Little Battlers eXperience to krzyżówka gry akcji i RPG dla Nintendo 3DS. Brzmi jak poezja, o której zaskakująco mało się mówi. Przypadek?
Spotkanie z Little Battlers eXperience to jeden z tych niezręcznych momentów w życiu każdego europejskiego gracza, w którym to tytuł z pozoru nowy i zupełnie nieznany, w rzeczywistości okazuje się być szóstą częścią nie tak nowej już dzisiaj serii, skaczącej z martwego Sony PSP na Nintendo 3DSa, PS Vitę i znów na handhelda Ninny. Gdy zaś doda się do tego jeszcze fakt, że tuż obok gry dumnie kroczy także telewizyjny serial, a nowa część gry służyć ma promocji świeżego sezonu... No cóż. Wówczas jak nigdy poczuć się można częścią zupełnie innego świata i kultury.
Koniec końców nie ma jednak tego złego, albowiem Little Battlers eXperience nie wymaga od nas dogłębnej znajomości ani uniwersum, ani też jego growo-serialowego dorobku, by w pełni cieszyć się oferowaną przez niego rozgrywką. Z tym „cieszeniem się” mogłem jednak nieco przesadzić, bo odbiór tej produkcji (i to ile frajdy uda się Wam z niej wycisnąć) silnie uzależniony jest od tolerancji odbiorcy na takie rzeczy jak bitwy zabawkowymi robocikami oraz... dzieciaki ratujące premiera przed zamachem.
Dino Grzmot, z nami moc
Narracji Little Battlers Experience czy samej konstrukcji fabuły nie da się wiele zarzucić. Ba – w pewnym stopniu opowieść o chłopcu, w którego rękach ląduje bardzo szczególny robot-zabawka uznać można za angażującą... o ile tylko ktoś lubuje się w takich klimatach. Jak to jednak w przypadku japońskich gier RPG bywa, postaci obecne na ekranie potrafią mielić tu jęzorem w nieskończoność, a sama historia o grupie dzieciaków w rękach których spoczywają losy WszechświataTM to w większości (europejskich) przypadków ciężki orzech do zgryzienia. Oczywiście wszystkie dialogi można tu po prostu „przeklikać” i skupić się na mięsku (czyli samych walkach robotów, o których więcej za chwilę) tylko że... no, trochę tego klikania będzie.
Jak już się rzekło, dania główne gry to starcia właśnie małych robotów, których elementy w pocie czoła odblokowujemy, dobieramy i levelujemy za sprawą setek bitew, stoczonych na miniaturowych arenach z innymi robocikami. I należy tu zaznaczyć, że to właśnie ten element stanowi o sile opisywanego tu produktu. Łącznie zdefiniować można 5 elementów naszego „podopiecznego” - głowę, korpus, nogi i dwie ręce. Każdy z nich reprezentować może inną klasę ciężkości, dzięki czemu nawet na tym etapie rozpoczyna się eksperymentowanie – nic nie stoi na przeszkodzie, by na naszego robota wrzucić „ciężki” korpus, a ten dalej w ogólnym rankingu kwalifikował się będzie jako klasa lekka. Wszystko dlatego, że dobierając każdy z elementów obracamy się w pewnej puli punktów, po której przekroczeniu (lub obniżeniu) nasz mini-mech przemieszcza się pomiędzy konkretnymi klasami – stając się twardszym, bądź też szybszym wojownikiem.
W głowie zawrócą nam także bronie, reprezentujące jeden z trzech typów obrażeń obecnych w grze: ciętych, penetrujących i wybuchowych. Te związane zostały ze sobą prostym systemem wzorowanym na grze w kamień – papier – nożyce. W związku z tym, że przed bitwą wyposażyć możemy się w maksymalnie ich dwa rodzaje, dodaje to kolejną taktyczną warstwę w obecnym, rozgrywkowym torcie Little Battlers Experience.
Ponadto, twórcy wprowadzili również prosty patent powstrzymujący graczy przed bezpardonowym rzucaniem się na przeciwnika i trzaskaniu przycisków ile wlezie. Osobliwy wskaźnik „Napięcia” – bo o nim właśnie mowa – określa poziom obrażeń naszych siarczystych razów, zużywając się z każdym atakiem. Gdy spada do zera, nasze uderzenia nie są już za wiele warte, przez co konieczny staje się taktyczny odwrót i umiejętne manewrowanie po minaturowych arenach. Mimo to, większość starć i tak nie trwa tu więcej niż minutę, co świetnie wpisuje się w przenośny charakter Nintendo 3DS.
Gundam vs. Gundam, a nie, jednak Little Battlers eXperience
Systemowi RPG, upakowanemu do Little Battlers Experience z pewnością nie sposób odmówić złożoności. Z całym tym podnoszeniem poziomów doświadczenia naszej postaci, broni LBX’a i jego modułów (i grzebaniem w „rdzeniu” maszyny a przez to modyfikowaniem jej statystyk) miłośnicy dążenia do jak największych cyferek poczują się jak w niebie. Mimo to, na dłuższą metę walki robotów stawały się tu dla mnie nieco nużące, a powstałego problemu w żadnym stopniu nie rozwiązywało to, co w grze dzieje się poza starciami blaszanych ludzików.
Podobnie jak i w zeszłorocznej produkcji od Level 5 – Inazuma Eleven Go, gdzie poza głównymi meczami czekało na nas już tylko mnóstwo biegania z miejsca na miejsce i sporo nużących mini-gierek – również w Little Battlers Experience włóczymy się po okolicy zbierając jakieś popierdółki dla lokalnych NPC’ów bądź bierzemy udział w bitwach specjalnych, swoją „specjalność” manifestujących wyłącznie w nazwie. Sytuację ratuje nieco tryb kooperacji, gdzie razem ze znajomym przedzieramy się przez coraz trudniejsze starcia i odblokowujemy rzadkie moduły dla naszego bota. Na widok wyłącznie lokalnej rozgrywki wieloosobowej moja mama płacze do dziś.
Na tym etapie chyba już wiecie, do kogo tytułowe doświadczenie Little Battlers jest kierowane. Sam nie mogę do końca powiedzieć, że bawiłem się przy nim źle – design gry, objawiający się w szczególności pod postacią momentami naprawdę świetnie wyglądających robotów całkowicie do mnie przemawia – jednak pewnych braków czy też umowności na płaszczyźnie rozgrywki wybaczyć nie sposób. Nowa produkcja Level 5 to miły dodatek do pokaźnej biblioteki Nintendo 3DS, ale z pewnością nie perła w jego kolekcji.
Ocena końcowa:
- przyjemna dla oka oprawa wizualna;
- mnóstwo opcji modyfikacji naszego robota;
- całkiem przemyślana, RPG’owa warstwa tytułu;
- „przenośny” charakter bitew robotów;
- niezła fabuła;
- sposób prezentacji fabuły jest kiepski;
- za małe zróżnicowanie rozgrywki – poza walkami nie bardzo jest tu co robić;
- tylko lokalny tryb gry wieloosobowej;
Grafika: | zadowalający |
Dźwięk: | słaby plus |
Grywalność: | zadowalający plus |
Ocena ogólna: |
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!