Thorze widzisz i nie grzmisz – recenzja serialu “Wikingowie: Walhalla”
Kiedy w styczniu 2021 roku pojawił się zwiastun “Wikingowie: Walhalla” będącego kontynuacją serialu “Wikingowie” byłem pełen obaw. Wyglądało to jak tania podróbka wyprodukowana w latach 90-tych ubiegłego wieku. A co z tego ostatecznie wyszło? O tym w naszej recenzji.
“Wikingowie Walhalla” - czyli wikingowie poprawni politycznie
Netflix to platforma streamingowa znana ze swojego specyficznego podejścia do kręcenia seriali i filmów. Kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia, że to oni będą odpowiedzialni za produkcję “Wikingowie: Walhalla” byłem szczerze przerażony. Wystarczy spojrzeć na to co zrobili z naszym rodzimym “Wiedźminem” albo jak realistycznie potrafią kręcić westerny (zobaczcie sobie choćby Zemsta rewolwerowca), żeby domyślić się, że ich wikingowie będą dość mocno wykastrowani. Oczywiście wiele seriali „by Netflix” to bardzo udane produkcje, jednak w przypadku tych będących ekranizacjami lub serialami około historycznymi jest niestety bardzo źle. I „Wikingowie: Walhalla” niestety wpisują się z tę tradycję.
Dla przypomnienia - oryginalny serial „Wikingowie” stworzony został przez Michaela Hirsta, twórcę takich hitów jak „Tudorowie” czy „Rodzina Borgiów”. OK, nie były to filmy idealnie historyczne, jednak spokojnie można było je przypisać do kategorii dramatów historycznych lub filmów biograficznych.
W przypadku serialu „Wikingowie: Walhalla” postanowiono zatrudnić Jeba Stuarta – człowieka, który właściwie znany jest z pierwszej części “Szklanej Pułapki” i kilku mniej lub bardziej udanych filmów sensacyjnych. Ostatnie pełnometrażowe dzieło Pan Stuart nakręcił 11 lat temu, aby w roku 2020 powrócić z 4 odcinkową animacją wojenną “The Liberator”. Wszystko to tylko coraz bardziej podsycało moje obawy. Czy jednak “Wikingowie: Walhalla” mogą zaproponować nam cokolwiek pozytywnego? Tak, ale tylko wówczas, gdy potrzebujemy czegoś do poduszki.
Upadek Starych Bogów
Starzy bohaterowie odeszli w chwale do Walhalli. W królestwie Brytanii wikingowie żyją w spokojnej koegzystencji wraz z Anglikami, często służąc za wojska najemne królów, w zamian za ziemię rolna i spokojne życie. Oczywiście do czasu. 13 listopada 1002 roku, na rozkaz angielskiego króla Ethelreda II wymordowano prawie wszystkich osiedlonych na terenie Anglii wikingów, co rzecz jasna musiało spotkać z reakcją Normanów.
Po raz kolejny zebrała się wielka armia, aby zemścić się za to co spotkało ich pobratymców. Tym razem jednak potężni wojownicy są bardzo podzieleni w wyniku zmian religijnych jakie dokonały się w Norwegii. Stara wiara powoli wymiera wypierana przez chrześcijaństwo. Królowi Kanutowi Wielkiemu i jego przyjacielowi Haraldowi Sigurdssnowi udaje się wygasić panujące spory i zjednoczyć wszystkich w imię większego dobra.
W tym samym czasie do Norwegii przybywa z Grenlandii Leif Eriksson wraz ze swoją załogą. Na pokładzie jego statku znajduje się Freydis Eriksdotter - dziewczyna poszukująca pewnego chrześcijanina, który kiedyś zgwałcił ją i wyrył jej na plecach znak krzyża. Wszyscy główni bohaterowie spotkają się w Kattegat, które teraz dowodzone jest przez czarnoskórą Jarl Estrid Haakon.
W wyniku pewnych wydarzeń serial podzieli się na dwie osie fabularne. Pierwsza z nich to wyprawa odwetowa na terytorium angielskie, druga to swoista pielgrzymka Freydis do Uppsali i wojny religijne w Norwegii. Tak pokrótce przedstawia się to co dzieje się w “Wikingowie: Walhalla”. Sam scenariusz nie jest jakoś tragicznie zły i naprawdę mogło się to udać. Mogło... ale niestety się nie udało. Dlaczego?
Zbyt nudno, zbyt nijako
Podstawowym problemem całego serialu, jest kreacja głównych bohaterów. Niby mamy tutaj historyczne postacie jak Kanut Wielki czy Harald Sigurdsson, ale żaden z głównych bohaterów nie ma takiej charyzmy i nie jest na tyle interesujący jak to było w Wikingach od History. Wyobraźcie sobie, że postacie drugoplanowe z “Wikingów” (na przykład Torvi czy Floki) są lepiej napisane i bardziej interesujące niż główne postacie z “Wikingowie: Walhalla”. Nie mówiąc już o porównaniu do Rollo, Ragnara i Lagerthy.
Wątek Freydis jest po prostu tak nudny, że pewne sceny musiałem przewijać, aby nie zasnąć. Pamiętacie dreszcze które towarzyszyły nam, gdy Ragnar i towarzysze odwiedzali starego wieszcza lub gromadzili się na święcie Uppsali? Tutaj prędzej w takich momentach zaczniecie ziewać.
Weźmy na przykład Leifa granego przez Sama Corletta - to najbardziej nijaka i pozbawiona motywacji postać. Dopiero pod sam koniec ostatniego odcinka ma swoje przysłowiowe 5 minut, co może sugerować, iż rozwinie się w kolejnym sezonie. Mamy tutaj także Jarl Kattegat, która jest tak bez wyrazu, że jedyne co zapamiętacie z jej roli, to że jest czarna i ma w swojej wiosce oddział samych kobiet tarczowniczek.
Co ciekawe, bardzo dobry wątek fabularny ma postać drugoplanowa, o której wolałbym nie mówić za dużo, aby nie spoilerować. Niech starczy tyle - to fanatyczny wiking będący wyznawcą wiary chrześcijańskiej. Spotykamy go gdzieś w połowie sezonu. Jego wątek mógłby wnieść powiew czegoś fascynującego do fabuły, ale niestety twórcy postanowili, że sprawa rozwiąże się w ostatnim odcinku, i tyle.
Co do postaci historycznych jest tutaj trochę lepiej. Niestety wciąż za mało, aby nas porwać. Postać Króla Kanuta grana przez Bradleya Freegarda ma ogromny potencjał. I gdyby to on był głównym bohaterem serialu podejrzewam, że moja ocena mogłaby być inna. Jednak jego postać pojawia się tak rzadko, że nie jesteśmy w stanie się nią nacieszyć.
Z kolei Harald Sigurdsson to jedyna główna postać, która jest z nami na tyle długo na ekranie, a do tego została naprawdę świetnie napisana, że chcemy śledzić jego losy. Harald Sigurdsson jest chrześcijaninem, ale przede wszystkim jest Normanem, co pozwala mu w pewnym sensie podchodzić do chrześcijaństwa na swój pokrętny sposób.
Przykład - podczas walki Harald przebija jednego anglika mieczem i postanawia go dobić. Leif pyta go jak ma się do wiary chrześcijańskiej. Wyjaśnienie, które usłyszycie brzmi mniej więcej tak: „Chrześcijaństwo to przebaczenie i miłosierdzie (..) - ja mu przebaczyłem, a teraz aby się nie męczył okazuje mu miłosierdzie”. Harald jest więc jedyną postacią, dla której przemęczyłem się do końca sezonu. Jego wątek jest naprawdę dobrze napisany.
Nowi Wikingowie okiem Historyka
Ktoś powie, że „Wikingowie: Walhalla” to nie serial historyczny i nie powinienem się czepiać. Może i tak, ale zaliczany jest do dramatów historycznych, a nie produkcji fantasy. Oczywiście “Wikingowie” Michaela Hirsta też idealni nie byli. Ale to co serwuje nam “Walhalla” to kpina w żywe oczy. Narzekaliście wcześniej na to, że Ragnar, Rollo i reszta są zbyt ładni? Tutaj będziecie narzekać bardziej.
Król Kanut i Harald wyglądają jak świeżo po wizycie u barbera. Kręciliście nosami na widok zbroi? No to tu twórcy wpadli na świetny pomysł jak ze zbrojami Nilfgaardu – większość jest skórzana, błyszcząca i czarna. Przypomina to raczej pancerze z tanich produkcji lat 90-tych ubiegłego wieku, w stylu Xeny. Nie myślcie jednak, że na tym grzeszki „Wikingowie: Walhalla” się kończą. Oj nie, drodzy Państwo, to dopiero początek.
Jak wspominałem wcześniej Netflix to stacja do cna poprawna historycznie. Mamy tu więc czarnoskórą Jarl, w dodatku feministkę, dowodzącą elitarnym oddziałem kobiet. Oj czyżbym słyszał nerwowe pomruki osób, które się ze mną nie zgadzają? No bo przecież są dowody na to, że zdarzali się czarni wikingowie i kobiety walczące z tarcza.
Nim zaczniecie mnie jednak wyzywać od rasistów i mizoginów chciałbym zwrócić Waszą uwagę na jeden drobny szczegół. Dowody historyczne wskazują na to, że takie rzeczy się zdarzały, ale to nie znaczy wcale, że była to norma. Sporadycznie znajdowano groby kobiet pochowanych z bronią, ale nigdy nie były to groby typowe dla wojowników. Co do samych czarnoskórych stanowili oni minimalny odsetek społeczeństwa - jakieś 2-3 procent.
W czasach wikingów byli w Norwegii ludzie z rejonów Afryki, którzy wyprawiali się z różnych przyczyn na daleką północ. Często byli to też handlarze. Większość jednak trafiała tam jako niewolnicy. Czarnoskórzy wikingowie istnieli, to fakt, ale były to sporadyczne przypadki - na 10 wiosek może spotkalibyśmy jednego.
W życiu żadna kobieta jednak, w dodatku będąca czarnoskórą, nie zostałaby Jarlem. I to już nawet nie o postać Jarl Hakkon chodzi. Kiedy przyjrzycie się mieszkańcom Kattegat zauważycie może 5- 6 osób w strojach rodem z Afryki, a nawet chyba jedną Azjatkę. Taka ilość wolnych cudzoziemców w wiosce, w dodatku w swoich etnicznych ubraniach jest po prostu bzdurą historyczną.
Na koniec moich historycznych narzekań chciałbym wspomnieć jeszcze o czymś dość istotnym. Kanut Wielki był postacią historyczną. Może wypadałoby więc wspomnieć, że jego wujem był Bolesław Chrobry, a jego matka była Polką? Może warto było mrugnąć okiem do widza i pokazać, że u boku Kanuta walczą Słowianie? W końcu Bolesław Chrobry Kanutowi Wielkiemu pomagał z inwazją na Anglię wysyłając tam swoje wojska.
Ja wiem, że nie jest to serial w pełni historyczny, ale w XXI wieku to często telewizja i Internet kreują naszą wiedzę o świecie. Zwłaszcza u osób, które są z książkami na bakier. Jak tak dalej pójdzie to kto wie, może niedługo dowiemy się, że, cytując klasyka, „Kopernik była kobietą”.
Długo zastanawiałem się więc jak można było uratować „Wikingowie: Walhalla”, aby takie marudy jak ja nie narzekały. Przecież wystarczyło dodać kilka potworów, jakieś lodowe giganty, złośliwe skrzaty i byłby serial fantasy. Średnie, ale jednak fantasy.
Wikingowie: Walhalla - czy warto obejrzeć?
Kontynuacja “Wikingów” jest dosłownie we wszystkim gorsza od oryginału. Gołym okiem widać, że Netflix nie miał takiego budżetu jak History. Nie usłyszymy tu nieśmiertelnej Wardruny, nie zobaczymy efektownych i krwawych bitew, a najciekawsza bitwa o Londyn zostaje dosłownie przerwana w kulminacyjnym momencie tzw. zaciemnieniem ekranu. Liczyłem na pokazanie brutalnej rzezi Anglików, ale co tam lepiej uciąć i przejść dalej.
Zapomnijcie o scenach rodem z pierwszego sezonu “Wikingów” kiedy to Ragnar i jego ludzie lądują na plaży. Tutaj wszystko jest po prostu zbyt grzeczne i może ze dwie sceny przyciągną wasz wzrok w jakikolwiek sposób. Tym bardziej dziwić może fakt, że Netflix zamówił aż trzy sezony tej produkcji – ciekawe, czy fanom oryginalnych Wikingów wystarczy cierpliwości, by to coś oglądać.
Ja osobiście wiem jedno - przy kolejnym sezonie nie zmarnuję swojego czasu i Wam polecam dokładnie to samo. Jeżeli szukacie dobrej produkcji o wikingach to lepiej obejrzeć „Ostatnie królestwo”, które także znajdziecie na Netflix. „Wikingowie: Walhalla” omijajcie lepiej szerokim łukiem.
Ocena końcowa serialu "Wikingowie: Walhalla":
- muzyka Myrkur
- kilka ładnych ujęć
- brak ciekawych bohaterów
- zbyt grzeczny jak na "Wikingów"
- typowy, poprawny politycznie serial Netflix
- kiedy pojawia się ciekawa postać na ekranie jej wątek jest zaraz kasowany
- wygląda jak tanie kino fantasy
- po prostu nudny
Komentarze
9https://www.benchmark.pl/aktualnosci/wikingowie-walhalla-data-premiery-2-sezonu.html
PS. Ankieta: Godzilla