Słynny detektyw powraca w Sherlock Holmes: The Devil's Daughter. Dziewiąta część jego cyfrowych przygód to niespotykany eksperyment z klasyczną formułą.
- klimat dziewiętnastowiecznego Londynu,; - motywy umiejętnie zaczerpnięte z prozy Conan Doyle'a,; - interesujące rozwiązania fabularne,; - system łączenia ze sobą wskazówek i wybory moralne,; - elementy zręcznościowe niekiedy ożywiają akcję,; - wiele ciekawych lokacji i postaci,; - odważna próba modyfikacji klasycznych przygodówkowych elementów rozgrywki.
Minusy- siermiężna grafika,; - gdzieniegdzie „martwe” lokacje zaludnione równie „martwymi” postaciami,; - niekiedy dialogi bywają drewniane lub niejasne,; - momentami uderzający brak logiki,; - mini-gry często wprowadzane na siłę,; - błędy techniczne.
Sherlock Holmes: The Devil's Daughter, czyli Frankenstein z fajką w zębach
Gry przygodowe różne mają oblicza, a studio Frogwares, twórcy cyfrowych przygód Sherlocka Holmesa, przetestowało chyba każde z nich. Jednak dopiero dziewiąta część serii, Sherlock Holmes: The Devil's Daughter, miała być prawdziwie rewolucyjna. Głównie z tego względu, że wykracza ona poza klasyczne ramy gatunku wprowadzając pełne akcji sekwencje zręcznościowe.
Niestety, choć potencjał był ogromny, efekt końcowy przypomina monstrum Frankensteina. Wprawdzie Sherlock Holmes: The Devil's Daughter wciąż dostarcza sporo rozrywki, ale to raczej połatane z niepasujących do siebie kawałków cielsko, a nie idealnie funkcjonujący organizm.
Obserwować, ale nie patrzeć
Zacznijmy od warstwy wizualnej, bo przecież ona jako pierwsza rzuca się w oczy. Tym razem czyni to wyjątkowo agresywnie i bynajmniej nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Żeby więc wstępnie oczyścić atmosferę, powiedzmy od wejścia dwa słowa o grafice w Sherlock Holmes: The Devil's Daughter.
W telegraficznym skrócie wypada ona dosyć słabo. Modele postaci są siermiężne, a lokacje – mimo że zachowują nastrój wiktoriańskiego Londynu, - to szara papka rozmazana na bryłach kamienic. Przynajmniej tak to wygląda w testowanej przeze mnie wersji na Playstation 4.
Gdzieniegdzie trafi się perełka, taka jak domostwo doświadczonego przez los archeologa, ale niestety są one rzadkością. Zresztą nawet to osiągnięcie zawdzięczamy raczej pomysłowości projektantów lokacji, a nie speców od czysto technicznych aspektów warstwy wizualnej.
Na domiar złego zdarza się, że gra traci płynność (w każdym razie w wersji na PlayStation 4), a gdzieniegdzie powolne otwieranie drzwi przez Holmesa prawdopodobnie maskuje doładowywanie się lokacji.
Tyle o grafice! W końcu stare porzekadło mówi, że ona schodzi na dalszy plan, kiedy grywalność znajduje się na odpowiednim poziomie. Jak więc sprawy się mają w przypadku tej ostatniej? Może ona zrekompensuje nam pewną brzydotę Sherlock Holmes: The Devil's Daughter.
Ciemna strona kartki
Początki mojej przygody z Sherlock Holmes: The Devil's Daughter były wyjątkowo trudne. Do tego stopnia, że miałem ochotę rzucić padem i zająć się czymkolwiek innym, nawet jeśli miałoby to być bezmyślne gapienie się przez okno na grupki zombiaków kolekcjonujących pokemony.
Jednak, nie chwaląc się, wytrzymałem te początkowe, męczące chwile. A wierzcie mi, było co wytrzymywać! Pierwsza z pięciu spraw, jakie mamy okazję rozwiązać w najnowszej części przygód detektywa z Baker Street, zaczyna się w sposób tak sztampowy, jak to tylko możliwe.
Zarośnięty brudem chłopiec z szemranej dzielnicy Londynu zwraca się po pomoc do Sherlocka Holmesa, ponieważ ojciec malucha zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nie tylko słynny detektyw-konsultant, ale i ja spragniony byłem kryminalnej układanki, więc bezzwłocznie skierowałem swoje kroki do kamienicy w Whitechapel.
Po pobieżnym przeszukaniu zapuszczonego mieszkanka, podczas którego największą zagadką było zapalenie świeczki, udało mi się ustalić, że w lokalnym pubie pewien enigmatyczny dżentelmen rekrutuje londyńską biedotę do bliżej nieokreślonej pracy.
Dalsze śledztwo zaowocowało znalezieniem kartki, na której widniała nazwa poszukiwanego lokalu. Chciałem więc ruszyć do tego miejsca, żeby znaleźć podejrzanego mężczyznę, ale wtedy zorientowałem się, że w moim dzienniku wciąż widnieje zadanie przeszukania mieszkania małego chłopca i jego ojca.
Zostałem więc na miejscu, sądząc, że przegapiłem jakiś kluczowy dowód w sprawie. Raz jeszcze obszukałem całą kawalerkę, ale nawet przy użyciu wiktoriańskiego odpowiednika wiedźmińskich zmysłów niczego nowego nie udało mi się znaleźć.
W akcie desperacji ponownie chwyciłem kartkę, na której widniała nazwa pubu i tym razem obróciłem ją na drugą stronę. Holmes zauważył, że wcześniej była ona przyklejona do ściany, a mój dziennik zasygnalizował wreszcie wykonanie powierzonego mi zadania.
Dodam, że ślady kleju znalezione na wspomnianym kawałku papieru nie miały najmniejszego znaczenia w kontekście dalszego rozwoju opowieści. A zatem jedyną winą z mojej strony było to, że nie postąpiłem zgodnie z oczekiwaniami twórców. To już podpada pod utrudnianie śledztwa!
Dalej było równie monotonnie i absurdalnie. Niezbyt atrakcyjna mini-gierka pozwoliła mi podsłuchać parę osób w pubie, a następnie przejąłem kontrolę nad młodocianym żebrakiem (kumplem Holmesa), żeby śledzić dżentelmena od specjalnej fuchy.
Ten fragment Sherlock Holmes: The Devil's Daughter przypominał z kolei ubogą krewną Assasin's Creed. Wskaźnik u góry ekranu sygnalizował stopień, w jakim śledzony przeze mnie człowiek domyśla się moich niecnych zamiarów, a wielkie napisy wskazywały skrzynie, za którymi mogę się schować po drodze.
Nie były to fajerwerki rozrywki, ale przez krótką chwilę ta sekwencja dawała trochę frajdy. Problemy zaczęły się w momencie, kiedy musiałem znaleźć alternatywną drogę, bo podążanie za celem główną ulicą nie było dalej możliwe.
Sterowany przeze mnie chłopaczek wbiegł do jednej z kamienic i... zapadł się pod ziemię. To, oczywiście, jeden z kilku bugów, jakie napotkałem w grze. Z litości dla twórców przejdźmy nad nim do porządku dziennego.
Jeszcze raz więc wbiegłem do tego samego domu i... tym razem spotkałem się ze szczególnym rodzajem logiki, który zresztą nie jest tak rzadko spotykany w Sherlock Holmes: The Devil's Daughter. Ale to zasługuje na opis w oddzielnym fragmencie tekstu.