Dreamfall Chapters. Book Two: Rebels - symulator biegania w odcinkach
Kontynuacja legandarnej przygodówki pozostanie jedną z najpiękniejszych gier w historii. Jednak pod względem mechaniki rozgrywki tytuł ten leży i kwiczy.
bezpośrednia kontynuacja poprzedniej części; przepiękna oprawa graficzna i dźwiękowa; prosty interfejs
Minusyfabuła w pierwszym odcinku ograniczona do minimum; bardzo powolne poruszanie się postaci; brak intuicyjnej mapy; brak polskiej lokalizacji
Wydawało mi się, że przyzwyczaję się do braku mapy i pokręconych lokacji w „Reborn”, gdy tam jako Zoë spędziłam wiele chwil na pozbawionym większego sensu bieganiu po mieście Propast. Małe, nieinteraktywne mapy porozrzucane po mieście nie są najlepszym nawigatorem. W związku z tym zdarzało mi się niejednokrotnie krążyć, krążyć, krążyć... by w końcu złapać się na jakiś przerywnik filmowy lub przypadkiem znaleźć szukaną lokację.
W „Rebels” jest nieco inaczej. Będziemy tu bowiem zachwycać się nie tylko uroczą sylwetką naszej Śniącej, ale i Kiana, którego poprzednio zdołaliśmy jedynie wydostać z magicznego kicia w Markurii. Zresztą większa część odcinka poświęcona została właśnie jemu.
W Markurii dzieje się źle - najazd Azadi i ich próba wyplenienia wszelkich objawów magii, łącznie z samymi magicznymi rasami, rozprzestrzenia się jak zaraza. A tam, gdzie jest agresor, tam rodzi się rebelia. Coś trzeba z tym zrobić, a kto ma to zrobić, jeśli nie my? My, czyli Kian, eks-Azadi, zdrajca o buźce modela Calvina Kleina. Robota jednak sprowadza się do... biegania po mieście, tu i ówdzie przerwanym jakimś zadaniem lub zagadką.
Te dwa ostatnie elementy również wołają o pomstę do nieba i przebiły poziom absurdu nawet z pierwszej części z 1999 roku. Kto pamięta zadanie z gumową kaczuszką? Tutaj Kian ma za zadanie biec za młodym gońcem w celu przechwycenia jakiegoś ważnego listu. Misja ograniczyła się do pozbawionej sensu gonitwy za chłopakiem. Dopiero po którymś okrążeniu postanowiłam posłużyć się poradnikiem. Zgadnijcie, co należało zrobić?
Uwaga, spoiler! Zmienić znak, by chłopak pobiegł w innym kierunku... Mamy 2015 rok, gry komputerowe są już na dość wysokim poziomie ewolucyjnym, a przygodówka oczekuje ode mnie zmiany znaku, jakbym brała udział w kreskówce. Czy to jakiś żart, czy naprawdę twórcy mają aż tak słabe mniemanie o zdolnościach umysłowych współczesnych graczy?
Kiedy powracamy do Zoë, jest podobnie. No może trochę bardziej współcześnie. I znowu biegamy, nie wiedząc właściwie po co, bo lakoniczny spis zadań pod klawiszem „G” sprowadza się jedynie do informacji w stylu „idź”. Idź do chłopaka Zoë, idź tu, idź tam. Dopiero po kilku spacerach można zrobić coś innego, ale to i tak prowadzi do kolejnego „idź”.
Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy twórcy nie powinni dodać paska przebiegniętych kilometrów, ot, jako takie urozmaicenie. Być może wtedy gra miałaby sens. Do tego jeszcze w opisie gry powinna być wzmianka, że tytuł stanowi w 70% symulator biegania. Gdyby jeszcze tylko spalane kalorie wpływały na metabolizm gracza... „Dreamfall Chapters” - gra, która odchudza!
Na myśl przychodzi jedno słowo – szkoda. Szkoda, bo gracz czuje, że gdzieś tam, pod kilometrami absurdalnych pomysłów i bezsensownego biegania, zakopana jest cudowna historia. W dodatku dla wielu jest to kontynuacja opowieści sprzed parunastu lat, na której gracze się wychowali. Opowieść o Równowadze nie tylko pokaleczona fatalnym systemem rozgrywki, który odrzuca i męczy, ale także pocięta na brzydkie, skarlałe kawałki, które kompletnie nic nie wnoszą.
Fragmenty pourywanych dialogów, których uczestników właściwie się nie zna, pozostają dla gracza tajemnicą. Zarówno motywy działań Kiana, jak i Zoë, kłębią się bowiem i zapętlają i właściwie w dalszym ciągu gracz nie bardzo wie, o co chodzi. Ponad ich osobistymi problemami jest przecież wielka intryga, zapoczątkowana już w pierwszym „Dreamfallu” w 2006 roku, ale która rozwija się w tempie upośledzonego ślimaka.
Żeby nie było, że gra jest największym odpadem pierwszego kwartału tego roku, trzeba wyróżnić na plus oprawę audiowizualną. Muzyka delikatnie pobrzmiewa w głośnikach, stanowiąc zazwyczaj przyjemne i klimatyczne tło. Pod względem grafiki „Chapters” natomiast zachwyci chyba każdego miłośnika przygodówek. Nie idzie w popularny ostatnio realizm, a utrzymuje stylizację wprowadzoną 16 lat temu, oczywiście wraz z odpowiednimi ulepszaczami i bajerami.
Wędrówka po (niestety ciemnej) Markurii i odkrywanie na nowo miejsc, które odwiedzało się jako April czy Zoë naprawdę potrafi przywołać szeroki uśmiech. Sama miałam wielką radochę, gdy odkryłam dom Abnaxusa, który był aktywną lokacją w „Najdłuższej Podróży”, ale niestety nie pojawił się w „Dreamfallu”. Mam nadzieję, że tego typu miejsca pojawią się częściej. I nie tylko jako zwykłe mrugnięcie okiem w stronę fanów serii.
Zachwycają też modele postaci. Przedstawiciele ras są przepiękni i dziwaczni równocześnie (np. przywódczynią rebelii jest kobieta należąca do rasy przypominającej antylopy lub inne kopytne i rogate), a nad samą Zoë mogłabym rozpływać się bez końca. Z pewnością może ona konkurować z Larą Croft, jeśli chodzi o liczbę poświęconych jej poligonów. Jej buzia jest prześliczna. Małej Zoë nie da się nie lubić, zwłaszcza w połączeniu z jej głosem, barwną historią i dynamiczną, dobrze zarysowaną osobowością.
Gdzieś tam też jeszcze przewija się mrukliwy model Kian, ale i tak zdecydowanie Zoë gra pierwsze skrzypce. Chcę też zwrócić uwagę na uroczą Enu, która pojawia kilkukrotnie na ekranie jako skrzydłowa naszego Apostoła. Choć rasie Zhidów nie poświęcono wcześniej dużo uwagi, liczę na to, że Enu nieco bardziej się uzewnętrzni.
To, co zasługuje na osobną pochwałę to istota wyborów. W przeciwieństwie do przygodówek studia Telltale, gdzie ta nieliniowość jest boleśnie pozorna i gracz nie ma tak naprawdę żadnego wpływu na rozwój historii, w „Chapters” wybory rzeczywiście wydają się mieć znaczenie. Nie ma tutaj wyboru złego i dobrego – Zoë pyskująca Robocopowi nie zostaje wyeliminowana czy aresztowana, jednak jej zachowanie zostaje zauważone, co może utrudnić jej poruszanie się po mieście.
Skutki naszych wyborów często są widoczne zaraz po ich podjęciu i nie musimy na nie czekać do zakończenia ostatniego odcinka. Wskutek tego rzeczywiście ma się wrażenie, że gra ma kilka równoległych scenariuszy i są one zależne od naszych decyzji, często banalnych, takich jak choćby wybór lunchu dla Rezy, chłopaka Zoë.
Jestem szczerze ciekawa, jak twórcy wybrną z nadmiaru wyborów i w tej sferze bardzo mocno im kibicuję, bo naprawdę nieźle się tutaj bronią. Choć nie jestem pewna, czy mnogość scenariuszy wpłynie w jakiś sposób na ogólną chęć lub niechęć ukończenia gry kilkukrotnie – prawdopodobnie wielu z graczy ograniczy się do obejrzenia pozostałych zakończeń. Przygodówki epizodyczne są niestety produktem jednorazowym i chyba nie ma sposobu, by zachęcić graczy do dłuższych sesji, zwłaszcza przy niespecjalnie atrakcyjnej mechanice.
W drugim epizodzie „Dreamfall Chapters” wyraźnie odczuć można ten dysonans między solidną historią i mocno zarysowanymi, ciekawymi bohaterami, a ubogim i niemal nieistniejącym pomysłem na rozgrywkę. Wydaje się, jakby Ragnar Tørnquist na czele Red Thread Games spędził ostatnie 8 lat przygotowując bogatą, złożoną opowieść, na której nakładają się niezliczone wręcz wybory, ale dopiero na końcu przypomniało mu się, że trzeba z tego zrobić grę.
Na szybko dodał więc tu i ówdzie bieganie, jakiś ekwipunek, kilka postaci i stwierdził, że oto ma gotowy produkt. Niestety to tak nie działa. Dlatego też obawiam się, że nie ma co liczyć na wprowadzenie jakichś większych zmian w kolejnych odcinkach. Zmian, które tchnęłyby wreszcie ducha gry w „Dreamfall Chapters”. No cóż, pozostaje chyba jedynie przyzwyczaić się do nieskończonych maratonów lub wyrzucić komputer przez okno.
Ocena końcowa:
- prześliczna Zoë,
- niezła oprawa graficzna,
- ciekawy sposób prowadzenia dialogów,
- klimat,
- symulator biegania,
- brak czytelnej i interaktywnej mapy,
- powolne tempo rozwoju akcji,
- absurdalnie głupie zagadki
Grafika: | dobry |
Dźwięk: | dobry plus |
Grywalność: | słaby |
Ocena ogólna: |
Komentarze
4