Po imprezie w Monachium, ofensywa nowej strzelaniny z mechami w roli głównej przesuwa się na wschód. Cel – wygrać serca polskich graczy. Czy to się udało?
świetnie przemyślany system walki; olbrzymie mechy dające rozgrywce dodatkowego kopa; ciekawie zaprojektowane drzewko rozwoju; doskonałe tempo rozgrywki; niemal nieskrępowana możliwość poruszania się po planszy; niezła oprawa audiowizualna
Minusynie wyświetlające się czasami oznaczenia „swój-wróg” przez co walka potrafi stać się chaotyczna; nieco niejasny system specjalnych kart bonusowych; występujące sporadycznie drobne błędy techniczne
Zorganizowana w całkiem przytulnych pomieszczeniach warszawskiego biura „Elektroników” impreza ugościła w sobotę 15 lutego miks dziennikarzy, e-sportowców i znanych youtuberów. Było darmowe żarcie, 12 stanowisk obsadzonych wypasionymi pecetami z uruchomionym Titanfallem i najważniejszy element całego przedsięwzięcia – wielogodzinny stream na oficjalnym kanale Twitch EA Polska. W samym środku tego całego zamieszania znalazłem się i ja, rozdarty pomiędzy możliwością solidnego ogrania nowej produkcji ojców Call of Duty i Medal of Honor, a najedzenia się za frajer do woli. Krótki zapis mych zmagań znajdziecie dokładnie poniżej.
Dobre, bo darmowe
Rodzimi przedstawiciele Electronic Arts naprawdę robią co mogą, by rozpalić w polskich graczach ogień zainteresowania, a w następnej kolejności solidny płomień podekscytowania Titanfallem. Startujący o godzinie 15:00 stream z imprezy nie był jedynie zlepkiem kilku scen prezentujących pogrążonych w rozgrywce gości (przeplatanych okazjonalnymi trailerami gry), ale stanowił w pełni profesjonalnie przygotowany program / relację z tego spotkania. Spotkania, na którym zarówno zaproszeni goście jak i przedstawiciele Electronic Arts w naszym kraju opowiadali o swoich wrażeniach z gry, starając się przybliżyć wizję nadchodzącej produkcji tym, którzy jakimś cudem jeszcze o niej nie słyszeli bądź nie udało im się załapać na startującą dwa dni wcześniej, zamkniętą betę.
Przed kamerą zobaczyć mogliśmy nie tylko Product Managera EA i polską twarz Titanfall w jednym, pana Huberta Hatlasa, ale i również dziennikarzy z różnych polskich serwisów o tematyce growej jak i gwiazdy „lets plejów” rodem znad Wiły. Każdy zgrabnie przedstawił co leży mu na sercu w związku z produkcją Respawn Etertainment. W standardowym dla kanałów YouTube motywie ukończono też tutorial „na żywo”. Oczywiście jeśli ktoś nie chciał zabłysnąć przed kamerą nic nie stało na przeszkodzie by przywiązać się do jednego z krzeseł i ogrywać nadchodzącego wielkimi krokami FPS’a nie robiąc przy tym ani sekundy przerwy. Ja z chęcią rzuciłem się na ostatnią opcję, bo choć delikatnie zasmakowałem Titanfalla dwa dni wcześniej w domowym zaciszu, to nadal nie miałem go dość i ciężko było mi odejść od ustawionych w siedzibie EA pecetów.
O wrażeniach z rozgrywki mogliście już co prawda poczytać przy okazji relacji z Monachium jednak buzująca do teraz w mych żyłach adrenalina nie pozwala przemilczeć mi tej kwestii i tutaj. Cóż mogę wam rzec – dzięki wizycie w naszej pięknej stolicy wreszcie odnalazłem sieciowego FPS’a dla siebie. Wcześniej zaledwie kilka produkcji z tej kategorii utrzymało mnie przy sobie na dłużej, a w walce o moją atencję poległy największe tuzy na rynku. Titanfall pochłonął mnie całkowicie ze względu na swój dynamizm, szybkość rozgrywki i konieczność całkowitej zmiany podejścia do sposoby gry w strzelankę po sieci. Poprzez fakt, iż całkowicie nie czujemy tutaj ciężaru prowadzonej postaci, ze względu na jej mobilność, umiejętność biegu po ścianie, podwójnego skoku i niemalże nieograniczonych możliwości wspinaczki (przypominających mi nieco niedocenionego Brinka), tempo rozgrywki zrywa bambosze ze stóp. Dorzućcie do tego zestawu dość kameralne mapy i prawdziwe multum przejść z niemal całkowitym brakiem bezpiecznych miejsc dla „camperów”, a znana światu szybkość sieciowych rozgrywek z Call of Duty automatycznie przestanie was onieśmielać. Nie skłamię ani o jotę pisząc, iż przez pierwsze 45 minut prawie nie ogarniałem akcji, jakie wyczyniały się na moim ekranie, a wypieki z dorodnych lic nie znikały jeszcze przez kolejne dwie godziny.
„Twój Tytan będzie gotowy za dwie minuty”
W ok. 120 sekund od rozpoczęcia rozgrywki na pole bitwy możemy tu oczywiście zesłać jeszcze swoją prywatną machinę zagłady – potężnego Tytana – co w pewien sposób jeszcze bardziej onieśmieliło mnie przy pierwszym kontakcie z produkcją. Ledwo co ogarniam kocie ruchy prowadzonego żołnierza, a już mam brać się za podobno niewiele wolniejszego mecha? W istocie wprowadzenie do rozgrywki potężnych robotów dzieli obecny tutaj świat na dwa wymiary, wymuszające na nas odmienny zestaw zachowań i nawyków. Przyzwyczajanie się do „nowego” to tak w ogóle swoista wizytówka Titanfalla, bo w wielu miejscach zagina on standardowe zasady, znane z najpopularniejszych FPS’ów na rynku. Jako piechur dość szybko należy się tu bowiem nauczyć wykorzystywania elementów otoczenia w okrążaniu wroga – okna powinny stać się naszymi drzwiami, a ściany główną ścieżką do celu. Tytan zaś to zabawa w kotka i myszkę, eliminacja wciąż niebezpiecznej piechoty na ziemi, krycie się gdy posiadane tarcze ochronne przechodzą w stan regeneracji i pogoń za tymi, którzy w związku z chwilowym brakiem osłony próbują ukryć się w swoich maszynach.
A skoro już przy Tytanie jesteśmy, prezentacja gry nie mogła obejść się bez sławnej już edycji kolekcjonerskiej, przytarganej do biura EA przez przedstawicieli sklepu Ultima. Chyba największe kolekcjonerskie pudło, jakie w życiu widziałem, poza dorodnym, 190-stronicowym artbookiem oraz plakatem imitującym plany konstrukcyjne Tytana, skrywa danie główne i powód całego zamieszania, jakie powstało wokół tej kolekcjonerki (ciekawostka – wersja na Xboksa One sprzedała się na Ultimie w ciągu 5 minut). 18-calowa statuetka kroczącego robota, obsadzonego przez próbującego się dobrać do jego podzespołów żołnierza (taka możliwość obecna jest również w samej grze), z dwoma dodatkowymi postaciami wojaków znajdującymi się u stóp i zestawem świecących lampek na konstrukcji to już nie przelewki. Podobnie zresztą jak i sama cena – 1099 zł piechotą przecież nie chodzi.
Koniec końców, polski pokaz Titanfalla trudno było opuścić niezadowolonym. Jedyne, do czego mógłbym się w tym miejscu przyczepić to trudne do wybaczenia całkiem spore lagi pojawiające się sporadycznie podczas zabawy. Poza tym, w kwestii organizacyjnej nie wbiję już ani jednej szpili, albowiem panowie z EA i NVIDII wykonali swoją robotę po mistrzowsku. Nad prawidłowym przebiegiem programu czuwał kompletny sztab profesjonalistów, ulokowanych w poważnie wyglądającym centrum dowodzenia na uboczu. Zagadką wciąż pozostaje jednak wygląd gry w wersji na Xboksa 360 – tej nie udało mi się zobaczyć, a według podanych na spotkaniu informacji, takowa również będzie dostępna. Osobiście na Titanfall czekam z niecierpliwością, zapewne jak i piątka zwycięzców organizowanego w trakcie transmisji konkursu (gorąco pozdrawiam i gratuluję Bartłomiejowi z Wrocławia – wygrać taką kolekcjonerkę, to jak wygrać życie!). Coś jednak głęboko w środku podpowiada mi, iż lista polskich fanów nowej gry ojców Modern Warfare nie zamknie się na 6 osobach.
Komentarze
29Jak na razie grałem trochę w betę... ogólnie gra jest OK. Ale już po 2 godzinach staje się... nudna. Gra na 4-5 dni a potem na rok/dwa do szafy.
Proszę Robercie o przejrzenie newsa :) bo pewnie małe błędziki się znajdą :)
A sam titanfall nadaje sie na gre Free2Play z mikroplatnosciami.
https://play.google.com/store/apps/details?id=app.marcinapp.losownik&hl=pl