To nie era informacyjna. To era hejtu! Czym jest hejt i jak sobie z nim radzić
Ludzie i internet, czyli co mogło pójść nie tak? No jak to co?! Czy naprawdę kogoś dziwi fakt, że tak dająca nieograniczone możliwości rzeczywistość dokonująca się obok naszego realnego świata sprawiła, że XXI wiek stał się wiekiem hejtu?
Internet, a raczej dostęp do internetu sprawia, że możemy dowiedzieć się wszystkiego o wszystkim i o wszystkich, w każdej chwili, w każdym miejscu na świecie. Takie możliwości, taki informacyjny zalew bez odpowiednich kompetencji może doprowadzić do zawrotów głowy. Może doprowadzić też do rozbudzenia w ludziach tych najgorszych, najbardziej skrywanych instynktów. Internet wydobywa na światło dzienne Id (kiedy Freud „wjeżdża za mocno”) każdego z nas, gdyż uwalnia nas od odpowiedzialności. W sieci, partycypując w niej na umiarkowanie zaangażowanej płaszczyźnie, nasze najgorsze zachowania nie wiążą się z ryzykiem ewentualnych konsekwencji.
Co to jest hejt?
Hejt to agresywna wypowiedź, najczęściej w formie komentarza odnosząca się do jakiegoś tematu, osoby lub społeczności. Takie komentarze są często wulgarne, nie zawierają konstruktywnej krytyki.
Do czego doprowadzić mogła ta dowolność, ta nielimitowana bezkarność? Oczywiście, że do agresji. I to do agresji werbalnej, do hejtu, do języka nienawiści. Oto jest prawdziwa zmora naszych czasów, która w erze informacyjnej zdominowanej przez social media zbiera tragiczne żniwo. Jak się przed hejtem bronić? Jak go rozpoznać? Jak nie dać się zjeść? Spokojnie, nie podejdziemy do tematu po akademicku, a zgłębimy go zdroworozsądkowo i zdroworozsądkowo też wypracujemy sobie metody zaradcze.
Kiedyś nie było hejtu, czyli kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów
Oto jest moi drodzy wierutne kłamstwo i bzdura nad bzdurami! Kiedyś był hejt, bo hejt tak w swojej czystej postaci nie jest wymysłem mediów społecznościowych ani powszechnego dostępu do sieci i tej absurdalnej idei, że możemy rzucać mięsem na prawo i lewo bez konsekwencji. Oj nie, hejt był zawsze, bo człowiek od początku swojego świadomego bycia w świecie jest chamem i bucem. Kiedyś po prostu mniej mieliśmy sposobności do obserwowania tegoż hejtu. Ot cała różnica.
To domena ponowoczesności jako takiej, że przygodność świata wyniosła na nowy poziom, na wyższy level. Przygodność była zawsze, jak i hejt był zawsze. Dziś po prostu zauważamy go częściej i łatwiej doświadczamy takiej zmienności, spontaniczności egzystencji. Oto „dobrodziejstwo” ery informacyjnej, w której tyle się dzieje, tyle jest sensu wokół nas i tak łatwo i tak bezproblemowo możemy partycypować w świecie, że głupiejemy dokumentnie. Nie ma zatem co tęsknić do starych dobrych czasów, gdzie człowiek był serdeczny, bo człowiek człowiekowi zawsze był wilkiem, tak jak kiwi kiwi zawsze było kiwi.
Przykład idzie z góry
Oglądał ktoś ostatnio TVP? Jeśli tak, to może pominąć tę sekcję artykułu, bo doskonale wie już, skąd się bierze przyzwolenie na bycie chamem. Jeśli chodzi o hejt, o język nienawiści, to przykład idzie do nas z góry. Elity polityczne od lat rzucające tu i ówdzie „spieprzaj dziadu” i inne „dorzynanie watah”, influencerzy wszelkiej maści, nawijający w swoich filmikach o głupotach bez ładu i składu, patoinfluencerzy sprzedający spatologizowane treści, nacechowane przemocą, seksem i nietolerancją dzieciakom, które to wielbią tych bęcwałów, celebryci dający przykład, że dziś lepiej mieć szczęście niż być mądrym.
Takie mamy czasy, jaki mamy klimat - zmienne i mocno złożone. Społeczne elity i ci, którzy stali się elitami w ostatnich latach (dzięki Facebook, Instagram, YouTube - dobra robota!) dokonali takiej barbaryzacji języka, że głowa mała. Jak z tym walczyć? Po cichu, ale systematycznie, ofiarnie i z determinacją godną pokojowej nagrody Nobla. Niestety tak wygląda nasza rzeczywistość, że jeśli zaczniemy głośniej krzyczeć i piętnować hejt i mowę nienawiści, to prędzej czy później sami staniemy się trybem w tej nienawistnej machinie. Cytując z popkultury: „You either die a hero or live long enough to see yourself become the villain…“. Spokój zatem, tylko spokój może nas uratować!
Pamiętajmy, że intelektualna niemoc, która niemal zawsze jest fundamentem hejtu, karmi się atencją!
Hejt a konstruktywna krytyka
Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, nazwanie kogoś idiotą nie jest jednoznacznie obraźliwe. W końcu to język noblistki więc coś musi w tym być, prawda? A poważnie, powiedzenie o blondynie, że jest blondynem, nie jest krzywdzące. I tak samo, jeśli ktoś zachowuje się jak cymbał, to nazwanie go cymbałem nie jest krzywdzące. Ma sens? Jeśli dysponujemy jakimś kryterium blondyńskości lub cymbałowatości, to ma. Ale nie dysponujemy! Innymi słowy, nie obrażamy ludzi, a jeśli już to robimy (a nikt niestety święty nie jest i każdemu zdarzy się rzucić mocnym, niewłaściwym słowem), to jesteśmy świadomi tego, że dostaniemy po uszach.
Skoro wyjaśniliśmy sobie, że sami możemy wygenerować hejt skierowany w naszym kierunku, to czas skupić się na dwóch skrajnościach tego samego zjawiska. Na dwóch biegunach tego, jak skonstruowana może być czyjaś opinia. Może stać się ona czystym, jątrzącym się jak z ropiejącej rany hejtem lub konstruktywną krytyką, która nawet w mocnych słowach może skutkować czymś pozytywnym. Jak je rozróżnić?
Hejt od konstruktywnej krytyki różni nie tylko narracja, ale również i celowość. Owszem, wszystko, co obraźliwe zwykle jest po prostu czystym hejtem, ale nie generalizujmy i skupmy się na konkrecie, którym jest intencjonalność. Hejt rodzi się z chęci wywarcia wpływu, pokazania w dobitny sposób, że ktoś jest gorszy, inny, że robi coś źle, że nie zna się, nie potrafi, nie umie, nie powinien mówić, robić, udzielać się w jakiejkolwiek formie. Z hejtem nie wiążą się drugie dno, które występuje w przypadku zdrowej krytyki. Krytyka ta, nawet mocna w słowach, jeśli jej intencją jest wskazanie błędów, a może nawet i sposobów na ich poprawę, lub uniknięcie - jest krytyką konstruktywną i jako taka jest czymś wysoce pożądanym. Zawsze i wszędzie. Zatem:
- hejt: obraźliwe biadolenie, bo w internecie wszystko wolno, hej,
- konstruktywna krytyka: biadolenie intencjonalnie ukierunkowanie na wskazanie błędów, a w najlepszym przypadku również na podanie potencjalnych rozwiązań i środków zaradczych.
Posiłkując się bardziej dosłownym wytłumaczeniem:
- hejt: jesteś głupi! Nie pisz o tym, bo się nie znasz!
- konstruktywna krytyka: twoje rozumowanie wydaje się błędne; wydaje mi się, że nie masz racji - zasięgnij informacji u źródła i zweryfikuj swoje przekonania.
Proste? No raczej!
Jak żyć? Jak radzić sobie z hejtem w sieci?
W tym, powiedzmy, poradnikowym fragmencie niniejszego artykułu postarajmy się, choć na chwilę spoważnieć. Bo i temat jest poważny - wszak to, że czyjaś opinia może dziś realnie zakończyć czyjeś życie, może zdruzgotać wrażliwą psychikę i doprowadzić do czynów o nieodwracalnych konsekwencjach, to nie jest science fiction. To realność, której doświadczamy na co dzień. To świat, w którym żyjemy i z którym musimy sobie jakoś radzić. No właśnie, jak radzić sobie z hejtem?
Hejt od konstruktywnej krytyki różni nie tylko narracja, ale również i celowość.
Czysto zdroworozsądkowo mamy jedno rozwiązanie. Hejt musi spływać po nas jak po kaczce. Musimy, jeśli chcemy lub musimy być aktywni w sieci, wyrobić sobie tak grubą skórę i twardą dupę, że kiedy ktoś napisze do nas w komentarzu na forum czy na Facebooku, czy gdzie bądź, że mamy „spie… wiadomo, co zrobić”, to w najgorszym przypadku poczujemy ekscytację na myśl o zbliżającej się podróży. Tak, pewnie są wypracowane przez czynnych akademików mechanizmy radzenia sobie z hejtem, pewnie jest to formalnie stopniowane, sformalizowane i takie tam. Życie uczy jednak, że droga do samodoskonalenia w partycypacji w internecie prowadzi zawsze do tego, by nauczyć się komentarze internetowych baranów spuszczać na buty. Nie odnosić się do nich, nie wchodzić w dyskusję, nie polemizować, nie przerzucać się argumentami. Olewać i nie tracić czasu.
Co jednak jeśli ktoś nie potrafi zignorować mowy nienawiści, która to rani dogłębnie? W takiej sytuacji idzie się po pomoc do specjalisty, zapisuje na wizytę u psychologa i rozmawia, i wypracowuje mechanizmy samoobrony. Tu nie ma żartów, to poważna sprawa. Tu nie pomoże nam nikt z zewnątrz, tu nic nawet nie da (patrząc z szerszej perspektywy) fakt, że udowodnimy komuś, że jest w błędzie lub wyegzekwujemy prawnie, że zostaliśmy skrzywdzeni i ten krzywdzący internetowy osioł zostanie ukarany. Nic z powyższego nie ma znaczenia! Liczy się tylko nasze zdrowie psychiczne, więc albo olewamy temat, albo uczymy się ten temat olewać.
Pamiętajmy, że intelektualna niemoc, która niemal zawsze jest fundamentem hejtu, karmi się atencją. Bez uwagi umiera, traci na znaczeniu. Ignorujmy zatem, a może kiedyś (choć jestem co do tego sceptycznie nastawiony) zbudujemy rzeczywistość, w której wyrażanie swoich poglądów nie będzie się nierozerwalnie wiązało z obrażaniem innych.
Komentarze
27Oddychaj i pozwól sprawom przeminąć.”
– Bruce Lee
Najlepszą bronią na hejt jest olewanie i nie wchodzenie w dyskusję. W sumie hejterzy to są zazwyczaj nieudacznicy życiowi. A nie kopie się leżącego..
I lekarstwem na to ma być udawanie że hejtu nie ma. Że świat jest tylko dobry. A kto się z tym nie zgadza to zamknąć mu usta. "Świetnie"!
Brednie.
Włącz sobie TVN24 Jankowski, może akurat będzie Neonówka, coś na twoim poziomie wrażliwości i estetyki. A jak ci mało to zapraszam na kampus dupiarza. Akurat gwiazdka Kurdejka będzie miała tam swój wykład na wraży temat. Po wszystkim glejt ci tam wystawią na być elitą.
Jak sie nie ma wrogów to się nie ma hejtu...
A ta ankieta to też próba manipulacji. Korzystam z facebooka, ale nie spotykam się tam z żadnym hejtem i dlatego nie zaznaczę żadnej odpowiedzi.