To elementarne, mój drogi Watsonie!
Podążajmy dalej za tym przykładem z początku Sherlock Holmes: The Devil's Daughter, kiedy to małoletni pomocnik detektywa szuka sposobu na śledzenie tajemniczego mężczyzny z pubu. Po wejściu do jednej z kamienic napotykamy pana w sile wieku, który ruga swojego podopiecznego za to, że tamten nie wyszorował komina.
Nasz mały bohater w mig chwyta się tej możliwości i proponuje, że sam usunie z przewodu nadmiar sadzy. I tutaj następuje kolejna mini-gra, w której wspinamy się w górę komina zeskrobując po drodze brud z jego ścianek. Sęk w tym, że nikt nie zgasił ognia płonącego na palenisku, a więc w każdej chwili możemy się zaczadzić.
W tym momencie pojawiły się we mnie wątpliwości, dlaczego muszę zeskrobywać brud, zamiast nieprzerwanie piąć się w górę komina, skoro priorytetem jest wdrapanie się na dach. A po drugie, nawet przy uwzględnieniu parszywego charakteru kamienicznika, dokonywanie takiej konserwacji przy rozpalonym ogniu to zwyczajna głupota!
Jak już wspomniałem, takich nielogiczności nie brakuje w Sherlock Holmes: The Devil's Daughter, choć gdzieniegdzie przybierają one nieco łagodniejszą formę.
Dajmy na to w dalszej części gry spotykamy się z przykładem nieziemskiej wprost dedukcji, kiedy to Holmes po zajrzeniu do wnętrza modelu piramidy Majów, doznaje niemal mistycznego oświecenia na temat losów pewnej archeologicznej ekspedycji sprzed lat.
Krótko mówiąc, czasami efekciarstwo i próba wplecenia na siłę elementów zręcznościowych czy też dodatkowych zagadek bierze górę nad logiką. A przecież ta ostatnia powinna być priorytetem, kiedy w grę wchodzą przygody Sherlocka Holmesa.
Zabił lokaj... albo ktoś inny
Jest jednak pewien element Sherlock Holmes: The Devil's Daughter, który idealnie wpasowuje się w ramy zdrowego rozsądku i stanowi on największą zaletę tego tytułu. Chodzi o ekran dedukcji, na którym łączymy zebrane wskazówki w spójne wnioskowanie.
Żeby nie błądzić w abstrakcyjnych rozmyślaniach, raz jeszcze sięgnijmy po przykład. W jednym z londyńskich klubów sportowych doszło do morderstwa. Podejrzanych było zaledwie kilku, a ja po krótkim śledztwie wskazałem winnego. Następnie dokonałem moralnego wyboru (to kolejny całkiem ciekawy element rozgrywki), zgodnie z którym postanowiłem cisnąć gagatka w bezwzględne łapy policyjnego aparatu.
Jednak coś nie pasowało w tej całej układance. Twórcy Sherlock Holmes: The Devil's Daughter bez słowa pozwolili mi na takie zakończenie sprawy, ale ja sam nie byłem usatysfakcjonowany. Po weryfikacji mojego śledztwa (jest to możliwe zawsze, kiedy wydajemy werdykt) okazało się, że znalazłem zaledwie połowę dowodów.
Cofnąłem więc moją decyzję i postanowiłem pogrzebać głębiej. Jak się okazało, dalsze dochodzenie wprowadziło do gry zupełnie nowe lokacje oraz postaci, a także doprowadziło mnie do naprawdę niesamowitego i nieoczekiwanego finału.
Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się tak dużej swobody w łączeniu ze sobą faktów, a co za tym idzie również możliwości popełnienia aż tak kardynalnego błędu.
To zaskoczenie było uczuciem absolutnie niezwykłym, bo oto doświadczyłem na własnych barkach ciężaru odpowiedzialności za tok opowieści, której stałem się uczestnikiem.
Barszczyk czy grzybowa?
Choć Sherlock Holmes: The Devil's Daughter wygląda mało atrakcyjnie i posiada całą masę błędów, koniec końców potrafi zauroczyć opowieściami jak gdyby żywcem wyciętymi z tomu prozy Conan Doyle'a.
To tytuł, któremu trzeba dać trochę czasu, żeby nabrał rumieńców, a także przymknąć oko na to, że kieruje się on niekiedy raczej wewnętrzną logiką, niż prawidłami rządzącymi naszym realnym światem.
Ponadto ilość atrakcji czasami negatywnie odciska się na ich jakości, a możliwość pominięcia fragmentów zręcznościowych, a nawet niektórych zagadek wprowadza wrażenie, że to tytuł sklecony z opcjonalnych wyzwań.
Tym niemniej warto policzyć na plus twórcom Sherlock Holmes: The Devil's Daughter, że starali się stworzyć całą masę urozmaiceń, jakie rzadko widujemy w grach przygodowych. Od sprawdzania informacji w archiwum Sherlocka Holmesa, przez możliwość charakteryzacji naszego bohatera czy też sterowanie myśliwskim psiakiem, aż po strzelanie do przeciwników z rewolweru Watsona.
Utrzymany w neurologicznej estetyce ekran wnioskowania to z kolei żelazny fundament tej produkcji, a zarazem jej absolutny atut. To tutaj spędzamy sporo czasu na główkowaniu i testowaniu różnych możliwości.
To też miejsce, gdzie poprawna dedukcja staje się dla nas nagrodą za brnięcie przez kolejne mniej lub bardziej pasjonujące wyzwania. Wprawdzie widywałem już podobne rozwiązania w innych tytułach, ale tutaj w prezentuje się to nad wyraz dobrze.
Można powiedzieć, że Sherlock Holmes: The Devil's Daughter to karkołomna próba połączenia w całość elementów zaczerpniętych z wielu różnych gatunków.
Niestety, zamysł przerósł siły ekipy z Frogware i całość wyszła bardzo nierówno. Choć za rozmach tego przedsięwzięcia należą się twórcom spore oklaski, trudno oprzeć się wrażeniu, że w ugotowanym przez nich barszczu znalazło się zbyt wiele grzybów.
Ocena końcowa:
- klimat dziewiętnastowiecznego Londynu
- motywy umiejętnie zaczerpnięte z prozy Conan Doyle'a
- interesujące rozwiązania fabularne
- system łączenia ze sobą wskazówek i wybory moralne
- elementy zręcznościowe niekiedy ożywiają akcje
- wiele ciekawych lokacji i postaci
- odważna próba modyfikacji klasycznych, przygodówkowych elementów rozgrywki
- siermiężna grafika (w wydaniu konsolowym)
- gdzieniegdzie "martwe" lokacje zaludnione równie "martwymi" postaciami
- niekiedy dialogi bywają drewniane lub niejasne
- momentami uderzający brak logiki
- mini-gry często wprowadzane na siłę
- błędy techniczne
- Grafika:
dostateczny - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dostateczny plus
Komentarze
2