Czas odłożyć na bok XCOM – Phoenix Point, twórcy oryginalnego UFO, pokazuje jak robić (i nie robić) takich strategii
Ojciec oryginalnego X-COMa, Julian Gollop powrócił do turowych taktycznych strategii… mocno wzorując się na nowożytnym XCOM od Firaxis. Jego gra, choć podobna do serii o kosmitach jest jednocześnie bardzo inna – czasem lepsza, czasem odczuwalnie gorsza.
- rozbudowana warstwa strategiczna,; - ciekawa historia świata,; - frakcje, których nie da się po prostu przeciągnąć na swoją stronę,; - złożony system mutacji i kreacji żołnierzy,; - dobrze zrealizowana eksploracja globu.
Minusy- momentami niejasna mechanika,; - SI, które na zmianę jest nieuczciwe lub głupie,; - kiepska muzyka,; - nie zawsze działająca fizyka.
Phoenix Point przesuwało swoją premierę kilkukrotnie, by dodać rozgrywce więcej połysku i poprawek. Gra, która miała pokazać, jak dobrze zrobić strategię na wzór XCOM, zebrała spore pieniądze w serwisie Fig.co, a potem wsparła się na funduszach od Epic Games Store, by stać się jeszcze większa, lepsza i ciekawsza.
I co tu dużo mówić, pod wieloma względami Phoenix Point odniosło sukces – produkcja Snapshot Games z podniesioną przyłbicą rzuca rękawicę Firaxis. Jednocześnie jednak tym, czego wyraźnie brakuje w finalnej wersji gry jest obiecywany przez twórców wysoki połysk.
Phoenix Point to kraina ryboludzi i konspiracji
Dziwaczność świata Phoenix Point wykracza daleko poza spiskowe teorie o latających spodkach z serii XCOM. W wykreowanym przez Gollopa świecie istnieje projekt Feniks - tajna, międzynarodowa organizacja, która od dekad broni planety, jednak przez globalne konflikty i niedofinansowanie zawodzi, gdy potrzeba jej najbardziej.
Znaczna część ludzkości nękana dziwnymi snami i zewem oceanu postanowiła po prostu wymaszerować do wody i zmutować w niej, stając się dziwnymi kraboludźmi, trytonami i innymi wynaturzeniami.
Stwory te zaczęły następnie atakować pozostałych, nieodmienionych ludzi, drastycznie zmniejszając populację grobu. Rządy upadły, świat falami ogarniała wyniszczająca wszystko Mgła, a na popiołach cywilizacji powstały trzy frakcje, próbujące jakoś poradzić sobie z tą wersją zagłady.
Totalitarni kapitaliści zmagają się tu zaawansowanymi technologicznie komunistami, a na ich konfliktach żeruje trzecie, religijne stronnictwo, które uważa, że w sumie mutacje nie są złe, pod warunkiem, że odpowiednio się je dawkuje. Ziemia porzuciła wszelkie pozory normalności, a pośrodku tego wszystkiego odradza się tytułowy Fenix, organizacja, którą pokieruje gracz.
W Phoenix Point zbudowanie sojuszu z którymkolwiek z trzech stronnictw wymaga narażania się pozostałym, a dojście do punktu, gdzie wszyscy nas choć trochę lubią, to niemała gimnastyka.
Choć powyższy opis można dość łatwo skojarzyć z XCOM2, gdzie także mieliśmy okazję współpracować z trzema frakcjami, w grze Gollopa mechanika i dynamika tych relacji jest znacznie bardziej skomplikowana. Zbudowanie sojuszu z którymkolwiek ze stronnictw wymaga narażania się pozostałym, a dojście do punktu, gdzie wszyscy nas choć trochę lubią, to niemała gimnastyka. Tym trudniejsza, że wiele rzeczy robimy w Phoenix Point po omacku.
Odkrywanie mechanik Phoenix Point to przyjemność… i mordęga
Phoenix Point to raj dla miłośników złożonych interakcji i systemów. Przeszukiwanie mapy, zarządzanie ekwipunkiem, rozbudowa kolejnych baz wypadowych, handel i okradanie frakcji, które wybitnie nie potrafią się ze sobą dogadać, to zajęcia, które zjedzą nam długie godziny. Nic nie jest tu proste, niektóre mechaniki musimy odkryć podczas gry, a czasem konieczne jest wyzbycie się przyzwyczajeń, jakie mogliśmy przynieść tu z serii XCOM.
Produkcja Gollopa łączy klasyczny, bardzo złożony projekt gry z uproszczeniami rozgrywki, jakich można spodziewać się po tytule wydanym w 2019 roku. Phoenix Point cały czas balansuje między byciem przystępnym a byciem skomplikowanym i całkiem sprawnie godzi ze sobą te dwa ekstrema. W rezultacie przez długie godziny mamy co odkrywać i jesteśmy coraz bardziej zajęci, jednak nigdy nie czujemy się przytłoczeni ilością rzeczy, jakich musimy pilnować.
Pierwsze triki poznajemy niemal zaraz po rozpoczęciu zabawy. Choć w walce instynktownie chcielibyśmy celować w głowę, błyskawicznie uczymy się, że atak na kończynę mutanta, do której przytwierdzony jest ciężki karabin maszynowy może oszczędzić nam sporo problemów.
Phoenix Point cały czas balansuje między byciem przystępnym a byciem skomplikowanym i całkiem sprawnie godzi ze sobą te dwa ekstrema
Rzecz w tym, że po kilku pierwszych walkach ten sam mutant dozbraja się jeszcze w granatnik, więc uszkodzenie jednego ramienia nie wystarczy, a jego czteroręki kumpel nie dość, że radzi sobie i bez broni, to jeszcze znika, jeśli najpierw nie zniszczymy mu korpusu. Innymi słowy raz wyuczona taktyka zaczyna szybko ewoluować, by dopasować się do zmieniającej sytuacji.
Radość odkrywania gry i kombinowania z jej mechanikami zaburza jednak czasem fakt, że pewne interakcje są bardzo niejasne. Phoenix Point błyskawicznie pozwoliło mi zbudować mój pierwszy pojazd opancerzony, jednak w żadnym momencie nie wytłumaczyło ani że, podobnie jak żołnierzy, muszę go zapakować do samolotu, by wziął udział w misji, ani też tego, że w zamian za niego zabiorę trzech wojaków mniej.
Cały ekran rozbudowy bazy działa na zasadzie „popatrz i sam wykombinuj, jak to obsługiwać”. Choć wymyślić co i jak działa nie jest może przesadnie trudno, ikonki odpowiadające niektórym budynkom (podobnie jak część ikon na mapie świata) nie są najbardziej oczywiste.
Phoenix Point to zabawa w tworzenie idealnego żołnierza
Clou całej rozgrywki jest walka z potworami na taktycznej mapie i zdecydowanie jest to najlepszy, najbardziej dopracowany aspekt Phoenix Point. Turowa rozgrywka z początku jest całkiem prosta, oferując nam możliwość strzału, rzucenia granatu i użycia apteczki oraz ruszenia się o parę pól.
Kiedy jednak walczący w imieniu projektu Feniks żołnierze zdobędą trochę doświadczenia, zaczynają wykonywać dodatkowe ruchy, przerażać krzykiem wrogów, podpalać się, paraliżować, zatruwać… długo by można wymieniać.
Ciekawy system łączenia ze sobą klas sprawia, że żołnierze Phoenix Point potrafią znacząco różnić się pod względem sztuczek, jakimi dysponują. Dwóch snajperów czy operatorów broni ciężkiej może pełnić drastycznie różne role w drużynie. Jeśli dodamy do tego fakt, że żołnierzy rekrutujemy z wspomnianych wcześniej trzech frakcji, szybko okazuje się, że wojacy mają też inaczej działające uzbrojenie i pancerze, a dostęp do specjalnych klas komplikuje wszystko jeszcze bardziej.
Taką samą (choć inaczej wyrażoną) różnorodność widzimy zresztą i po drugiej stronie frontu – różne szczepy wirusa, który zmienia ludzi w morskie bestie oferują różne mutacje, więc szeregowi żołnierze z jednej części globu będą różnić się od tych z innej. Wszystko to sprawia, że znacznie mniej zauważamy elementy, które się powtarzają. Pomaga to też czerpać przyjemność z odkrywania niuansów gry trochę dłużej.
Przez większość czasu Phoenix Point jest grą wyzywającą. Zdarzają się jednak momenty, gdy gra zdaje się czerpać sadystyczną przyjemność z nękania nas
Walka w Phoenix Point jest wymagająca, a czasem niesprawiedliwa
Phoenix Point oferuje fantastyczne wyzwania. Walka z mutantami obraca się nie tylko wokół decyzji, którego zabić najpierw i jak poradzić sobie z niektórymi paskudnymi sztuczkami przeciwnika, ale też *jak* zabić każdego stającego naprzeciw nas stwora.
Niektóre starcia, szczególnie te początkowe, to czysta formalność, bo wróg nie jest w stanie dobiec do naszych żołdaków i zadać obrażeń. Potem jednak okazuje się, że musimy radzić sobie z pułapkami i specjalnymi zdolnościami, które poważnie mieszają w bitwach. Całość nabiera rumieńców, gdy pojawiają się bossowie, wywracając część naszych założeń do góry nogami.
Przez większość czasu Phoenix Point jest grą wyzywającą. Zdarzają się jednak momenty, gdy gra zdaje się czerpać sadystyczną przyjemność z nękania nas. Eskortowa misja, w której przeciwnik zabija podczas pierwszej tury eskortowanego, nie dając nam żadnej szansy, by go ocalić albo atak na bazę rybostworów, którą musimy efektywnie zaorać granatami, by dotrzeć do celu misji to tylko dwie z dziwnych sytuacji, z jakimi musiałem się zmagać. Nie ma tu mowy o byciu „trudnym, ale sprawiedliwym” – przegrywamy przez niedoróbki twórców i losowy algorytm, który daje nam w kość.
Ta sama losowość jest zresztą bardzo obecna w innym miejscu. Phoenix Point nie używa procentowej szansy na trafienie (przynajmniej nie w jawny sposób). Zamiast tego oferuje nam całkiem solidny system celowania w kończyny i sprawdzania, czy mamy linię strzału do wroga. Rozlicza też tor lotu każdej kuli – co działa naprawdę ciekawie.
Jednocześnie jednak, zdarzają się momenty, gdy nasi żołnierze strzelają w zupełnie losowym kierunku, mijając swój cel o kilkanaście metrów i trudno się wtedy nie zastanawiać czy te „procentówki” nie są w grze obecne, ale ukryte, by nie zniechęcać nas do eksperymentowania. Choć z jednej strony może to frustrować i prowadzić do myślenia „jakbym wiedział, że mam 10% szansy, to bym odpuścił”, z drugiej nadaje to rozgrywce pewnej nieprzewidywalności, która pozytywnie wpływa na jej odbiór.
Phoenix Point to nudna muzyka, świetne dźwięki i całkiem niezła grafika
Ścieżka dźwiękowa gry nie zapada w pamięć. Muzyka stanowi tu tło, które zwyczajnie nie przyciąga uwagi i nijak nie pomaga budować klimatu. Tego samego nie można jednak powiedzieć o dźwiękach i mlaśnięciach potworów, bo te brzmią jakby nagrywał je fan mięsistego, „cielistego” horroru. Trudno nie czuć momentami ciarek przechodzących po plecach.
Odbiór rozgrywki zaburza natomiast tłumaczenie, które w wersji dostarczonej do testów było nie tylko niekompletne, ale też mocno toporne. Polska wersja językowa błaga wręcz o poprawki, zarówno stylistyczne, jak i czysto formalne – kolor oczu opisano tu jako kolor włosów numer dwa.
Z kolei wizualnie Phoenix Point prezentuje się całkiem przyzwoicie, a kreacje potworów to przegląd w większości naprawdę interesujących projektów. Nieco mniej atrakcyjnie wyglądają środowiska, które przemierzamy podczas gry - wysadzane w powietrze betonowe ściany wyglądają jak konstrukcje ze sklejki, a choć wnętrza baz poszczególnych frakcji wyraźnie różnią się od siebie, całość wciąż wydaje się monotonna. Grafika skutecznie osadza nas w świecie gry, ale nie robi nic więcej.
Phoenix Point ma natomiast tonę błędów, z którymi musimy się zmagać. Wizualne i praktyczne bugi w większości nie są uciążliwe, jednak przy pierwszym uruchomieniu gry zawiesiła mi się ona dwa razy, a kraksy tego typu zdarzały się też później. Do tego czasy ładowania misji i wczytywania stanu gry dłużą się niemiłosiernie, nawet na mocnym sprzęcie i dysku SSD.
Phoenix Point – czy warto kupić?
Gra Juliana Gollopa jest naprawdę solidną strategią taktyczną, która w tym roku ustępuje chyba tylko switchowemu Fire Emblem: Three Houses. To bogata, posiadająca mnóstwo opcji produkcja, która potrafi poważnie dokopać, jeśli zagramy na wyższym poziomie trudności. Małe Snapshot Games pod kierunkiem weterana gier strategicznych stworzyło godnego konkurenta dla produkcji Firaxis – a już to powinno być sygnałem, że odpowiedź na pytanie „czy kupić?” to głośne, i wyraźne „tak!”.
Jednocześnie jednak Phoenix Point nie jest równie przystępny, co gry spod znaku XCOM, a technicznie i wizualnie ma nieco mniej do zaoferowania. Nadrabia to jednak dziwnym, ciekawym światem, w którym nawet w obliczu armii ryboludzi ludzkość pokazuje, że nie potrafi się dogadać i działać ramię w ramię.
Ocena końcowa Phoenix Point:
- rozbudowana warstwa strategiczna
- ciekawa historia świata
- frakcje, których nie da się po prostu przeciągnąć na swoją stornę
- złożony system mutacji i kreacji żołnierzy
- dobrze zrealizowana eksploracja globu
- momentami niejasna mechanika
- SI, które na zmianę jest nieuczciwe lub głupie
- kiepska muzyka
- nie zawsze działająca fizyka
- Grafika:
dostateczny plus - Dźwięk:
dostateczny plus - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Grę Phoenix Point na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od producenta gry - studia Snapshot Games.
Recenzja przygotowana na podstawie wersji PC. Edycje konsolowe mają pojawić się w 2020 roku.
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- XCOM 2 - strategia prawie doskonała
- Phantom Doctrine to więcej niż XCOM ze szpiegami
- Najlepsze strategie ostatnich lat - TOP 10
Komentarze
4podsumowując, producentów i dystrybutorów gier i ogólnie programów postrzegam jako słynnego Kalego z "W Pustyni i w Puszczy", cyt:
Kalemu ukraść krowy, zły uczynek. Kali ukraść krowy, dobry uczynek. (mogłem coś przekręcić).