Jak przerobić drogę przez mękę na zabawę dla każdego - recenzja XCOM: Chimera Squad
2K Games wzięło nas z zaskoczenia (nie)zapowiedzianą premierą nowej odsłony taktycznego flagowca. Ale ten tytuł to ani pełnoprawna kontynuacja cyklu, ani zabawa, do jakiej przywykliśmy. Oto nasza recenzja XCOM: Chimera Squad, czyli XCOM-a, jakiego jeszcze nie było!
- ciekawa alternatywa dla głównego nurtu serii,; - neonowa, kreskówkowa estetyka,; - barwne postacie,; - ciekawa fabuła,; - dynamiczne, filmowe akcje,; - oryginalne modyfikacje w znanej formule rozgrywki,; - atrakcyjna cena.
Minusy- chaos na polu bitwy często dominuje nad taktyką,; - dla niektórych prostsza rozgrywka to także mniejsza satysfakcja z udanej misji,; - mniejsze, często nieco powtarzalne mapy,; - najbardziej wymagający fani serii będą raczej kręcić nosem,; - w zasadzie brak audiowizualnych usprawnień względem XCOM 2.
Majówka z XCOM: Chimera Squad
O tym, że nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji wiedziałem od dawna! Teraz okazało się, że nikt też nie może być pewien daty premiery kolejnej gry z serii XCOM. Tak jak Activision znienacka wypuściło Call of Duty: Modern Warfare 2 Remastered, tak 2K Games ni z tego, ni z owego oznajmił, że zaraz do sklepów trafi XCOM: Chimera Squad. Czemu tak? Idę o zakład – żeby zagrać na nosie Gears Tactics, które lada moment będzie chciał zgarnąć tytuł króla gier taktycznych. Cóż, jak widać, aż tak łatwo nie będzie!
Przeczytałem więc o premierze XCOM: Chimera Squad, zobaczyłem zwiastun i zacząłem zachodzić w głowę, co to za, nomen omen, chimeryczna produkcja? Czy to już czas na pełnoprawną „trójkę”? A może chodzi o jakiś samodzielny dodatek do drugiej części serii? Tymczasem prawda leży gdzieś pośrodku.
XCOM: Chimera Squad nie jest trzecią częścią taktycznego flagowca Firaxis Studios. To trzeba powiedzieć jasno. Ale to też dużo więcej niż rozszerzenie do XCOM 2. Najbardziej pasuje do tego tytułu określenie „spin-off”. Ot, taka dodatkowa produkcja, trochę mniejsza, nie tak złożona, nieco inaczej pomyślana, ale osadzona w bardzo podobnej konwencji do głównej serii.
Mówiąc jeszcze inaczej, to XCOM w sam raz na majówkę. Nie daje w kość tak bardzo jak poprzedniczki (chociaż czasem też potrafi krwi napsuć), nie wymaga rozpisywania strategii ocalenia świata po nocach, koncentruje się na historii i uwodzi kreskówkową grafiką. Ale – spytacie – czy to jeszcze w ogóle XCOM? Do kogo w zasadzie jest adresowany ten tytuł? Spróbuję odpowiedzieć na te pytania. Zapraszam do lektury recenzji XCOM: Chimera Squad!
XCOM: Chimera Squad nie jest trzecią częścią taktycznego flagowca Fireaxis Studios. To trzeba powiedzieć jasno. Najbardziej pasuje do tego tytułu określenie „spin-off”. Ot, taka dodatkowa produkcja, trochę mniejsza, nie tak złożona, nieco inaczej pomyślana, ale osadzona w bardzo podobnej konwencji do głównej serii.
Trudne czasy pokoju, czyli witamy w Mieście 31!
Wojna nigdy się nie zmienia – jak głosi znane hasło z Fallouta, - ale czasami się kończy. W świecie XCOM-a, po wydarzeniach z „dwójki” zapanował wreszcie pokój. Kosmici i ludzie żyją w jednej wielkiej wspólnocie i można by pomyśleć, że świat wreszcie jest kolorowy i nie ma się czym martwić. Oczywiście, to tylko pozory. Problemów wciąż nie brakuje, mimo że teraz nie zajmuje się nimi już wojsko czy ruch oporu, a zwyczajna policja.
No, dobra, nie taka zwyczajna, bo wspiera ją tytułowy Chimera Squad. Wiecie, elitarny oddział speców od zadań niemożliwych. W dodatku to ekipa rasowo wymieszana, w której ramię w ramię walczą ludzie, hybrydy tworzone na potrzeby nieistniejących już armii ADVENT-u, sectoidy, a nawet żmijowate vipery.
W przeciwieństwie do wcześniejszych odsłon serii, tym razem nie wymieniamy składu po każdej akcji (bo ktoś bardziej czy mniej „zaniemógł”), ale przypisujemy do kolejnych zadań czwórkę agentów z tego samego niezmiennego zbioru. Co za tym idzie, nie mamy już do czynienia z anonimowym mięsem armatnim, ale bohaterami z krwi i kości.
Nasi podopieczni gadają więc ze sobą w trakcie misji i pomiędzy nimi, każdy z nich ma swoją unikalną historię, a nawet specjalne zdolności. Przypomina to trochę rozwiązanie z serii Commandos czy Desperados. Mamy więc na przykład Cherubina, który boryka się ze swoją tożsamością (niegdyś genetyczny eksperyment ADVENT-u, teraz stróż prawa), nonszalanckiego Szlachciurę (zawadiakę i cyngla), albo Ranta (sectoida o nadnaturalnych mocach i życiu uczuciowym na miarę Spocka ze Star Treka).
Cała ta zbieranina trafia do Miasta 31. Ich zadaniem jest przywrócenie porządku w metropolii rozdzieranej na strzępy przestępczymi interesami. Trzeba w końcu posprzątać ten cały bałagan, który został po ADVENT-owej okupacji. Tym razem nie ratujemy więc całej planety, a jedynie jedno miasto. Nie znaczy to jednak, że brakuje atrakcji. Robota wciąż pali się w rękach, a takie umiejscowienie fabuły pozwala twórcom na wprowadzenie nieoczekiwanych zmian do samej formuły rozgrywki.
XCOM: Chimera Squad jest pozycją w sam raz na majówkę – beztroską, „wiosenną”, a jednocześnie piekielnie wciągającą.
Taktyka, taktyka i jeszcze raz chaos
Ogólną ramę rozgrywki zachowano bez zmian. Wykonujemy kolejne misje, które wybieramy z mapy – tym razem Miasta 31, a nie kuli ziemskiej. Wciąż jednak trzeba wyznaczać priorytety, borykać się z Mrocznymi Wydarzeniami i kontrolować wskaźnik anarchii tak w poszczególnych dzielnicach jak i całym mieście. Zaoszczędzono nam natomiast latania statkiem w tę i z powrotem, bo baza Chimera Squad jest stacjonarna, a na misje członkowie naszej drużyny wyjeżdżają po prostu opancerzonym transporterem.
W dalszym ciągu musimy natomiast dbać o zasoby, umiejętnie je wydawać, prowadzić badania, szkolić nasz zespół albo kupować androidy (które mogą zastąpić nieprzytomnych członków drużyny na placu boju). Od czasu do czasu otwiera się też czarnorynkowy straganik, gdzie nabędziemy dodatkowe gadżety dla naszej ekipy.
To planowanie w skali „makro” jest znacznie prostsze, niż w XCOM 2, nie wymaga takiej podzielności uwagi, ani też nie karze zbyt boleśnie za popełnione błędy (to ostatnie dotyczy też operacji w skali „mikro” - ale o tym za chwilę). Chociaż inna rzecz, że kampanię wciąż możemy przegrać, jeśli anarchia w mieście osiągnie zbyt wysoki poziom. Za łatwo nie może być, prawda?
No dobrze, a jak to jest z poszczególnymi misjami? Powiedzieliśmy sobie, że manipulowanie ogólną strategią jest dużo bardziej bezstresowe, niż w „dwójce”, ale czy to samo można rzec o zadaniach, w których kierujemy już bezpośrednio naszymi agentami?
Przede wszystkim każde z nich składa się z serii „spotkań”. Tym samym wyeliminowano to całe błądzenie po mapie w poszukiwaniu przeciwników, które w XCOM 2 potrafiło nieźle napsuć krwi i sprawić, że misję przegraliśmy, zanim jeszcze namierzyliśmy wroga (bo źle się ustawiliśmy względem niego).
W XCOM: Chimera Squad każda akcja zaczyna się od fazy wejścia (one występują między wspomnianymi „spotkaniami”). Trochę przypomina to Rainbow Six Siege w świecie XCOM. Ustalamy, który agent wejdzie jakim wejściem, a także jaką umiejętność wykorzysta, zanim jeszcze dojdzie do właściwej strzelaniny (czy na przykład ciśnie granatem dymnym, jak rasowy funkcjonariusz SWAT-u czy użyje gremlina do uleczenia pozostałych kompanów).
Później drzwi wylatują z zawiasów, trzaskają szyby w oknach i wpadamy do pomieszczenia pełnego wrogów. Czas efektownie zwalnia (choć to złudzenie, bo przecież i tak wszystko jest podzielone na tury), a my możemy wyeliminować część zaskoczonych przeciwników, jeszcze zanim zajmą pozycje obronne.
Ponieważ mapy są dużo mniejsze, niż w XCOM 2, króluje ciasnota i szybkie dostosowywanie się do sytuacji. Niestety, owocuje to sporym chaosem na polu walki. Czasem trudno było mi określić, czy zawiodłem, bo coś źle zaplanowałem, czy po prostu miałem pecha. Więcej tu zabawy umiejętnościami bohaterów (takich na przykład jak psioniczne talenty naszego sectoida) i śmiałego „szarżowania” na wrogów, aniżeli godzinnego układania strategii.
Ale, ale! Zdarzają się też prawdziwie spektakularne sytuacje. Jedno ze „spotkań”, które rozgrywałem zaskoczyło mnie chmarą przeciwników w pomieszczeniu, gdzie na samiutkim środku znajdowała się skrzynka do przechwycenia. Wydawać by się mogło, że sprawa jest z góry przegrana. Nic z tych rzeczy! Jedna z agentek podbiegła sprintem do skrzyni, druga ściągnęła ją z powrotem swoim długaśnym żmijowatym językiem i tym samym problem rozwiązał się prawie bez rozlewu krwi w ciągu jednej tury.
Oj, tak, dynamika akcji w XCOM: Chimera Squad potrafi być czasem bardzo filmowa. Między innymi dlatego, że w przeciwieństwie do XCOM 2, tym razem ruchy naszego oddziału i przeciwników następują na zmianę. Do tej pory było tak, że najpierw swój ruch wykonywali wszyscy żołnierze XCOM, a następnie Obcy. Teraz, przykładowo, jeden z naszych zabijaków chowa się za osłoną i przechodzi w tryb warty, ale zanim jego kolega odda strzał, pora na działanie któregoś z wrogów.
To wymaga zupełnie innego planowania akcji, niż to, do jakiego zostaliśmy przez lata przyzwyczajeni przez Firaxis Games. Co więcej, możemy też w tej kolejce ruchów trochę namieszać za sprawą specjalnej zdolności oddziału, która przesuwa jednego z agentów w górę listy.
Brzmi to wszystko dosyć skomplikowanie i wydawać by się mogło, że zamienia XCOM w jeszcze większe „szachy”, niż to miało miejsce do tej pory. Ale tak wcale nie jest, bo kiedy coś schrzanimy, nie uwzględnimy jakiejś zmiennej w naszych przewidywaniach i plan weźmie w łeb, mamy wiele opcji, żeby uratować sytuację.
I tak na przykład misja kończy się w momencie, kiedy polegnie jedna z postaci (mówiłem – to już nie mięso armatnie), ale z drugiej strony nie tak łatwo o zgon, bo nasi bohaterowie mogą zostać ustabilizowani, co uchroni ich przed wykrwawieniem się. Nie musimy też tak bardzo martwić się o zadane im rany – będą od razu gotowi do kolejnej misji, co najwyżej zarobią „bliznę”, czyli obniżenie jakiejś statystyki (można je usunąć wysyłając agenta na szkolenie).
Z jednej strony gra staje się więc dużo bardziej relaksująca, z drugiej zaś – trochę brakuje tej satysfakcji, jaką niosła ze sobą dobrze zaplanowana misja. W każdym razie z pewnością zabraknie jej największym fanom serii, dla których bez krwi, potu i cierpienia nie ma zabawy. No, właśnie, ale koniec końców, czy to do nich jest adresowany XCOM: Chimera Squad?
XCOM: Chimera Squad – czy warto kupić?
Zanim odpowiem na to pytanie, muszę zmierzyć się z innym: o kim myślało Firaxis Games i 2K Games projektując XCOM: Chimera Squad? Na pewno nie o hardkorowych maniakach ich taktycznej serii. To propozycja zdecydowanie zbyt prosta (zarówno w sensie poziomu trudności, jak i złożoności rozgrywki), żeby mogła przyciągnąć ich uwagę na dłużej.
XCOM: Chimera Squad to raczej tytuł dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z grami taktycznymi, jak również – a może zwłaszcza – dla tych, którzy XCOM-a uwielbiają, ale zawsze drażnił ich wyśrubowany poziom trudności, presja ratowania świata, czy tykający zegar zagłady. Tutaj wszystkie te elementy zostały potraktowane bardzo lekko.
Dodano za to barwne postaci i rewelacyjnie przygotowane kreskówkowe elementy graficzne. XCOM: Chimera Squad jest więc pozycją w sam raz na majówkę – beztroską, „wiosenną”, a jednocześnie piekielnie wciągającą. Jeśli więc macie ochotę na takiego XCOM-a, kupujcie bez zastanowienia! Dla mnie to świetna alternatywa dla głównego nurtu serii i mam nadzieję, że twórcy tej produkcji będą nas częściej zaskakiwać w podobny sposób.
Ocena końcowa XCOM: Chimera Squad
- ciekawa alternatywa dla głównego nurtu serii
- neonowa, kresówkowa estetyka
- barwne postacie
- ciekawa fabuła
- dynamiczne, filmowe akcje
- oryginalne modyfikacje z znanej formule rozgrywki
- atrakcyjna cena
- chaos na polu bitwy często dominuje nad taktyką
- dla niektórych prostsza rozgrywka to także mniejsza satysfakcja z udanej misji
- mniejsze, często nieco powtarzalne mapy
- najbardziej wymagający fani serii będą raczej kręcić nosem
- w zasadzie brak audiowizualnych usprawnień względem XCOM 2
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobry
Ocena ogólna:
Grę XCOM: Chimera Squad na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy 2K Games
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- XCOM 2 - recenzja strategii niemal doskonałej
- XCOM 2 - test na zintegrowanych grafikach Intela i Intela
- Czas odłożyć na bok XCOM - oto Phoenix Point, od twórcy oryginalnego UFO
Komentarze
6Nic...Zupełnie nic nie przekonało mnie do tej gry.