Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged – podskoczysz z radości, ale uważaj na twarde lądowanie
Kto powiedział, że jeśli ma się plastikowy wydech to nie można dać ognia z rury? Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged pokazuje, że gdy chodzi o dobrą zabawę wszystkie chwyty dozwolone. Jasne, nie obyło się tu bez wad, ale zręcznościowe ściganie się i tak daje sporo radości.
Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged – nie samą marką produkcja żyje
Pierwsza część Hot Wheels: Unleashed dla wielu graczy była sporą niespodzianką. Często jest tak, że produkcje na konkretnej licencji, a tym bardziej skierowanej do młodszych odbiorców, idą po linii najmniejszego oporu stawiając na prostotę. Tymczasem w tę grę wyścigową wciągnąłem się bardziej niż w Need for Speed Unbound. Oczywiście, miłośnicy symulacji spod znaku Gran Turismo 7 muszą porzucić dawne przyzwyczajenia, ale kto może poradzić sobie lepiej w kategorii przyjemnej zręcznościowej wyścigówki niż resoraki z kultowej już marki?
Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged jest dokładnie tym, co opisuje sam tytuł – te same resoraki, tyle że z potężnym turbodoładowaniem. Ciężko tu upatrywać jakichś wielkich nowości i rewolucji gatunku. Jeśli jednak czujecie się dziećmi, bądź sami macie potomstwo, to pewnie stojąc przy kasie w sklepie zabawkowym nie raz ulegliście pokusie wzięcia z wieszaka kartonowej paczki z nowym autkiem Hot Wheels za około dziesięć złotych. Przyznaję, ta gra kosztuje nieco więcej, ale sięgnięcie po nią może dawać podobną przyjemność – bo jest ładna, pomysłowa i zachęca swoją prostotą i przystępnością.
Tor dla wszystkich, przestworza dla akrobatów
Jedną z największych zalet Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged jest duży wybór rozmaitych samochodzików. Dostaniemy tu częściowe odwzorowania klasycznych realnych aut, ale też zakręcone pojazdy rodem z bajek animowanych czy stworzone specjalnie na potrzeby serii wyścigówki. Dzieciaki (i nie tylko) zwyczajnie kupują oczami i lubią kolekcjonować rozmaite autka. Problem jest jednak taki, że w praktyce poszczególne modele w tej grze niezbyt różnią się między sobą pod względem ścigania się nimi.
Jasne, każdy pojazd ma swoje statystyki prędkości, przyspieszenia, hamowania i sterowności. Ba, w tej części można je nawet rozwijać i ulepszać swój pojazd, obok istniejących już wcześniej zmian malowania i naklejek. Jednak tak naprawdę nie zmienia się styl jazdy – wyraźniej różnice było czuć już w wywołanym wcześniej do tablicy, do bólu zręcznościowym Need for Speed: Unbound. Oczywiście, może to i dobrze, bo dzieciaki ze względu na sympatię do serii mogą jeździć autem pieska Snoopy’ego i w dalszym ciągu na niskim poziomie trudności wygrać wyścig.
Kiedy jednak wyjedziemy już na tor, zobaczymy największą zmianę – możliwość skoku samochodem. Podrzucając autko do góry możemy łatwiej unikać przeszkód, a miejscami zwyczajnie musimy przeskakiwać nad brakującymi fragmentami toru. Mówiąc szczerze, dostępność tego rozwiązania podczas normalnych wyścigów doskwierała zarówno mi, jak i moim dzieciom. Wszystko dlatego, że teraz jeszcze łatwiej wypaść z trasy, po czym trzeba wciskać przycisk „odrodzenia” i gonić konkurentów, którzy zdążyli nam odjechać.
Jeden z nowych trybów (obok driftu i eliminacji) świetnie wykorzystuje jednak możliwość skoku. Jest to swobodne jeżdżenie po mapie, takiej jak muzeum historii naturalnej (z dinozaurami!) czy przydomowe podwórko, w celu zaliczania punktów nawigacyjnych. Co w tym świetnego?
Po pierwsze przejeżdżanie po stolikach czy pod deskorolkami przywołuje wspomnienia z takich tytułów, jak Re-Volt czy RC Cars. Po drugie, jest to tryb najbardziej zbliżony do otwartej „piaskownicy”, dzięki czemu dzieciaki mogą zwiedzać okolicę, nie przejmując się pozycją w wyścigu. Mogą za to uczyć się sterowania, odkrywając przy okazji zakamarki całkiem interesujących map.
Pozostałych zmian w stosunku do pierwszej części nie ma aż tak wiele. Dodano „rozpychanie” się na boki, choć w praktyce mało z niego korzystałem – wolałem przycisnąć gaz i wybić się przed stawkę, niż uczestniczyć w przepychankach na torze. Tym razem zaimplementowano także pełnoprawny tryb fabularny. Przedstawiona historia opowiedziana jest w formie kreskówkowych plansz z polską wersją językową, jednak jest ona bardzo płytka i skierowana do niewybrednych dzieci.
Z opowieścią wiążą się jednak walki z bossami – pierwszym z przeciwników jest gigantyczna ośmiornica i muszę przyznać, że tu zauważyłem duży wzrost poziomu trudności. Co jest o tyle dziwne, że chociażby próby czasowe uległy znacznemu ułatwieniu, zwłaszcza w porównaniu z poprzednią częścią. By w Hot Wheels: Unleashed zaliczyć okrążenie w wyznaczonym czasie 42 sekund, kręciłem kolejne kółka przez dobrych kilkanaście minut.
Dochodzenie do perfekcji w driftowaniu na konkretnych zakrętach sprawiało mi dużo frajdy. W Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged za pierwszym podejściem w tej konkurencji uzyskałem czas o pół minuty krótszy niż wymagany. Odebrało mi to nieco frajdy, a tym większe było moje zdziwienie, że właśnie niektóre potyczki są na powrót dość wymagające.
Zmianie uległ także system zakupów – jeszcze mocniej promowane jest wykupywanie autek za realną gotówkę. Na szczęście, zamiast skrzynek z niespodziankami z poprzedniej odsłony, za wygranie wyścigów otrzymujemy punkty, które można wydać na jeden z dostępnych w sklepie modeli pojazdów – asortyment zmienia się co kilka godzin, więc można na bieżąco wzbogacać kolekcję.
Wciąż nie jestem jednak przekonany do edytora tras – niby istnieje, ale dzieciom ciężko go opanować. Można kłaść kolejne pomarańczowe mosty i pętle, a później po nich jeździć, to fakt. Tyle tylko, że wymaga to trochę pracy, a przecież dostępnych jest sporo gotowych torów. Jest to więc miły dodatek, ale myślę, że niewielu graczy faktycznie w pełni go wykorzysta. Chętniej będą sięgać po tryb warsztatu, szybkie wyścigi w różnych trybach i zawody sieciowe.
Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged – czy warto kupić?
Przyznaję, że w Hot Wheels: Unleashed bawiłem się świetnie, także ze względu na momentami wymagający, ale sprawiedliwy poziom trudności. Z kolei Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged wiele rzeczy ułatwia, ale też częściej frustruje. Wypaść z trasy jest tu bowiem znacznie łatwiej.
Dzięki kilku nowym trybom i potencjalnie większej frajdzie dla dzieciaków jestem jednak absolutnie zadowolony z grania w kontynuację serii. To jedna z tych wyścigówek, które uruchomisz po długim, ciężkim dniu, by wraz z pociechami wybrać „najbardziej czaderskie” autko aktualnie dostępne w wirtualnym sklepie. Ta gra to drobiazg, który cieszy, podobnie jak fizyczne resoraki z serii Hot Wheels.
Opinia o Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged [Playstation 5]
- dużo zróżnicowanych lokacji już w podstawowej wersji gry
- możliwości modyfikacji wizualnej i parametrów autek
- spora liczba zróżnicowanych pojazdów do kolekcji
- nowe tryby i możliwości ruchowe pojazdów
- całkiem udana grafika wpisująca się w styl Hot Wheels
- pełna polska wersja językowa
- nierówny poziom trudności
- małe różnice w prowadzeniu pojazdów
- częste wypadanie z trasy może frustrować
- prosta fabuła skierowana głównie do dzieci
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę The Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged (PS5) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego wydawcy - firmy PLAION Polska
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
1