Początkowo, nowa gra Airtight Games zdawała się wybijać ponad przeciętny poziom ich pozostałych produkcji. Niestety, nie chwali się dnia przed zachodem słońca.
Intrygujący i wciągający główny wątek fabularny; Ronan O’Connor; robota aktorów użyczających swoich głosów; garść innowacji w rozgrywce; klimat; oprawa dźwiękowa; potrafi wciągnąć przez pierwszych kilka godzin...
Minusy...później dobija już powtarzalnością i nudą; dziecinnie łatwe zagadki; irytujące sekwencje walki z demonami; kiepskie misje poboczne i występujące w nich postacie drugoplanowe; tragicznie rozmieszczone punkty kontrolne
Ronan O’Connor nie miał łatwego życia. Już od najmłodszych lat wiódł żywot awanturnika, na jego knykciach często pojawiała się nie własna krew, a cela powoli stawała się drugim domem. Los tylko pozornie uśmiechnął się do niego, kiedy to poznał miłość swojego życia, a jej brat namówił go do wstąpienia do policji. Wśród mundurowych nie wielu szanowało jednak byłego skazańca, który zasady ma dokładnie tam, gdzie nie dociera już światło słoneczne. Kiedy jednak ukochana O’Connora pada ofiarą morderstwa, świeżo upieczony detektyw traci wszelkie pozostałe hamulce. I ginie, będąc najpierw wyrzuconym przez okno, następnie zaś kilukrotnie postrzelonym z własnej broni, już na asfalcie, cztery piętra niżej.
W miejscu, w którym wiele historii właśnie zastałoby swój koniec, ta przedstawiona w Murdered: Śledztwo zza Grobu dopiero się zaczyna. Zgodnie bowiem z polskim podtytułem produkcji, Ronan nie może jeszcze paść w objęcia znajdującej się „po drugiej stronie mostu” wybranki serca, dopóki prowadzona przez niego za życia sprawa nie zostanie zamknięta. Czytaj – morderca grasujący po niesławnym Salem w stanie Massachusetts nie trafi za kraty. Śledztwo utkwiło w martwym punkcie (dosłownie), ofiary z pozoru nie są ze sobą powiązane, a jedyną poszlaką w tym całym bałaganie jest pozostawiany na miejscu zbrodni rysunek dzwonu.
Główny wątek fabularny to zdecydowanie jeden z największych plusów tej produkcji, w szczególności w trakcie pierwszych godzin z nią spędzonych. Czar pryska nieco w momencie, w którym sami zaczynamy składać sobie fakty szybciej, niż robi to główny bohater, jednak mimo wszystko, sprawa nieuchwytnego „Dzwonnika” była jednym z głównych czynników trzymających mnie przy ekranie przez bite 8 godzin, które poświęciłem na ten dreszczowiec. I mówię dreszczowiec, bo często spotykam się z dość mylną i krzywdzącą opinią, że Śledztwo zza Grobu to horror, a w dodatku horror nie straszny. Nie wydaje mi się, by w którymkolwiek miejscu twórcy tej produkcji mieli zamiar w jakiś sposób nas tu straszyć – stworzenie klimatycznej, paranormalnej atmosfery udało im się natomiast bardzo dobrze, głównie za sprawą naprawdę niezłej oprawy muzycznej. Sama grafika nie jest już może na tym samym poziomie, jednak dziaduszek Unreal Engine 3 i tak mile zaskoczył mnie swoją obecnością i możliwościami.
Chwalić nie mogę już zaś pozostałych zadań obecnych w grze, opierających się tu w dużej mierze na pomocy uwięzonym na podobieństwo głównego bohatera duszom. Ktoś tam wie, że go zamordowano, ale nie ma pojęcia gdzie leży jego ciało. Inna osoba w ogóle nie pamięta co działo się przed jej / jego zgonem, a pewien pan obwinia się za śmierć jadących z nim samochodem osób, bo jest pewien, że prowadził po pijaku. Wszystko co jako duch-detektyw musimy w takich sytuacjach zrobić, to przeczesać pobliski teren w poszukiwaniu wskazówek, a w następnej kolejności połączyć fakty i odpowiedzieć na zadawane nam przez produkcję pytanie: Kto prowadził? Czy zdradzał ją przed śmiercią? Jak umarła?
Problem opisanych powyżej zadań leży czasami w kilku miejsach. Po pierwsze, „zlecające” je dusze to zawsze ludzie-suchary, albo absolutnie pozbawione charakteru, albo przesadzające ze swoim aktorstwem. Po drugie, rozwiązywane przez nas mini-sprawy potrafią być tu z jednej strony banalnie proste, z drugiej zaś strzelą nam w twarz absolutnie debilnym pomysłem na sposób ich rozwiązania.
I żeby dokładnie naświetlić Wam poruszony przed chwilą problem, posłużę się w tym miejscu przykładem. Na jednej z mrocznych ulic Salem zagubiona dusza kobiety rozpacza obok ciągle żywego partnera, który na jej martwych oczach flirtuje już z inną. Trapiąca nieboszczkę kwestia to więc pytanie, czy partner spotykał się z stojącą przed nami pięknością jeszcze za czasów, kiedy i ona stąpała radośnie wśród żywych. Korzystając z unikatowej umiejętności wskoczenia do ciała dowolnej osoby i podsłuchując jej myśli dowiadujemy się, że tak nie było – facet jest w kropce, bo ciągle czuje przywiązanie do zmarłej partnerki, gdyby jednak nie jej samobójstwo nigdy nie poznałby obecnej kobiety. Babeczka zaś też nie ma pojęcia jak się zachowywać, bo wie, że gościu jest zdruzgotany, ale od momentu gdy po raz pierwszy go ujrzała była pewna, że potrzebuje wsparcia. Zdawałoby się, że wystarczy wrócić do duszyczki i opowiedzieć jej o którejś z podsłuchanych myśli. Błąd – i nie chodzi już o to, że gra wymaga od nas wskazania obydwóch kwestii, lecz o fakt, że musimy naświetlić je w jedynej, słusznej i ustalonej przez twórców kolejności. Inaczej tytuł obniża nam poziom realizacji zadania, za każdy błąd odejmując po jednej, policyjnej odznace w swojej trzystopniowej skali.
Skoro już przy błędach i skali jesteśmy, ten aspekt również nie gra w Soul Suspect tak, jak powinien. Opisany powyżej system rozwiązywania sprawy jest bowiem w całej grze taki sam, i w swojej mechanice przypomina nieco L.A Noire. Wbijamy więc na miejsce zbrodni / zagadki, badamy okolicę liżąc ściany i szukając śladów (które w następnej kolejności odblokowują się na specjalnej tablicy jako poszlaki) i kiedy jesteśmy już gotowi bądź pozwala nam na to gra, udzielamy odpowiedzi wybierając znalezione wskazówki. Bolączka bezsensownych rozwiązań przeplatających się tu z tymi śmiesznie łatwymi, o której wspomniałem przy okazji misji pobocznych, w istocie trawi kompletnie każde zadanie. Poza odejmowaniem odznak za każdy błąd nie ma tu w zasadzie żadnej kary za kiepskie rozwiązanie sprawy, przez co żadna z nich w finale nie stanowi dla nas wyzwania. Po prostu skaczemy po wskazówkach tak długo, aż nie uda nam się trafić w odpowiedź.
Prócz zabawy w detektywa Murdered próbuje rozruszać nas jeszcze na dwa sposoby. Pierwszy, ten całkiem rajcujący i atrakcyjny dla wszystkich maniaków kolekcjonowania, to eksploracja otwartego i całkiem klimatycznego miasteczka w poszukiwaniu ukrytych w nim historii i fragmentów wspomnień z życia głównego bohatera. Kartki z dziennika, notatki, materializacje kluczowych chwil z przeszłości Ronana, tablice informacyjne traktujące o Salem, czy przedmioty związane z brutalnymi morderstwami – zdecydowanie jest się tu za czym rozglądać. Nieco gorzej prezentuje się zaś druga, bardziej dynamiczna składowa gry, a więc walka z duszami, które zbyt długo zwlekały z rozwiązaniem swoich spraw na ziemskim padole, a przez to przemieniły się w demony. Co jakiś czas w lokacjach spotykamy ich groteskowe materializacje, a gdy te tylko nas dostrzegą, rozpoczynają gonitwę w celu pochłonięcia naszego bohatera. Chowając się w pozostawionych tu i ówdzie astralnych poświatach uciekamy z zasięgu ich wzroku, by następnie zakraść się od tyłu i załatwić gagatka przy użyciu kilku klawiszy/jednego ruchu analogiem i guzika na padzie. I znów, czasami sprawa jest banalnie prosta, czasami demon skacze od kryjówki do kryjówki szukając nas jak najęty, przez co latać pomiędzy nimi musimy tak kilka dobrych chwil. Bez wzlędu jednak na poziom trudności, stracia z demonami zawsze niezgrabnie wybijały mnie ze spokojnego transu przeczesywania okolicy, przez co ich obecność w produkcji zdawała się być nieco nieprzemyślana lub wepchnięta na siłę.
Początkowo Murdered: Soul Suspect prawdziwie malował się na horyzoncie jako szczery skok jakościowy względem poprzednich produkcji studia. Niestety, w temacie rozgrywki grze nie udało się utrzymać świeżości do samych napisów końcowych, do których to niosła mnie tu przede wszystkim fabuła. Prostota, ale co najgorsze – prostackość większości zadań, upierdliwe sekwencje „walki” czy brak polotu w zadaniach pobocznych to główne gwoździe do trumny naszego detektywa. Owszem, możliwość przechodzenia przez ściany (ale tylko te, które wyznaczyli sobie twórcy...) to spora frajda, jednak w parze z garścią ciekawych pomysłów i patentów musi kroczyć jeszcze dobra realizacja. Tego Śledztwie zza Grobu niestety zabrakło, przez co koniec końców otrzymaliśmy produkt może i nie tragiczny, ale i też nie wybijający się zbytnio ponad przeciętność.
Moja ocena: | |
Grafika: | zadowalający |
Dźwięk: | zadowalający plus |
Grywalność: | słaby plus |
Ogólna ocena: | |
Sugerowana cena w dniu publikacji testu: ok. 119 zł (PC), ok. 229 zł (PS4) | |
Komentarze
12Na tamte lata to był hit i zupelna nowosc (zarowno pod wzgledem wymagan sprzetowych jak i obszernosci tytulu bo zajmowal kilka plyt CD )