Marzył Ci się Cyberpunk w klimatach Blade Runnera? Znajdziesz go w The Ascent. Ta gra ma niezłą graficzkę, ciekawe misje, świetne strzelanie, kooperację dla 4 graczy i fenomenalnie gęstą atmosferę. Wydawać by się mogło, że hit mamy murowany. Niestety czegoś tu zabrakło.
Chyba wszyscy zgodzicie się, że Microsoft nie miał najlepszego startu w nową generację. Brak porządnych, nowych gier na Xbox Series X niestety zrobił swoje. Na prowadzenia szybko wysunęło się więc PlayStation 5, które zadbało o konkretny pakiet startowy. Gigant z Redmond przyjął tymczasem taktykę małych kroków, która właśnie zaczyna przynosić pierwsze efekty.
Spójrzcie choćby na Microsoft Flight Simulator. Mogło się wydawać, że tak zaawansowany projekt ma niewielkie szanse na widowiskowe przeniesienie go na Xbox Series X, a tu proszę – konsolowa edycja i fenomenalnie wygląda i świetnie działa. Niemałą niespodziankę na nowym Xboxie sprawiło także The Ascent, gra o której być może nawet nie słyszałeś (a przynajmniej tak można sobie pomyśleć oglądając wyniki sondy pod premierami gier lipca 2021), a która okazała się małym, nieco niedoszlifowanym diamentem.
I tak, wiem, że The Ascent jest też na PC. Tym lepiej dla nas, graczy, prawda? Szczególnie, że ten tytuł już w dniu swojej premiery trafił do Xbox Game Pass, i to zarówno na konsole, jak i PC. Jeśli więc masz wykupioną subskrypcję Xbox Game Pass Ultimate to koniecznie wypróbuj tę grę. Żałować z pewnością nie będziesz… choć zgrzytać zębami ze złości pewnie Ci się zdarzy.
Cyberpunk 2077 na sterydach
Jeśli po obejrzeniu zwiastuna myślisz, że The Ascent to tylko ładna strzelanina to… grubo się mylisz. Owszem, rzeźnia potrafi tu być konkretna, bo im dalej w las tym więcej wrogów pojawia się na ekranie, ale musicie wiedzieć, że pod „twin stick shooter’ową” otoczką kryje się tu całkiem zgrabnie pomyślana gra RPG.
Co prawda do klasyków tego gatunku The Ascent daleko, ale mamy tu i rozwój postaci, i mnogość łupów, i rozbudowywany arsenał broni. Mamy też tryb kooperacji dla czterech graczy w ramach fabularnej kampanii (i to zarówno sieciowy, jak i kanapowy) oraz całe mnóstwo ciekawych smaczków i zależności, które sprawiają, że trudno oderwać się od gry.
No dobrze, ale jak się to ma do naszego Cyberpunka? Przecież te gry dzieli przepaść. No, trochę tak, ale wystarczy kilkanaście minut spędzonych w The Ascent by zrozumieć czego tak naprawdę potrzebowała nasza rodzima produkcja. Mroczne, skąpane w strugach deszczu, zaułki Arkologii, zepsutej do szpiku kości metropolii rządzonej przez tytułową megakorporację wydają się tutaj wręcz żywcem wyciągnięte z filmu Blade Runner.
I nie chodzi tylko o te wszystkie neony, wielobarwne hologramy, charakterystyczne przezroczyste parasolki przechodniów czy komunikaty płynące z głośników. Im głębiej zanurzamy się w świecie The Ascent tym więcej niesamowitych smaczków odkrywamy. Co tu dużo pisać, atmosferą ten tytuł bije Cyberpunk 2077 na głowę.
Korporacyjne bagienko
Klimat klimatem, ale przecież nie tylko on trzyma nas tutaj przy konsoli czy komputerze. The Ascent jest może erpegiem akcji, z mocnym naciskiem na to drugie, nie znaczy to jednak wcale, że poskąpiono tutaj na fabule. Ta zaś rozpoczyna się całkiem intrygująco – oto bowiem tytułowa megakorporacja, jedna z największych we wszechświecie, nagle, z dnia na dzień upada pozostawiając „na lodzie” tysiące osób.
Oczywiście, to tak w grubym uproszeniu, bo aktywa grupy Ascent obejmowały nie tylko metropolię na planecie Veles czy różne, dziwne projekty, ale też całą masę kontraktów, na mocy których dłużnicy byli niemal firmowymi niewolnikami. Trudno się więc dziwić, że takie bogactwo błyskawicznie znalazło się w centrum zainteresowań zarówno innych korporacji, jak i najróżniejszych gangów.
Jak myślicie - gdzie pośród tego wszystkiego znalazł się nasz „człowiek”? Oczywiście, na samym dole hierarchii, pośród pozostawionych „na chwilę” dłużników. Gdy więc pojawia się okazja wyrwania się z tego korporacyjnego bagna z miejsca postanawia on z niej skorzystać. Nie wie jeszcze, ile po drodze czeka go intryg, potężnych wrogów do ubicia… i biegania. Ale o tym za chwilę.
Misje poboczne bywają różne - niektóre są proste i zabawne, inne - bardziej złożone
Nostalgiczny powrót do przeszłości
Kojarzycie może takie tytuły jak Crusader: No Remorse i Crusader: No Remorse? Wiem, wiem, to totalne „starocie”, jeszcze z poprzedniego wieku. Nic nie poradzę jednak, że było to moje pierwsze skojarzenie po zobaczeniu The Ascent. Klasyczny rzut izometryczny z nieruchomą kamerą, wykonywanie różnych misji i widowiskowa eksterminacja przeciwników – słowem niemal to samo co w opisywanym tytule. Oczywiście, po odpowiednim podrasowaniu.
I nie chodzi tu tylko o grafikę czy detale pokroju rozpadających się na części wrogów. Twórcy gry postawili bowiem na system, w którym prócz strzelania zza osłon, liczą się także ulepszenia i wyposażenie taktyczne. Dzięki temu walka w The Ascent jest mega dobra.
Samo strzelanie, choć sprawia frajdę, może jednak nie robić szczególnie porażającego wrażenia. Przynajmniej na początku zabawy, gdy nie dysponujemy tymi bardziej widowiskowym arsenałem broni skrzętnie ukrytym w świecie gry. Gdy jednak dojdą do tego powoli odkrywane ulepszenia, oj wówczas zaczyna się zabawa.
Nagle na polu bitwy pojawiają się nasze naszpikowane materiałami wybuchowymi robopająki, naprowadzane pociski rakietowe, cyfrowy smok wprowadzający przeciwników w zastój albo wielki mech, którego możemy poprowadzić bądź sfera, w której zwalniają pociski. A wiecie co jest tutaj najlepsze? Że nie są to gadżety dodane ot tak sobie, z których da się korzystać zawsze i wszędzie. Trzeba wczytać się trochę w ich opisy i dobrze pokombinować z rozwojem postaci. Rozdział punktów ma tu bowiem niebagatelne znaczenie.
Oczywiście, świat The Ascent jest dużo większy od przywołanych przeze mnie klasyków. I choć jego eksplorowanie potrafi być przyjemne, to jednak z czasem zaczyna nużyć. Dlaczego? A bo w pewnym momencie zaczynamy biegać po własnych śladach. I wierzcie lub nie, nie są to małe odległości. Co gorsza, ktoś tam na górze stwierdził – „może lepiej nie denerwujmy gracza i pokażmy mu na znaczniku ilość metrów dzielącą go nie od celu, a od przejścia do kolejnej warstwy miasta”.
Myślicie, że to drobnostka? No to spróbujcie nie rzucić padem, gdy po 10 minutach truchtu nagle dowiecie się, że macie przed sobą jeszcze drugie tyle. A, i jeszcze jedno – system szybkiej podróży, choć jest tu obecny pod postacią taksówek czy metra, nie pozwala na podróżowanie między piętrami miasta. Ale to i tak szczegół w ogromie najróżniejszych problemów, które niestety dręczą ten tytuł.
Niedoszlifowany diament
Oj, czekałem na The Ascent z wypiekami na twarzy. Po kwietniowym pokazie czułem, że to może być naprawdę świetna gra, a kto wie czy nie czarny koń 2021 roku. I cóż, nieco się przeliczyłem. Bo choć nie mogę się od The Ascent oderwać, co ostatnio dość rzadko mi się zdarza, to jednak czasami mam ochotę rzucić gamepada o ścianę. Ja rozumiem, że odpowiedzialne za ten tytuł studio Neon Giant liczy jedynie 11 osób (i chwała im za to, że zdołali zmajstrować tak fenomenalnie wyglądającego indyka), ale że taka litania błędów i niedoróbek przeszła przez weryfikację Microsoftu nie chce mi się wierzyć.
Irytująco skonstruowane menu, nieczytelna mapa czy dość wybiórcza polska wersja językowa (w której część opisów została przetłumaczona, a część nie) to tutaj wierzchołek góry lodowej. To co najbardziej potrafi rozdrażnić to znikające podczas walki bronie, zapętlający się dźwięk czy choćby misje poboczne, które „prowadzą” do miejsc, do których nie ma przejścia. Później okazuje się, że trzeba je wcześniej odblokować wykonując zadania z głównego wątku fabularnego. Ale przecież gracze uwielbiają biegać bez celu, no nie?
Do szewskiej pasji doprowadził mnie automatyczny system zapisu. Co prawda, w premierowej aktualizacji przy próbie wyjścia z gry dowiadujemy się teraz ile czasu minęło od ostatniego zapisu, ale takiej informacji nie otrzymamy w trakcie zabawy. Gdy więc zginiemy, a o śmierć tutaj łatwo, The Ascent przerzuca nas do punktu ostatniego save’a, którym może okazać się bardzo odległe miejsce. Co więcej, przy kolejnej śmierci w tym samym punkcie co poprzednio możemy pojawić się zupełnie gdzie indziej, tak jakby gra sama wybierała sobie miejsce odrodzenia.
A to i tak nic przy problemach jakie potrafi sprawić tryb kanapowej kooperacji. Nie wiem czy na pececie jest podobnie, ale na Xbox Series X wszystkie próby dołączenia do mojej gry zakończyły się dla mojego syna fiaskiem. Szkoda, bo ta gra została stworzona do tego by bawić się nią z innymi.
The Ascent – czy warto kupić?
Pomimo tej litanii błędów i niedoróbek wciąż uważam, że The Ascent to świetna gra. Domyślam się jednak, że niektórzy z Was nie podzielą mojego entuzjazmu. Dla nich ten tytuł to tylko ładnie opakowana, prosta strzelanka z całkiem przyjemnym, cyberpunkowym klimatem.
Dlatego właśnie, chcąc w pewnym sensie pozostać obiektywnym (bo przyznam szczerze, że trochę za bardzo mnie ta gra nakręciła) tym razem na wyżej wskazane pytanie odpowiem tak - kupić niespecjalnie, ale zagrać – jak najbardziej. Skoro tytuł ten jest w Xbox Game Pass to grzechem byłoby nie spróbować. W The Ascent naprawdę idzie się zakochać, ale uprzedzam – będzie to „trudna” miłość. Przynajmniej jak na razie.
Opinia o The Ascent [PC]
- fenomenalny, cyberpunkowy klimat niczym z filmu Blade Runner,
- rewelacyjnie wyglądające lokacje,
- wciągająca fabuła i niektóre misje poboczne,
- nieźle pomyślany system rozwoju postaci,
- pokaźny arsenał broni, pancerzy i wszczepów,
- olbrzymia frajda ze strzelania,
- świetna, pełna detali oprawa wizualna,
- sieciowy i kanapowy tryb kooperacji dla 4 osób,
- błędy i niedoróbki techniczne niekiedy mocno psujące zabawę,
- nieczytelna mapa,
- niejasno opisane misje poboczne, do których przejścia potrzebne osiągnięcie pewnego punktu fabularnego,
- mnóstwo chodzenia po własnych śladach i dość słabo pomyślany system prowadzenia do celu misji,
- irytująco skonstruowane menu,
- dość chaotyczny system przywracania z zapisanego stanu gry,
- dość wybiórcza polska wersja językowa
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
The Ascent na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od agencji Renaissance PR reprezentującą wydawcę gry
Komentarze
19Najlepsze jest to ze praktycznie nie mialem zadnych oczekiwan w stosunku do tej gry a tu taka niespodzianka. Nawet jakby wyszla mocno srednia to by bylo dobrze.
Moze jednak zamiast isc w PR lepiej pozwolić grze by sama się czasami obronila tym co posiada niz pozniej rozczarować.
Skończyłem grę na 48 poziomie doświadczenia zrobiłem w niej wszystko co da się zrobić oprócz jednej misi pobocznej "Czarny koń" gdyż jest ona zepsuta,polecam wszystkim.
Jak ktos ma problem z gameplayem na konsoli to polecam build skupiony na crit + health + strzelbach, zeby skompensowac nizsza celnosc.
Nie kojarzę. Nie kojarzę.