucasArts
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 1995
Gatunek: FPS
Tryb rozgrywki: kampania dla pojedynczego gracza
Protoplasta serii Jedi Knight. Początek wielkiej sagi o Kyle’u Katarnie. Tytuł, który 15 lat temu uważany był za klona Dooma – nie bez powodu zresztą, gdyż Dark Forces wygląda na pierwszy rzut oka tak, jakby płynęła w nim ta sama Moc, tfu, to znaczy - jakby działał na tym samym silniku. Nie należy jednak uznać tego za wadę – w końcu twór id Software to jeden z największych klasyków, jakie widziała nasza Ziemia.
W tamtym czasie nie było to jednak na tyle istotne, ponieważ za sprawą kapitalnego klimatu, prostej, ale ciekawej fabuły i przyjemnej dla oka grafiki, grało się w tę grę znakomicie i nikt nikomu nie wytykał, że jest to zbyt „doomowate”, takie czy siakie. Na swój sposób Dark Forces było jednak inne. Nawet obecnie dość sporych rozmiarów lokacje - zróżnicowane też pod kątem wizualnym - pokonuje się z bananem na twarzy. Muzyka w formacie midi natomiast podkręcała swego czasu jeszcze bardziej gwiezdną atmosferę, dziś co najwyżej wywołuje miłe wspomnienia.
Największy podziw mimo wszystko wzbudzała i wciąż wzbudza we mnie historia. Głównym bohaterem, jak zostało już powiedziane, jest Kyle Katarn, dawny żołnierz Imperium, którzy przeszedł na stronę Sojuszu Rebeliantów po odkryciu prawdy o śmierci swego ojca. Jako rebeliancki szpieg wylatujemy w kosmos w celu skradzenia planów Gwiazdy Śmierci oraz zdobycia większej ilości informacji na temat tajemniczej broni Dartha Vadera – Mrocznych Piechurów (z ang. Dark Troopers). Pierwowzór cyklu Jedi Knight oferuje niespełna 10 godzin emocjonującej, dziś już przestarzałej, ale na ówczesne czasy bardzo rozbudowanej rozgrywki.
W okolicach daty wydania całość robiła istotnie kolosalne wrażenie, a jak wypada teraz? Wciąż można się grą zachwycać, mimo że ma wiele lat na karku i wydaje się, wróć - jest już mocno archaiczna. Z ręką na sercu przyznaję, że nie piszę tego z sentymentu. Dobrze, może nie do końca, ale jeśli ktoś ominął ten tytuł, a nazywa siebie fanem Gwiezdnych wojen – to nie pozostaje nic innego, jak nie przyznawać się do tego, tylko czym prędzej w Dark Forces zagrać i odsłonić w nim piękno ukryte pod tą stęchłą już skorupą…
Empire at War
Producent: Petroglyph
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2006
Gatunek: strategia/RTS
Tryb rozgrywki: pojedynczy i wieloosobowy
Empire at War to dzieło dawnych pracowników Westwood Studios (m.in. seria C&C i Dune), którzy odeszli/zostali wyrzuceni z poprzedniej firmy i zaminowali się w nowo narodzonym wówczas studio – Petroglyph. Brać growa liczyła na najlepszego RTS-a osadzonego w uniwersum Gwiezdnych wojen po lekkim zniesmaczeniu, jakim dla niektórych było Galactic Battlegrounds (nie wspominając o porażce znanej pod tytułem Force Commander, o której nie chcą pamiętać chyba nie tylko najstarsi wyznawcy swego bóstwa).
W głównej mierze twórcom udała się ta sztuka, co zresztą potwierdził wydany kilka miesięcy później pierwszy i ostatni dodatek - Forces of Corruption, rozszerzający grę tradycyjnie o nowe jednostki czy mapy, ale przede wszystkim o jeszcze jedną frakcję - działającą we własnym interesie pod dowództwem niejakiego Tyber Zanna. Otrzymaliśmy naprawdę przyzwoitą strategię, która spokojnie może powalczyć o miano jednego z najlepszych RTS-ów ostatnich lat. Akcja podstawowego Empire at War rozpoczyna się jeszcze przed bitwą o Yavin, a wieńczy powstrzymaniem Sojuszu bądź zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci. W grze możemy stanąć zarówno po stronie Rebelii, powstrzymując armią dowodzoną przez Obi-Wana Kenobiego natrętnych klonów, jak i Imperium, siejąc postrach jako Lord Vader i spółka.
Sporą wówczas atrakcją była możliwość „przesiadywania” na dwóch „poziomach”: taktycznej mapie, na której zarządzaliśmy naszymi jednostkami, zdobytymi planetami i planowaliśmy następne ruchy (obecna nieliniowość), oraz rzeczywistej, w której toczyliśmy zacięte starcia albo w kosmosie, albo na ziemi. Taka namiastka Total War. Dla każdego coś miłego.
Force Unleashed: Ultimate Sith Edition
Producent: LucasArts
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2009
Gatunek: TPS
Tryb rozgrywki: kampania dla pojedynczego gracza
Ostatnia, póki co, z wielkich produkcji Star Wars na PC. Gra, której zatwardziali komputerowcy mieli nie ujrzeć na oczy. Gra, która ponoć miała wtapiać w pufę z siłą dorodnego Wookieego i porażać nas niczym imperatorskie błyskawice. Zachwyty i fanfary miały jeszcze miejsce przed oficjalną premierą, a słodkie słówka z ust narcystycznych producentów – nie tylko moim zdaniem – mijały się z prawdą. „Duchowy spadkobierca Jedi Knighta”? Tak, a świstak siedzi i zawija małych Jawów w te sreberka.
Wydarzenia w Ultimate Sith Edition, które rozpoczyna inwazja Darth Vadera na planetę Kashyyyk, mają miejsce między trzecią a czwartą częścią filmowej sagi. Tak naprawdę - pomijając pierwszy poziom umożliwiający nam wcielenie się w Lorda Sith zakutego w czarną zbroję - siejemy postrach przez całą rozgrywkę niejakim Galenem Markiem, znanym lepiej jako Starkiller.
Istotnym faktem jest to, że twórcy zminimalizowali rolę miecza świetlnego – w The Force Unleashed dominuje Moc, której potęga miała kopać nasze zadki. I faktycznie, LucasArtsowi udało się stworzyć prawdziwego zabijakę mającego więcej skumulowanej w sobie energii niż Imperator i jego mroczny uczeń razem wzięci. To igraszki z niemalże nieograniczoną Mocą dają największą radochę – głównie dzięki wprowadzonej fizyce, znanej z GTA IV. A mowa o niczym innym jak o Euphorii, firmy NaturalMotion, którą nie najgorzej wspierają: Havok oraz Digital Molecular Matter. Ta trójca święta sprawia, że gra staje się tak bardzo przyjemna – wiele obiektów możemy podnieść czy po prostu zniszczyć (różne tworzywa reagują inaczej na kłębek energii), a postacie unieść w powietrze i rzucić w otchłań. Okręcanie Jawów w rytmie imperatorskiego marszu to jest to, co tygryski lubią najbardziej!
To właśnie zastosowanie nowoczesnych technologii sprawiło, że w The Force Unleashed gra się nie tyle znośnie, co momentami nad wyraz dobrze. Bez nich dostalibyśmy jedynie średnio udanego slashera, który czyściłby buty Dantemu z serii Devil May Cry czy Kratosowi z God of War. Zresztą z fizyką czy bez - i tak się do nich nie umywa. Na wyżyny tytułu nie wniósł nawet w miarę dobrze napisany scenariusz. Mimo licznych mankamentów czasem warto poczuć się jak Darth Sidious za czasów swojej świetności, a Ultimate Sith Edition ma to w ofercie!
Galaxies
Producent: Sony Online Entertainment
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2003 (An Empire Divided), 2004 (Jump to Lightspeed), 2005 (Rage of the Wookiees i Trials of Obi-Wan)
Gatunek: MMORPG
Tryb rozgrywki: wieloosobowy (wymagany comiesięczny abonament)
Jedyny - jak na razie, bo przed nami TOR! - MMORPG z wykorzystaniem licencji Gwiezdnych wojen, który przez stosunkowo długi czas cieszył się w miarę umiarkowanym powodzeniem wśród graczy. Dziś raczej stoi we własnym cieniu, żerując na portfelach ostatnich, już zapewne niezbyt licznych fanów. Aż dziw bierze, że po tylu latach zastoju i niewydawania dodatków nadal nie doczekano się przejścia na system F2P (ang. Free-to-play – czyli po prostu „graj za darmo”).
Galaxies było swego czasu chyba największą inicjatywą przeniesienia na ekrany monitorów możliwie jak najwierniej świata Gwiezdnych wojen - konsekwentnie rozszerzanego kolejnymi oficjalnymi dodatkami, których ostatecznie doczekaliśmy się trzech. Co więcej - jakby nie patrzeć w dalszym ciągu jest największą grą umożliwiającą swobodną, w przeciwieństwie do sieciowych strzelanek, rozmowę o swoim ulubionym uniwersum z ludźmi z różnych kontynentów.
Aktualnie produkcja jest nieco zapomniana i leciwa, nawet próby przywrócenia dawnego blasku za pomocą przecen, m.in. podczas niedawno przeprowadzanej wyprzedaży na Steamie, na niewiele się zdają. Chyba czas powiedzieć: „Umarł król, niech żyje król”. A tym nowym królem, rzecz jasna, będzie już teraz głośno tupiący The Old Republic, którego niecierpliwie wyczekują miliony graczy z całego świata.
Jedi Knight (seria)
Producent: LucasArts/Raven Software
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 1997 (Dark Forces II), 1998 (Mysteries of the Sith), 2002 (Jedi Outcast), 2003 (Jedi Academy)
Gatunek: FPS/TPS
Tryb rozgrywki: pojedynczy i wieloosobowy
Celowo wyodrębniłem Dark Forces z serii, gdyż tytuł rozszerzony o Jedi Knight powstał dopiero w roku 1997, gdy premierę miała druga część perypetii Kyle’a Katarna. Nowa nazwa powstała nie bez kozery. Otóż w tej odsłonie nasz protagonista przeobraża się ze (nie)zwykłego najemnika rebelianckiego w Rycerza Jedi.
Główny wątek Dark Forces II ma bardzo osobisty wydźwięk – jako Kyle próbujemy dowiedzieć się więcej o śmierci ojca – Morgana Katarna. Nikt jednak nie spodziewałby się, że odpowiedź przyjdzie do nas sama – przewodnią postać próbuje za wszelką cenę dorwać główny oprawca w grze – Jerec, który wraz ze swoją mroczną świtą poszukuje Doliny Jedi – tajemniczego miejsca wypełnionego ogromną Mocą.
Tytuł właściwie zawarł to, co było najlepsze w pierwowzorze. A przynajmniej większość elementów. Rozgrywka notabene zbytnio nie różni się od poprzednika, więc jeśli pokochaliście „jedynkę”, to i pokochacie sequel. Przyszedł też czas i na zmiany – kuszono kolejnych adeptów nowościami, m.in. potyczkami z użyciem miecza świetlnego – ale te nawet w dniu premiery nie należały do doskonałych i nie ma co ukrywać - dziś oczywiście prezentują się one tylko gorzej: topornie i czerstwo. Nie wspominając o tym, że to narzędzie walki okazało się mało skuteczne i dużo przyjemniej strzela się z wysłużonych pukawek, czy to z karabinu blasterowego, czy to z kuszy energetycznej futrzastych Wookieech. Na ewolucję musieliśmy poczekać do Anno Domini 2002, ale o tym już za chwilkę, już za momencik.
Niestety, Dark Forces II nie zalicza się do kontynuacji idealnych. Fabuła – którą tak zachwalałem w pierwszej części – zeszła na psy. Jednym słowem: jest infantylna. Po części taki rozwój wypadków prawdopodobnie wyniknął z nowego sposobu ukazania przerywników filmowych. LucasArts bowiem wirtualne postacie zastąpił żywymi aktorami – miało to pewnie na celu uczłowieczenie wszystkich dramatis personae, ale ostatecznie efekt wyszedł mizerny. Przez to, że bohaterowie zostali zagrani bardzo sztucznie, sprawiają wrażenie charakterów bez duszy. Oliwy do ognia dolewają jeszcze kiepsko napisane dialogi. O ile do serii Command & Conquer taka realizacja cut-scenek pasuje jak ulał, o tyle tutaj kompletnie nie współgra z całą resztą - prezentacja filmików nijak ma się do poważnej atmosfery towarzyszącej wydarzeniom. Twórcy najwidoczniej też zrozumieli swój błąd, bo w wydanym rok później dodatku powrócono do przerywników renderowanych przez silnik gry.
Chwała Imperatorowi, że nie tylko to zmieniono na plus. Klimat w Mysteries of the Sith bowiem stał się mroczniejszy i bardziej przygnębiający, co znacznie podniosło walory produkcji. W tym dziele główną postacią nie jest już Kyle, tylko jego uczennica – Mara Jade (późniejsza żona Luke’a Skywalkera). Z fabuły dowiadujemy się, że jej mistrz wyruszył na planetę Dromund Kaas w poszukiwaniu cennych informacji o ukrytej świątyni Sith. Podróż ta okazała się być złowroga w skutkach. My w tym samym czasie, jako rudowłosa niewiasta, zdobywamy doświadczenie podczas misji zleconych przez Nową Republikę, a w La Grande Finale wyciągamy Katarna z bagna, w które sam wdepnął. Historia, bardziej sugestywna atmosfera i usprawniona mechanika czynią z dodatku grę znacznie lepszą od podstawowej wersji. Co więcej, MotS to jedno z najlepszych rozszerzeń, z jakimi przyszło mi obcować i tym miłym akcentem przejdźmy do kolejnego z tytułów…
Jedi Knight II: Jedi Outcast, bo o nim mowa, jest ostatnią odsłoną serii, w której sterujemy Katarnem. Po wydarzeniach z Mysteries of the Sith bohater stłamsił drzemiącą w sobie Moc i pozbył się miecza świetlnego. Ale na krótko. Podczas wykonywania zlecenia na Kejim w imperialnej bazie dochodzi do odkrycia tajnego spisku, uknutego przez niejakiego Desanna. W wyniku czego Kyle wraz ze swoją dobrą znajomą, Jan Orso, wyruszają na planetę Artus Prime – wyprawę, jak się potem okazuje, brzemienną w skutkach. W końcowej części tej misji Katarn jest świadkiem „śmierci” swojej przyjaciółki z rąk podwładnej Desanna – Tavion. Dawny Jedi, załamany zaistniałą sytuacją, postanawia wrócić do Doliny i odzyskać dawną formą, Moce oraz odkurzyć miecz świetlny.
Fabuła jest zdecydowanie jasną stroną gry, nawet mimo tego, że wydaje się ona powtórką z Dark Forces II (temat zemsty, Doliny Jedi i poszukiwanie jej w celu zdobycia nieograniczonej Mocy przez największego rywala Kyle’a). „Wydaje się”, dlatego że de facto jest dojrzalsza, a sama intryga po prostu ciekawsza. To obszerna kompania dla pojedynczego gracza wraz z wręcz wyjętym ze srebrnego ekranu klimatem, rewelacyjnie rozwiązaną walką (Raven Software bezapelacyjnie przebiło to, co stworzyli ojcowie serii – LucasArts) i świetnym trybem wieloosobowym stanowią trzon rozgrywki.
Jedi Outcast to bez wątpienia najlepsza część cyklu. Wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Można, co prawda, natrafić na opinie osób, w których narzekano na początkowy – przez pierwszych kilka misji - brak nadnaturalnych zdolności Jedi, ale patrząc na to z drugiej strony – takie zagranie ma jasne wytłumaczenie w warstwie fabularnej tytułu i sprawia, że całość trzyma się kupy.
Wydane kilkanaście miesięcy później Jedi Academy nie było takim spełnieniem marzeń, jak Jedi Outcast, mimo że np. system walki usprawniono i wzbogacono repertuar o nowe ciosy, animacje wykończenia przeciwnika czy możliwość używania dwóch mieczy naraz albo jednego, podwójnego – tego samego, którym Darth Maul wymachiwał w Mrocznym widmie.
Ostatni - póki co, lecz znaki na niebie i ziemi nie wskazują na to, że doczekamy się kolejnej gry z serii – Jedi Knight jest tak naprawdę zlepkiem kilkudziesięciu – często słabo ze sobą powiązanych fabularnie – etapów. Nie bierzemy już udziału w misjach jako Kyle Katarn, tylko jako jego uczeń, Jaden Korr – młody adept o sporym potencjale. Po raz pierwszy w dziejach cyklu udostępniono opcję stworzenia własnego awatara: poczynając od wyboru rasy i płci, przez zmianę wyglądu bohatera, na dobraniu odpowiedniego rękojeścia miecza świetlnego kończąc. Nawet jeśli bohater jest – wg kanonu – człowiekiem, mężczyzną, to równie dobrze możemy wcielić się w ponętną Twi'lekankę i kusić swoimi wdziękami napastliwych przeciwników.
Rozgrywka stała się też nieco bardziej nieliniowa – sami decydujemy, na którą planetę chcemy polecieć, i po której stronie Mocy się opowiedzieć: jasnej cz ciemnej (ma to przełożenie na niektóre wydarzenia w grze, w tym zakończenie). Ale coś za coś. Ucierpiała troszkę na tym historia – nie jest tak spójna i ciekawa, jak choćby w pierwszym Dark Forces czy tym bardziej w Jedi Outcast. Ale Raven Software wybrnęło obronną ręką i wszelki niedosyt autorzy z nawiązką zrekompensowali efektowniej zrealizowanymi walkami oraz jeszcze przyjemniejszymi zmaganiami z innymi żywymi graczami przez sieć. Aż łezka w oku się kręci na samą myśl o tym, że ostatnia odsłona tej wielkiej serii miała premierę siedem lat temu.
Knights of the Old Republic
Producent: BioWare
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2003
Gatunek: cRPG
Tryb rozgrywki: kampania dla pojedynczego gracza
Knights of the Old Republic to bodaj jedno z największych wydarzeń w growym światku. Na pewno dla fanów Gwiezdnych wojen. BioWare udała się rzecz wielka – studio stworzyło jednego z najlepszych cRPG-ów w historii gier komputerowych. W KotOR-a z niekłamaną przyjemnością pogrywają nie tylko miłośnicy gatunku, jaki ten tytuł reprezentuje, czy wyznawcy uniwersum George’a Lucasa. Cieszy się wielką popularnością wśród ogółu graczy, a nawet „nie-graczy”.
Akcja dzieła kanadyjskich „mistrzów gatunku” rozgrywa się aż 4000 lat przed wydarzeniami z filmowych epizodów. Wcielamy się w postać pozbawioną pamięci, której los nie oszczędził i która – na początku nieświadomie - brnie do odkrycia okrutnej prawdy. Z pozoru niewinna historia przeradza się na naszych oczach w epicką walkę między siłami dobra a zła. Tematem głównego wątku jest rakatańska stacja kosmiczna Gwiezdna Kuźnia - jej potęgę do swoich niecnych czynów pragnie wykorzystać potężny Sith – Darth Malak, uczeń Revana, który podobnie jak swój mistrz, przeszedł na ciemną stronę Mocy podczas wojny domowej Jedi w latach 3959-3956 roku BBY (przed bitwą o Yavin). Jaka w tym nasza rola? Podążamy śladami głównego antagonisty, przygotowując się jednocześnie do ukrócenia jego śmiałych poczynań.
To właśnie przejmująca fabuła, mnóstwo rozbudowanych zadań, z których lwią część da się rozwiązać przynajmniej na dwa sposoby, kreacje niebanalnych postaci (Bastila!) i zaskakujące zwroty akcji przyciągały i nadal przyciągają graczy na długie godziny. Do tego udało się twórcom wytworzyć niesamowity, iście filmowy klimat, a także dodać coś od siebie (samym wyzwaniem było umieszczenie akcji na długo przed wydarzeniami z gwiezdnej sagi Lucasa – wybrnęli z tego po mistrzowsku!). Co więcej, znany chociażby z Baldur’s Gate’ów system walki, oparty na zasadach d20 – mechaniki stworzonej przez firmę Wizards of the Coast, został wdrożony z niezwykłą pieczołowitością. Starcia z przeciwnikami są jednym z najjaśniejszych punktów omawianej produkcji i przeniesienie ich do trójwymiaru sprawiło, że zyskały na atrakcyjności. BioWare poszło jeszcze krok naprzód – stały się one nie tylko milsze dla oczu, ale przede wszystkim znacznie dynamiczniejsze, przez co efekt „turowości”, obecny w poprzednich "erpegach" kanadyjskiej ekipy, stracił na wyrazistości. W związku z tym gra zdobyła uznanie także wśród tych, którzy ten gatunek wcześniej omijali szerokim łukiem.
Rycerze Starej Republiki to była pierwsza próba zrobienia cRPG-a w uniwersum Gwiezdnych wojen. I najbardziej udana. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie mieliście okazji zagrać, to wędrujcie w te pędy do sklepu! W innym przypadku – niech pochłonie Was ciemna strony Mocy. Nie wiecie, co tracicie.
Knight of the Old Republic II: The Sith Lords
Producent: Obsidian Entertainment
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2005
Gatunek: cRPG
Tryb rozgrywki: kampania dla pojedynczego gracza
Kontynuacja jednego z najlepszych „rolplejów” nie tyle ostatnich lat, ile w ogóle. Choćby dlatego warto napisać o niej w osobnym podpunkcie. Nadzieje pokładane w The Sith Lords były ogromne. Dla wielu graczy niemałym zaskoczeniem okazało się przejęcie pałeczki przez wówczas mało znane studio – Obsidian, założone jednak przez prawdziwych weteranów branży, którzy maczali palce w tak wybitnych tytułach, jak Planescape: Torment czy Fallout.
Akcja KotOR-a II rozgrywa się pięć lat po wydarzeniach z „jedynki”, ale de facto gra nie jest bezpośrednim sequelem historii opowiedzianej w pierwszej odsłonie Rycerzy Starej Republiki. Pomimo tego nie mogło zabraknąć wielu odwołań do minionych przygód. Animujemy zupełnie inną, choć bardzo powiązaną z losami Revana i Malaka postacią – także dotkniętą amnezją (co prawda motyw ograny, to i tak znalazło się miejsce na niespodziewane zawirowania fabularne!). Stajemy się tzw. Wygnaną Jedi, pozbawioną Mocy, uciekającą przed złowrogimi Sithami, żądnymi krwi wszystkich tych, którzy nie ulegli ciemnej stronie Mocy.
Chociaż tytuł miał mniejsze niż jego starszy brat powodzenie, to wciąż jest to kawał świetnego cRPG-a. Wybory moralne są jeszcze trudniejsze niż poprzednim razem! (nawet taki szczegół jak wygląd bohaterów, zależnie od naszych decyzji, zmienia się bardziej zauważalnie). The Sith Lords jest grą znacznie mroczniejszą i dojrzalszą. W niej nic nie jest tak oczywiste i banalne, jak w części pierwszej. Niestety, grywalność w dniu premiery zabijały liczne błędy i ogólne wybrakowanie produktu (powycinane lokacje czy zadania). Na szczęście pomocną dłoń wyciągnęli fani, wprowadzając do niedoskonałego dzieła wiele usprawnień i tworząc modyfikacje przywracające to, co zostało – pardon - wykastrowane (np. TSL Restoration Project).
Ciekawostką jest to, że gra – w przeciwieństwie do poprzedniczki - nie ukazała się u nas w polskiej wersji językowej. Podobno światowy wydawca nie wyraził na to zgody. Sprawy w swoje ręce wzięli więc – krótko po pojawieniu się produktu na półkach sklepowych – zatwardziali miłośnicy Knights of the Old Republic i mimo długiego procesu tworzenia spolszczenia doczekaliśmy się fanowskiej i co ważniejsze - prezentującej dobrą jakość „peelki”, którą można pobrać, wchodząc na adres kotor2.pl. Dzięki tej inicjatywie fani nieznający języka Szekspira mogą również przeżyć wspaniałą przygodę, wsiąkając bez ograniczeń w świat drugiego KotOR-a.
LEGO: The Complete Saga
Producent: Traveller’s Tales
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM/Cenega
Rok wydania: 2005 (LEGO Star Wars), 2006 (LEGO Star Wars II: The Original Trilogy), 2009 (LEGO Star Wars: The Complete Saga)
Gatunek: platformówka
Tryb rozgrywki: pojedynczy i kooperacja
Jedna z największych niespodzianek kilku ostatnich lat. Za sprawą LEGO Star Wars producent Traveller’s Tales „wstrzelił się” doskonale w rynek gier pecetowych, opustoszały przecież z rasowych platformówek. Kto spodziewał się, że ta z pozoru niewinna i przeznaczona „dla dzieci” produkcja zwojuje cały świat i otworzy drogę twórcom do dalszych sukcesów oraz przyczyni się do stworzenia kolejnych odsłon z cyklu LEGO? Proszę podnieść paluchy w górę! Nikt? No właśnie. Indiana Jones, Batman czy Harry Potter to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
LEGO Star Wars: The Complete Saga to zgrabne połączenie “jedynki” z “dwójką” plus odrobinę przebudowane lokacje i dołożone nowe postacie, a to wszystko okraszone nieco ulepszoną szatą graficzną. Jak widać, nowe jest nie tylko opakowanie.
To, co najbardziej cenię w grach LEGO, to niepowtarzalny humor – pokazanie wydarzeń filmowych z przymrużeniem oka. Co ciekawe, budowanie scen wywołujących kaskady śmiechu nie polegało na napisaniu zakręconych dialogów, bo tych… nie ma. Mamy do czynienia z niemą produkcją, w której dominuje humor sytuacyjny czy wyrażanie emocji za pomocą mimiki i gestykulacji. Dla mnie to najlepszy twór Traveller’s Tales i żadne Jonesy, Batmany czy Harry Pottery nie dorównują poziomem do Gwiezdnych Wojen w wersji klockowej.
Wbrew pozorom to jedna z najciekawszych gier Star Wars, jakie istnieją na rynku. O ile wykorzystywania tego samego utartego schematu w kolejnych tytułach z serii LEGO nie pochlebiam, to w Complete Saga wciąż grywam z wypiekami na twarzy. To, co pierwsze, bywa częstokroć najlepsze – i tak jest w tym przypadku. Moc w tej grze jest niezwykle silna! Módlmy się, żeby starczyło jej na LEGO Star Wars III: The Clone Wars - premiera została zaplanowana jeszcze na ten rok.
Republic Commando
Producent: LucasArts
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 2005
Gatunek: FPS z elementami taktycznymi
Tryb rozgrywki: pojedynczy i wieloosobowy
Republic Commando to tytuł, który udowodnił, że gry akcji z serii Gwiezdne Wojny mogą cieszyć się powodzeniem, nawet jeśli nie ma w nich dobrodusznych Jedi czy mocożerczych Sithów (ciekawostka: uważni jednak znajdą w mrocznych zakamarkach miecze świetlne, miejcie więc oczy szeroko otwarte!).
Głównym bohaterem jest klon o pseudonimie Boss, który trzyma pieczę nad niewielkim oddziałem, wydając im proste rozkazy (elementy taktyczne, owszem, obecne, ale w formie jak najbardziej zminimalizowanej - mniej więcej poziom Rainbow Six: Vegas). Bierzemy udział w misjach zwiadowczych, sabotażowych bądź polegających na odbiciu jakiegoś ważnego zakładnika na takich planetach, jak Geonosis czy Kashyyyk, podczas Wojny klonów, mającej miejsce między drugim a trzecim filmowym epizodem.
Sama gra przywodzi na myśl raczej emocjonującą strzelankę a’la Call of Duty, gdzie dominują skrypty, skrypty i jeszcze raz liniowość. Podobnie jak tam, tak i tu momentami nie da się poruszyć akcji dalej, jeśli sami nie ruszyliśmy naprzód, w innym przypadku - zalewają nas kolejne fale przeciwników. Krótko: pomijając łatwy i przyjemny system wydawania rozkazów - wypisz, wymaluj Modern Warfare w świecie Gwiezdnych wojen. Całkiem zjadliwy kąsek.
X-Wing & TIE Fighter (seria)
Producent: Totally Games
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor PL: LEM
Rok wydania: 1993 (X-Wing), 1994 (TIE Fighter), 1997 (X-Wing vs. TIE Fighter), 1999 (X-Wing Alliance)
Gatunek: symulator lotu
Tryb rozgrywki: pojedynczy i wieloosobowy
Najbardziej godne uwagi – wszak nie bez powodu tytuły znalazły się w tym zestawieniu – symulatory lotu ze Star Wars w nazwie. Pierwsza część zatytułowana X-Wing została wydana w 1993 roku i od razu zyskała rzesze amatorów. W grze możemy wcielić się w rolę rebelianckiego pilota, dopiero stawiającego pierwsze kroki w lataniu myśliwcami. Produkcja okazała się na tyle popularna, że doczekała się kilka edycji, w tym wersji CD, wzbogaconej m.in. o warstwę dźwiękową czy nowe misje, oraz dwóch oficjalnych dodatków: Imperial Pursuit oraz B-Wing (pełnoprawne rozszerzenia wyszły także do późniejszych odsłon).
LucasArts nie mógł zabić kury znoszącej złota jajka – skoro ich twór był na fali, to czemu by nie zrobić kolejnych części. Nie musieliśmy długo czekać – koncern zawierzył ponownie firmie Totally Games, tym samym zlecając zrobienie kontynuacji: najpierw TIE Fighter, potem X-Wing vs. TIE Fighter. Pierwsza z nich, w przeciwieństwie do X-Winga, oferuje latanie po stronie Imperium Galaktycznego – jako adept walczymy ku chwale Imperatora z resztką Rebeliantów. Podobnie jak poprzednio, tak i tym razem doczekano się reedycji, również wprowadzającej znaczące zmiany, np. przez dodanie kolejnych wyzwań czy ulepszenie grafiki. Natomiast drugi z wymienionych tytułów był wtedy czymś świeżym. Pokuszono się po raz pierwszy w historii cyklu o przeniesienie teatru działań do rozgrywki wieloosobowej zarówno przez LAN, jak i internet, a tym samym umniejszając znaczenie kampanii solo, co nie wszyscy przyjęli z wielkim entuzjazmem.
Twórcy na zawsze (czy aby na pewno?) pożegnali się z graczami, wydając w Anno Domini 1999 X-Wing Alliance, które jest zwieńczeniem serii w pięknym stylu. Gra wciąż ma niemałe grono wiernych zapaleńców, powstały nawet liczne modyfikacje, np. poprawiające jakość tekstur. Nie musicie więc żyć wspomnieniami, równie dobrze teraz – jeśli grafika Wam niestraszna – możecie zasiąść ze sterami choćby Sokoła Millenium i wziąć udział w emocjonującej bitwie o Endor, do czego gorąco namawiam.
Moc mocnych tytułów
Oddaję w Wasze ręce zestawienie gier wykorzystujących licencję Gwiezdnych wojen – spis składający się z takich wypieków, które nie tylko wyglądają apetycznie, ale są przede wszystkim smaczne i nie zdobyły bynajmniej serc graczy kultową muzyką. Zbiór jest czysto subiektywny i jeśli z czymś się nie zgadzacie, macie odmienną wizję „najlepszych z najlepszych” i zamiast przedstawionych produkcji, widzielibyście inne – zachęcam do pisania komentarzy.
Celowo nie uwzględniłem wszystkich komputerowych Gwiezdnych Wojen, jakie do tej pory wyszły na światło dzienne. Zdaję sobie sprawę, że poza tymi scharakteryzowanymi znajdą się dla niektórych równie grywalne produkcje, na czele z Starfighter, Episode I: Racer, Rogue Squadron 3D i Galactic Battlegrounds. Ich brak nie oznacza, że nie należy po nie sięgać – wręcz przeciwnie. Moim zamierzeniem było jednak skupienie się na tych tytułach, które cieszą się powodzeniem po dzień dzisiejszy i ciągle chce się do nich wracać, mimo upływu lat. Jedne są może mniej godne uwagi (The Force Unleashed), drugie bardziej (Knights of the Old Republic), ale tak naprawdę każdy szanujący się gracz powinien znać wszystkie z nich. Starałem się też dobrać możliwie jak najbardziej różnorodne gatunkowo gry, więc zainteresowani tematem nie powinni mieć problemu ze znalezieniem czegoś dla siebie.
Gwiezdne Wojny pod żadnym pozorem nie przestaną nacierać na pecety, już teraz szykuje się mocna ofensywa. Za kilka miesięcy szturm przeprowadzą: The Force Unleashed II, ze Starkillerem dzierżącym twardo dwa miecze świetlne, MMO i platformówka (znowu w wersji klockowej) z klonami w roli głównej, czyli odpowiednio Clone Wars Adventures i LEGO Star Wars III: The Clone Wars. To zaledwie przedsmak, bo wielkimi krokami zbliża się też The Old Republic – już teraz określany najgodniejszym konkurentem ciągle niepokonanego World of Warcraft, a gdzieś tam w cieniu kryją się i szepcą Battlefront III czy nowy TIE Fighter. Jak myślicie, czy plotki dotyczące tych dwóch ostatnich tytułów okażą się prawdą?
Ja wciąż naiwnie wierzę, że doczekam się kontynuacji – sequela, prequela, nieważne – mojej ulubionej serii – Knights of the Old Republic. Nie pogardziłbym też nowym Jedi Knightem. Wiem, nadzieja matką głupich, ale pomarzyć zawsze można… Tak czy siak, Moc będzie ze mną, z Wami, wokół nas - na jej brak narzekać nie będziemy, mamy to jak w banku! Gwiezdne wojny wiecznie żywe. I niech już tak pozostanie.
Komentarze
48Star Wars: Rogue Squadron 3D
ach ile to się godzin przy tym spędziło:)
Generalnie dale jedynki, ale za to, ze jestem fanem s-f, wyjatkowo dam piatke.
May the force be with you (tego tez zabralo w tekscie).
bylo jeszcze Star Wars Episode I: Battle for Naboo ale to bylo slabe no i zeby sie jeszcze doczepic - Star Wars Episode I: The Phantom Menace - slaba gra:P
Pominąłem celowo - przecież wyjaśniłem to w artykule (zresztą o SW: Racer wspomniałem). ;)
myN - trzy komentarze wyżej napisałem, dlaczego nie ma Rebellionu. Polecam również przeczytanie wstępu, jak i podsumowania - tam też jest wyjaśnione, czemu NIE ma WSZYSTKICH gier Star Wars, jakie wyszły na PC. :)
ad. XvT. Istotnie wyprodukowano grę multiplayer, kompletnie zapominając o trybie single. Jednak należałoby wspomnieć o tym, że pod wpływem narzekań fanów, aby zapobiec ich przejściu na ciemną stronę mocy i graniu w jakieś tam Wing Commandery, wydano dodatek Balance of Power, zawierający 1 kampanię, którą można było rozgrywać z perspektywy obu stron konfliktu (w tym dodatku poraz pierwszy w symulatorze pojawił się Super Star Destroyer).
Osobiście zawsze brakowało mi gry, która byłaby czymś w rodzaju Sid Meier's Pirates, osadzonym w świecie Star Wars. Ale taka pewnie nigdy nie powstanie :(
Co do walki w JK - to akurat mnie przypadła najbardziej właśnie w Jedi Outcast i Jedi Academy. Położono natomiast ją w "spadkobiercy" serii - The Force Unleashed, gdzie miecz sprawował się jak gumowa pałka. To są już gusta i guściki, a o tych, jak powszechnie wiadomo, się nie dyskutuje. :) Jednemu może pasować taboret, drugiemu mięciutki fotel. :)
Jeśli chodzi o nadzieje związane z powstaniem prawdziwej kontynuacji JK - wiem, są złudne, czemu dałem wyraz w treści artykułu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że TFU jest jego duchowym następcą, kontynuowaną z tego względu, że część pierwsza - mimo wątpliwej wysokiej jakości - sprzedała się w świetnej liczbie egzemplarzy. Ale niestety, taki jest obecnie rynek - byle nie przemęczyć graczy. Może chociaż w sequelu - ku naszej uciesze - poprawią to, co kulało w TFU. :)
Jako że jestem fanem cRPG-ów - mnie się marzy godny kontynuator KotOR-a bądź niezwiązana z serią gra z tego gatunku, na jakimś nowym-wypasionym silniku pokazującym ząb... tj. prawdziwą MOC. :) I gdyby tak jeszcze wzięli się za to, nie, nie sztampowy BioWare, a rodziciele naszego rodzimego Wiedźmina. Mhm. :) Ew. Obsidian, ale ten musiałby dysponować większą ilością czasu i lepszym sztabem technicznym. :)
Ze 3 myszki na niej zajechałem na moim starym, dobrym 386DX40 :)
T-fighter był już mniej grywalny no i pamiętam, że na 386 szarpał. W t-fighter grałem chyba na jakimś wczesnym pentium.
(Rail shooter)
Star Wars: Rebel Assault (1993) Windows, Mac, Sega CD, 3DO
Star Wars: Rebel Assault II - The Hidden Empire (1995) Windows, PlayStation, Mac
To była gierka, jedna z pierwszych tylko na CD a nie na dyskietkach :)
-Star wars Racer ep I
-star wars the phantom menace
-star wars rogue squadron 1(na dżojsticku)
ale widocznie to nie są na tyle ważne tytuły.