Co Facebook ma za uszami? Jak zmienił nasze życie i czy faktycznie należy się tym przejmować? Kilka słów o głównych grzechach amerykańskiego giganta.
Głośno ostatnio o Facebooku, co nie? A to miał awarię, a to jakaś dziewucha, co to kiedyś pięła się w górę po szczeblach korpodrabiny mówi, że Zuckerberg chce tylko naszych pieniędzy i całą resztę ma w dupie. Trudno się tym wszystkim przejmować, ale zasadnym jest wykorzystanie tych niesprzyjających narracji, by wskazać kilka grzechów głównych, które Facebook (a w sumie wszystkie kanały social media) ma na sumieniu.
Po pierwsze, upadek “prawdziwych” wartości
Social media jako całość, bo w końcu nie tylko Facebooka możemy o to obwiniać, zrobiły coś wysoce niedobrego z naszą codziennością. O ile bowiem trudno jest zobiektywizować to zagadnienie i snuć narracje o prawdziwych wartościach - w końcu wszystko co ma sens, co ma znaczenie jest drastycznie subiektywne, o tyle Facebook prawdziwość ową wysoce zdewaluował. Rosnąca popularność social media sprawiła, że prawdziwe wartości postrzegać musimy jako realne wartości, czyli te występujące w świecie offline. To pierwsze primo. Drugie primo, ultimo to fakt, że te nierealne wartości, czyli te występujące jedynie w social media są ważniejsze niż realne wartości.
Zawoalowane to nieco, prawda? No to przykład. Jeśli mamy na Facebooku kilkuset znajomych, to znamy tak realnie, tak offline pewnie raptem kilkudziesięciu z nich. Efektem skali - ich zdanie jest drugorzędne. Innymi słowy, lepiej zrobić sobie zdjęcie przy nieswoim, ale kozacko fajnym Lambo na parkingu galerii handlowej niż umówić się ze znajomymi na oblewanie kupionego od Niemca Golfa 5. Wartością stało się to, co pokazujesz, że masz, co udajesz, że osiągnąłeś/osiągnęłaś, a nie to do czego doszło się ciężką pracą. Dzięki Facebook, to ci się udało!
Po drugie, unifikacja
Facebook to nieprawdopodobny moloch informacyjny. Prawdziwie gargantuiczny twór, który rozrósł się jak olbrzymia huba na żywej tkance (korze) społeczeństwa i wepchnął swoje zarodniki gdzie tylko się dało. Przez tego pasożytniczego grzyba dziś wszystko, co chcemy wiedzieć, zobaczyć i doświadczyć oglądamy sobie z poziomu apki w telefonie. Scrollując ekran widzimy newsy ze świata i aktualności branżowe przeplatane postami znajomych. Ba! Obok mamy ogłoszenia kupna/sprzedaży i inne cuda wianki, jak choćby różne wydarzenia. Na plus (w końcu grzechy, jak i plusy, są dodatnie i ujemne) fakt, że jest to diabelnie wygodne. Na minus zaś fakt, że zabija to różnorodność, czyli coś czym z dumą powinno obnosić się rozwinięte społeczeństwo demokratyczne w państwie prawa.
Po trzecie, uzależnienie
Jako dzieciak słyszałem już o uzależnieniach od gier. Ksiądz co niedziela wył z ambony o tym, że dzieciaki teraz świata nie widzą poza tymi grami na komputery, przez które są skłonne do przemocy i odczłowieczone, a wychowawczyni grzmiała na wywiadówkach, że wyrosną ze mnie, kolegów i koleżanek przestępcy przez te gry. Dziś porównując ten rzekomo szkodliwy i uzależniający wpływ gier na młode pokolenie z realnym zjawiskiem wyciągania telefonu w każdej względnie wolnej chwili tylko i wyłącznie po to, by zobaczyć cycki na Instagramie albo pośmiać się z kogoś kogo nie lubimy, albo zobaczyć co tam u kogoś kogo lubimy - dopiero zauważyć można, co to znaczy prawdziwe uzależnienie.
Uzależnienie od informacji z dupy, nic nieznaczących newsów, postów bez treści i zdjęć tak poprzerabianych, że mózg staje i żeby tylko! Facebook to nałóg, a papierochy i piwerka to przy nim majówka!
Po czwarte, koniec prywatności
Tu chyba nie ma się co rozwodzić, prawda?
Po piąte, koniec wieku niewinności
Mógłbym poszukać tu jakichś danych o odsetku samobójstw wśród nastolatków w tym czy innym kraju, które w jakimś wymiarze spowodowane były komentarzem na Facebooku czy małą ilością serduszek na Instagramie. Mógłbym, ale mi się nie chce. Mógłbym, ale nie widzę potrzeby, bo Facebook jest tu winny jak sam grzech*. Social media sprzedają nam tak abstrakcyjnie ubarwioną rzeczywistość i tak nieprawdopodobnie zawyżają wymagania odnośnie statusu posiadania, wyglądu i mitycznej zajebistości, że chcąc im sprostać jesteśmy skazani na porażkę. Na sromotną klęskę!
*Po angielsku guilty as sin brzmi super fajnie. Szkoda, że bezpośrednie tłumaczenie już super fajnie nie brzmi.
Pół biedy my, stare konie, dzieci ery analogowej dorastający z czasach cyfry. Nasze pokolenie, które wykluło się w latach 80. daje sobie radę, bo już za dzieciaka życie nas potrafiło przetyrać. Gorzej znoszą to dzieciaki urodzone już w XXI wieku, pokolenie które rodziło się ze smartfonem w ręku, dla którego iPhone nie był rewolucją, laptop nie był marzeniem, a pilot od telewizora od zawsze wydawał się reliktem przeszłości i przejawem jakiejś strasznie topornej technologii.
Brak perspektywy jest tu niestety (dosłownie) zabójczy, a chęć sprostania wymogom, którym sprostać się nie da - niemożliwym wyzwaniem generującym frustrację w najmniejszym wymiarze kary, a ciężką depresję w wariancie skrajnym, choć wcale jeszcze nie najgorszym. Zresztą samo próbowanie “być fajnym” to tylko jedna strona medalu. Na rewersie tej fałszywej monety jest oddziaływanie Facebooka na realność dzieci i nastolatków.
Dawniej, jak się zrobiło coś, co było społecznie nieakceptowane lub po prostu strzeliło jakąś gafę - wiedziało o tym kilka osób. Jasne, wieści szybko się roznoszą i po czasie wiedziały o tym kolejne osoby, ale zanim rzecz nabrała niepokojących rozmiarów, pojawiał się inny ancymon, który wywinął coś niezwykłego i przejmował palmę pierwszeństwa, pierwsze miejsce w wyścigu o tytuł naczelnego głupka.
Dziś, dzięki mediom społecznościowym, dzieciak może zrobić coś głupiego i nieprzemyślanego na lekcji, co ktoś inny nagra i opublikuje w poście, a jeszcze ktoś inny udostępni, by ktoś następny wysłał to znajomym na grupowej rozmowie prowadzonej na Messengerze. I co? I tragedia gotowa. Dzięki Facebook za to, że dzieciaki muszą pilnować się na każdym kroku, ponieważ beztroska i naiwność może skończyć się fatalnie.
Po szóste, pycha
Wiecie jaki jest największy, ale taki NAJWIĘKSZY grzech Facebooka? Nawet nie Facebooka, co Zuckerberga i innych osób z grupy trzymającej władzę w tym potworze zza oceanu? To, że nie mają naszego płaszcza i wiedzą, że nic im nie zrobimy! Facebook (już trzymajmy się przyjętej nomenklatury) doskonale wie, jaki wpływ ma na swoich użytkowników. Wie, jak niszczy młode pokolenie, jak chwieje hierarchią wartości, jak zbiera i bezkarnie wykorzystuje nasze dane. Wszystko to wie i ma w dupie to, że my w sumie też to wiemy.
Ciekawe jest to, czy faktycznie jesteśmy tak durni, że musi powiedzieć nam o tym ktoś, kto z Facebooka zrejterował i udzielił wywiadu, czy tam poodpowiadał na pytania kongresmenów za wielką wodą. Ktoś naprawdę był zdziwiony tym, co niedawno ujawniła była pracowniczka Facebooka Frances Haugen? Poważnie ktoś musiał nam powiedzieć to wszystko wprost, żebyśmy chwycili się za głowę? Serio? Najbardziej szokujące jest w tych zeznaniach, wywiadach i opowieściach (jak zwał, tak zwał) to, że wywołały one… szok i niedowierzanie.
Co będzie dalej? Pewnie będą jakieś przesłuchania, pewnie Facebook powie, że wie, ale nie wie i że już więcej nie będzie się tak brzydko zachowywał. Pewnie zachowa się jak Radosław Majdan podczas wywiadu po meczu, w którym to opowiadał, że bramka była, ręka była, a ktoś tam k… przyaktorzył. I tyle. I rozejdzie się po kościach, aż do kolejnej afery bądź aferki.
Pycha ta, będąca grzechem największym i najcięższym w końcu doprowadzi Facebooka do spektakularnej klęski. To akurat wydaje się jasne. Trudno jednak stwierdzić, co budzi uzasadnione obawy, jakie paskudztwo go zastąpi i czy kiedy w końcu się to stanie to nie stwierdzimy jednak, że lepsze jutro było wczoraj.
Po siódme, Facebook położył kres Naszej Klasie!
No dobra, Nasza Klasa sama się wykończyła serią kretyńskich pomysłów, niedostosowaniem do wymagań użytkowników i jakąś niepojętą próbą podjęcia rękawic rzuconych przez amerykańskiego giganta. Niemniej mamy modę na bronienie polskiego kapitału i wstawanie z kolan (nieudolne, acz konsekwentne), więc koniec Naszej Klasy to wina Facebooka i basta!
Facebook miał awarię. No dobra, ale co z tego?
Stosunkowo niedawno, w pierwszy poniedziałek października 2021 roku Facebook, Messenger i Instagram ot wzięły i przestały działać. Dlaczego? Co się stało? Jak do tego doszło? Nie wiem… I prawdę mówiąc, mam to w poważaniu. Ja to jednak ja, zasadniczo mało atrakcyjny użytkownik social media, co to nic nawet na swoją tablicę czy inną ścianę nie wrzuca. Gorzej dla tych rozdających karty w świecie społecznościowego biznesu, że w głębokim poważaniu, zarówno przyczyny jak i sam fakt niedziałania owych serwisów miało wielu, wielu czynnych, aktywnych użytkowników. Skąd taki wniosek? Cóż, słońce zaszło tego dnia na zachodzie, a nazajutrz, jak gdyby nigdy nic, wzeszło na wschodzie.
Wniosek płynie z tej niedawnej awarii dość oczywisty. Social media nie są nam do niczego potrzebne, można żyć bez nich i to na takim samym poziomie informacyjnego powiązania. Do komunikacji wystarczy pobrać alternatywną aplikację, która służy - uwaga - do komunikacji, a chcąc poczytać sobie newsy w sieci wystarczy - uwaga - poczytać newsy w sieci, takie publikowane na portalach, które publikują branżowe i ogólnoinformacyjne newsy, artykuły i inne formy literackie. Owszem największe portale społecznościowe na świecie ułatwiają nam życie (choć to dyskusyjne określenie), ale nie są niezastąpione.
Podsumowując, trochę ze smutkiem, a trochę nie ze skutkiem - social media, a Facebook w szczególności, wykreowały szereg chorób ery ponowoczesnej, z których jako społeczeństwo możemy wyleczyć się w jakąś minutę - usuwając aplikację z telefonu czy innego smart-urządzenia lub (tu coś dla odważnych) usuwając konto. Wiadomo, że tego nie zrobimy i wiadomo, że kres social media będzie efektem naturalnego przesytu, a nie zbiorowym i romantycznym zrywem ku wolności i niezależności. Facebook to klasyczny przykład marksowskiego sprzężenia zwrotnego. Człowiek stworzył media społecznościowe, a następnie media te zaczęły tworzyć człowieka.
Smutne jest zaś to, że za nic nie potrafimy wyciągać lekcji z historii, która dobitnie pokazuje, że wszystkie wielkie narracje, które na pewnym etapie wydają się zbawienne, z czasem degradują i siebie same, i nas do kompletu. Zamiast zatem wykorzystywać social media tak, jak życzą sobie tego ich twórcy, wykorzystujmy je w taki sposób, by nie robiły z nas idiotów. Taka klasyczna rada wielkiego marudy na koniec.
PS. Gwoli jasności. Facebook jest okrutnym, dehumanizującym nas wszystkich tworem, ale nie jest to wyższa świadomość, która nakazuje nam zachowywać się w ten czy inny sposób. To tylko serwis społecznościowy, strona w przeglądarce, apka w telefonie. To my jesteśmy genezą wszystkich problemów. To fakt, że globalnie nie znamy pojęcia “wrzucenia na luz” sprawił, że tak łatwo daliśmy się zaorać.
Komentarze
18Trochę nie rozumiem, po co ktoś by miał to robić.
Namawiacie do przeprowadzania ataków terrorystycznych?
Bo tylko tak da się 'usunąć Facebooka'.
Problemem jest hegemonia JEDNEJ platformy, która doprowadziła do tego, że nasze prywatne informacje są własnością każdego kto zapłaci, nasze gusta są kształtowane na modłę FB przy pomocy technik manipulacyjnych, a nasze treści są zakładnikiem algorytmów, które decydują ile osób i kiedy może je zobaczyć.
Problemem jest fakt, że mało kto decyduje się na zmianę platformy, bo "wszystko i wszyscy" są na FB. G+ upadło z tego powodu i każdy następny przeciwnik prędzej czy później też padnie, jeśli odgórnie nie zostanie nałożone na tego typu korporacje ciasne, prawne chomąto.
Wskazuje to tylko na zbyt poważne traktowanie social mediów.
Jeśli ktoś szuka informacji, czy buduje swoje życie w oparciu o ww to jest po prostu smutną osobą. FB nie jest ani dobry, ani zły. To narzędzie, mimo algorytmów, reklam i sporej ilości chorych ludzi. Ja lubię... jestem w kontakcie ze znajomymi, nawet tymi z daleka. Z grubsza wiem co się u nich dzieje itp.
Podstawa to jak np. z Twitterem przeczesać to wszystko i zostawić tylko wartościowe osoby. Pogoń za 3000 znajomymi i zalew informacji to nic dobrego.