Dlaczego gardzę metaverse? Kilka słów o tym, jak piękna idea przerodzi się w konsumpcjonistyczne Eldorado
Czym jest metaverse? Czym mogłoby się stać, pchając ludzkość na przód, tworząc dla niej nowy, bezpieczny, wieczny dom? I wreszcie, dlaczego początek metarzeczywistości będzie czymś bardzo dobrym, ale przedstawionym w bardzo, bardzo zły sposób?
Mark Zuckerberg mówi o metaverse w samych superlatywach. Będzie takie i owakie, będzie można tam robić to i tamto, będzie Facebookiem w wersji 2.0, społecznościówką, która położy kres wszystkim społecznościówkom. Ziszczonym marzeniem o idealnym świecie. I wiecie co? Ja mu jakoś nie wierzę, choć wierzę, że metaverse to nasza przyszłość. Niestety wydaje się, że będzie to przyszłość trudna, podatna na konsumpcyjne trendy i zakupowe manipulacje.
Czym jest metaverse?
Metaverse jako pojęcia debiutowało w powieści Zamieć Neala Stephensona, gdzie był to taki sobie drugi świat, w którym można było imprezować i ogólnie wieść lepsze życie. Idea zakiełkowała, zakorzeniła się i obrodziła w owoce, którymi stały się wielorakie warianty metaverse pojawiające się w tekstach popkultury na przestrzeni lat. O metaverse mówić też można w kontekście gier, choć z przymrużeniem oka, bo od zbyt dużej ilości zbyt złożonej terminologii można dostać kociokwiku. No bo skoro Minecraft określa się mianem metaverse, to taki World od Warcraft był meta, zanim pojęcie metaverse zdobyło popularność, co nie?
Kontekst gier jest tu nieprzypadkowy, bowiem pozwala na wyjaśnienie, czym ma być prawdziwy metaverse. Nie będzie to hermetyczny świat każdej gry z osobna, a alternatywna rzeczywistość nad innymi alternatywnymi rzeczywistościami. Ot sztuczna, wytworzona rzeczywistość, która przenikać będzie wszystkie inne rzeczywistości, która dokonywać się będzie nieustannie obok nas i do której będzie można zawsze zajrzeć, po pracy, po szkole, w wolnej chwili. Super idea, co nie? Wirtualny świat, w którym będziemy mogli w końcu być sobą! Ta, no, super…
Metaverse? Czas, start!
Metaverse mogłoby być czymś pięknym! Mogłoby być czymś, o czym marzyły pokolenia - światem pomiędzy, pozbawionym zawłaszczonych znaczeń niekończącym się communitas, fazą liminalną pozbawioną ograniczeń struktury społecznej. I co? I nic. I najpewniej metaverse w wersji proponowanej nam przez takie tuzy degenerowania ludzkiej podmiotowości jak Mark Zuckerberg, będzie kapitalistycznym mikroświatem, służącym do wydawania pieniędzy na nieprawdziwe rzeczy. Tfu! Do wydawania prawdziwych pieniędzy na zakup nieprawdziwych pieniędzy do zakupu nieprawdziwych rzeczy.
Dobra, jasne, zawsze możemy wejść w spór o to, jaka jest definicja prawdziwej rzeczy, więc ukrócając ten wątek, za rzecz prawdziwą przyjmijmy rzecz, którą operować można w świecie offline. Tak będzie prościej.
Już na tym etapie rozważań powstaje pytanie, czy metaverse będzie czymś, czego doświadczyliśmy dzięki popkulturze w wielu iteracjach. Czymś, o czym czytaliśmy już w wielu książkach i opowiadaniach (nie tylko SF), czymś, co widzieliśmy w wielu filmach i serialach. Czy będzie zwirtualizowanym wariantem filmu Surrogates z Brucem Willisem (którego koniec kariery i dający się zauważyć pogarszający się stan zdrowia przyjąłem z niekrytym smutkiem)? A może będzie romantyczną opowieścią z morałem, jak to było w Player one?
Odpowiadając na powyższe pytania, zmuszony jestem, przez te akademickie naleciałości, które jeszcze mi w głowie gdzieś się tam uchowały były stwierdzić, że nasze metaverse (przynajmniej w pierwszych iteracjach) będzie jak wakacje w Dubaju na Instagramie. Albo inaczej, będzie jak w tym dowcipie o fiordach, co to w Norwegii rzekomemu podróżnikowi z ręki jadły. Taki Second Life ze zintensyfikowanym aspektem statusu to będzie, taka pocztówka z wakacji w czasie rzeczywistym. Lipa to będzie straszna, ot co.
Metaverse? A komu to potrzebne?
Jak to komu? Wszystkim, którzy mogą zyskać na sprzedawaniu wszystkiego wszystkim naraz! I to online! Wiadomo, że metaverse powinno być wolne i powinno powstać wespół z ideą uwolnienia ludzkiego potencjału. To jasne, to oczywiste. Oczywistym jest jednak również to, że metaverse raczej stanie się wózkiem zakupowym, skutecznie dywersyfikującym sposoby wydatkowania pieniędzy, generującym nowe, wyabstrahowane z doświadczalnej tkanki społecznej potrzeby posiadania. No, cóż zrobić? Metaverse potrzebne jest tym, którzy chcą i mogą na nim zarobić. To znaczy, wiadomo, rzeczywistość w wymiarze meta to pomysł, na którym zyskaliby wszyscy.
Metarzeczywistość to lepszy świat, który może być ucieczką od gorszego świata. To Matrix, który pozwala nam żyć w taki sposób, w jaki zawsze chcieliśmy. To świat sztuczny, ale bez kontroli i wyzysku - piękny.
Szkoda, że jesteśmy zbyt głupi, by stworzyć tego typu meta rzeczywistość. Szkoda, że wykreujemy metaverse, które przez lata (długie lata) będzie szukało swojej tożsamości, swoich biegunów sensu, by w końcu stać się racjonalnie działającym światem, a nie jedynie kolorową giełdą NFT i czarną dziurą pożerającą nasze pieniądze. Szkoda, że złożoność świata najgłośniejszej w historii gry MMORPG, którą bez wątpienia jest World of Warcraft, będzie dla metaverse na początku jego istnienia niedoścignionym wzorem.
Wszystkie grzechy Facebooka, Instagrama i innych Snapchatów x2
Wybieram, a przynajmniej planuję wybrać się film, co się zwie Wszystko wszędzie naraz i liczę, że da mi dużo radości. Niestety kompletnie odwrotnie postrzegam nadchodzącą rzeczywistość metaverse. To znaczy, podobieństwo jest oczywiste - metaverse pozwoli na wszystko, pozwoli być wszędzie i to wszystko i wszędzie będzie nam oferowana naraz, tu i teraz. Na tym jednak podobieństwa się kończą, bowiem o ile wspomniany film będzie pyszną rozrywką, o tyle metaverse kolejnym krokiem ku życiu w fikcji i konsumpcjonistycznej degrengoladzie.
O metaverse można myśleć jednoznacznie optymistycznie - nawet w tym tekście wielokrotnie przytaczam ideę metarzeczywistości, która jest rozwiązaniem naszych doczesnych problemów i zwycięstwem umysłu nad naszą organiczną śmiertelnością - lecz te pogodne postrzeganie opisywanej problematyki jest skażone grzechem naiwności, pięknem filozoficznego, a nie ekonomicznego podejścia do świata. Gdy już przejrzymy na oczy, odetchniemy i uznamy w końcu, że karty w metaverse rozdają ludzie, którzy rozdają je w świecie rzeczywistym, w świecie offline, wtedy dojdzie do nas, że jesteśmy w czarnej… dziurze.
W całym kontekście rozważań o metaverse warto wspomnieć o dwóch zmiennych. Pierwszą jest fakt, że ryba psuje się od głowy, a gdy głowa boli, to dupa rośnie. Innymi słowy, jeśli ludzie tworzący metaverse gdzieś mają to, jak żyć będą w nim awatary nas wszystkich, poza wyjątkiem, który stanowi przeniesienie mechanizmów konsumpcji z rzeczywistości offline do rzeczywistości meta, to jak możemy myśleć (marzyć!) o tym, by to nowe uniwersum wolne było od przywar znanej nam rzeczywistości? Wiecie, to jak odwieczny paradoks socjalizmu - system, w którym wszyscy mają po równo umiera z chwilą, gdy pojawia się ktoś, kto ma rozdawać dobra.
Drugą zmienną jest zaś doświadczenie obcowania z mediami społecznościowymi, które wyrobiliśmy sobie do dziś. Wszak metaverse będzie takim Facebookiem 2.0, rzeczywistością, w której będziemy tworzyć siebie, budować awatary naszych osobowości nie w sposób, w który ukształtowało nas życie, ale na wzór tego, kim zawsze chcieliśmy być. I patrząc na te doświadczenia, generując bilans zysków i strat wynikający z partycypacji w social media, trudno założyć dziś, że metaverse współtworzone przez ludzi, którzy majątki zbili na kreowaniu społecznych podziałów, będzie czymś lepszym niż platformy społecznościowe, ze wszystkimi rządzącymi nimi algorytmami. Innymi słowy, we`re f….d.
Czy metaverse to przyszłość?
Nooo… W sumie to tak. Stworzenie świata na kanwie innego świata musiało prędzej czy później urodzić się w umysłach tych światłych i majętnych. A że dziś tak wygląda życie, że ci światli i majętni, to ludzie, których status zależy od materialnego zaangażowania ludzi mniej światłych i znacząco mniej majętnych, to dostaniemy od nich metaverse, na które nie zasłużyliśmy, ale o którego istnieniu zdecydowaliśmy. Decydujemy na co dzień w sumie, klikając posty sponsorowane na Facebooku lub kupując kosmetyki reklamowane przez blogowe modelki albo modowe blogerki.
A tak na poważnie, to (poważnie) stworzenie świata nad światem i obok świata to mokry sen ludzkości, o którym tu i ówdzie rozprawia się od lat. I fajnie, że dywagacje te w końcu znalazły jakieś ujście i w końcu coś się z tego rodziło będzie na naszych oczach. Daleko tu jeszcze do przelewania swojej jaźni do świata wirtualnego w sposób permanentny, co widzimy choćby w całkiem świeżym i nowym serialu Upload od Amazon Prime Video, ale metaverse jest krokiem wprzód pozwalającym myśleć o tym, że ludzkość kiedyś niegdyś uniezależni się od fizycznej egzystencji.
I to byłoby super, to byłby prawdziwy metaverse, który położyłby kres śmierci, nieszczęściu i cierpieniu na poziomie meta. To byłoby uniwersum, które nie śniło się buddystom na progu nirwany. Uniwersum dziejące się gdzieś obok nas, którego każdy stanie się częścią i które przedefiniuje obraz egzystencji homo sapiens. W przypływach pijackiego, hurraoptymistycznego widzenia przyszłości, tak właśnie widzę zrealizowaną ideę metaverse.
Metaverse w utopijnym tonie to świat wolny od kulturowej struktury społecznej, świat uwolniony materialnie, wolny od geopolitycznych, kulturowych ograniczeń i mechaniki współzależności i współegzystencji centrum i peryferiów. Świat lepszy.
Nie da się uciec od metaverse?
Choć chciałbym być optymistą i pomyśleć sobie, że to w sumie fajnie, że takie metaverse powstaje, bo to będzie świetny sposób na ucieczkę od trosk codzienności. Taki wiecie, Second Life, ale na wypasie. Taki ładny, taki gwarantujący immersję na poziomie 1 000 000, taki będący sposobem na upust, sposobem na radzenie sobie z przytłaczającym ciężarem codziennego życia w rzeczywistości, którą rządzą prawa ekonomii kulturowej, w której status jest wszystkim, a jak go nie masz, to musisz go kupić. Taki nawet, który z biegiem lat, w miarę postępu galopującego rozwoju technologii konsumenckich stanie się istotnie życiem w wymiarze 2.0. Niestety optymistą nie jestem.
Mając na uwadze fakt, jak bardzo Facebook i Instagram, czyli aplikacje/portale w sumie prostackie, nieskomplikowane, prymitywne wręcz w swoim wydźwięku zaorały naszą tkankę społeczną, generując podziały społeczne, o których nie śniło się badaczom kulturowym w złotym wieku socjologii i antropologii, optymistą być nie mogę. Ba! Optymistą być wręcz nie wypada! Metaverse w założeniu to genialna inicjatywa. Pomysł, idea pozwalająca każdemu z nas stać się lepszą wersją siebie, pozbawioną cielesnych ograniczeń. Niestety przyszło nam żyć w erze informacyjnej i to w niej chyba najgorszym dającym się przewidzieć ewolucyjnym wariancie. I dlatego właśnie można zacytować internetowego klasyka: “Andrzeju, to …”.
Komentarze
16Jednak martwi i mnie myśl że teraz cały świat będzie się bawił lalkami, ze może się zdażyć że coś będzie dostępne tylko tam, nigdzie indziej i będzie to na tyle atrakcyjne, że większosć się skusi. A osoba nie będąca "tam" będzie wręcz "fopa"
cóz.
jako dzieciak bawimy się lalkami, żołnierzykami i okazuje się że coraz trudniej nam dorosnac, przestać się bawić większymi lalkami, bardziej złożonymi.
A wielkie koncerny lubią dorosłe dzieci. Zarabiamy i udajemy, że dziećmi już nie jesteśmy z taką mocą że damy sobie wcisnąć wszystko aby tylko upewnić się że mamy rację.
Tak było , jest , będzie...
Najgorzej jest gdy dana osoba jest cały czas w wirualu - wtedy traci nie tylko życie ale i psychikę...
Wtedy staje się to nałogiem i ciężko taką osobę wyciągnąć z wirtualu...
A bardziej na temat - Matrix jest coraz bliżej. Metaverse to jedna strona, a drugą jest rozwój AI, które sprawia, że ludzie coraz bardziej stają się zbędni. Z braku lepszych perspektyw dadzą się zamknąć (lub zostaną zamknięci) w rzeczywistości wirtualnej, gdzie będą tylko grać w gry i oglądać filmy, poddając się nieograniczonej konsumpcji. Dołączmy do tego ogólną degenerację planety i proszę - Matrix jako kierunek rozwoju (?) ludzkości.
Choć interpretacja z buddyzmem też mi się podoba. To będzie buddyjski koniec świata, gdy ludzie zapomną o sprawach doczesnych i cielesności w ogóle.
Taki stary film Existenz mi się przypomina :)