Samochód nie nadaje się do miasta! Jeśli uważasz inaczej, spróbuj zaparkować gdzieś w okolicach centrum po 16:00!
Infrastruktura, kultura transportowa czy patodeweloperka? Czemu zawdzięczamy wieczne korki i kryzys z miejscami parkingowymi w wielu polskich miastach? Jak sobie z tym radzić, by nie oszaleć?
Dzień bez Samochodu
Byłem sobie ostatnio u znajomego, kolegi serdecznego, u którego od zawsze toczą się wojny o miejsce parkingowe. Wojny według klasycznego scenariusza, czyli parkujemy gdzie tylko można zaparkować, czy to wyznaczone do tego miejsce, koperta, droga pożarowa, chodnik, trawnik, latarnia, plac zabaw dla dzieci, czy przystanek autobusowy. Nie zastanawiamy się nad tym, że parkując zastawimy czyiś samochód - ktoś ostatnio zastawił nasze auto, to teraz czas na zemstę. Klasyka.
Nawet gdy wpadam tam na chwilę, to aż się we mnie gotuje od tego przeciskania się między samochodami, od manewrowania na zapałki, od poszukiwania przez pół godziny miejsca, na którym stanę na kilka minut, tak żeby coś koledze serdecznemu dać, coś od niego wziąć, pogadać chwilę o tym, że wiatr wieje, trawa rośnie i inflacja… inflacja też rośnie.
I ostatnio, znaczy przy ostatnim takim spotkaniu, naszło nas na rozmowy. Standardowo pojawił się temat, że tam, gdzie znajomy mój serdeczny mieszka brakuje kilkuset miejsc parkingowych, że ludzie walczą o każdy wolny kawałek powierzchni, że Meksyk tam jest aż miło. I mnie tchnęło wtedy. Tchnęło, bo dotarło do mnie, że za każdym razem, jak naprawdę muszę pojechać autem do centrum, to jestem cały chory.
Dostaję gorączki z miejsca, jak tylko pomyślę o tym, że najpierw muszę tam dojechać, a potem poszukać miejsca parkingowego, a potem za miejsce to zapłacić. I to wcale nie musi być wyjazd do ścisłego centrum, gdzie żniwo zbierają strefy, gdzie godzina postoju kosztuje pół wypłaty. Nawet jak to mamy jadę sobie na niedzielny obiad na poznańskie Rataje, to muszę czasem uzbroić się w cierpliwość, by zaparkować gdzieś auto.
Konkluzja jest prosta, auto do miasta to się nadaje, jak podkaszarka do koszenia trawy na stadionie miejskim. Dlaczego tak jest i co możemy z tym zrobić? Albo inaczej, co możemy zrobić z tym, by przestać w ogóle przejmować się problemem auta w mieście? Jak problem korków i zapchanych parkingów naprawić albo chociaż nie przyczyniać się do jego rozbudowy?
Szyny były złe, a podwozie też było złe
Nasze miasta nie były lokowane z uwzględnieniem potrzeb transportowych, a konkretnie potrzeb związanych z koniecznością przyjęcia setek, tysięcy wręcz samochodów. Taka prawda. Można, a nawet trzeba nad tym pracować i prace te są podejmowane, ale zwykle wychodzą one, „tak sobie”. W Poznaniu choćby imperatyw otworzenia miasta dla rowerów trafił na podatny grunt, ale stopniowe wyrzucanie samochodów z centrum generuje oczywiste trudności. Mało tego, brak alternatywnych rozwiązań i powiedzenie „autom do centrum nie wolno” nie szło w parze ze wskazaniem miejsc, w których „autom wolno”, w których można je zostawiać i takie tam. Niedopasowanie infrastruktury, nieprzemyślane decyzje remontowe i przeszkody w postaci oczywistych i niedających się zmienić warunków zabudowy to generatory problemów z korkami oraz miejscami parkingowymi.
Infrastruktura miejska zawodzi również, gdy spojrzymy na nią z perspektywy mieszkańców miejskich przedmieść, popularnych sypialni rozlokowanych wokół wielkich miast. Tacy to ludzie właśnie, a tak mi w życiu wyszło, że do tego grona należę, często są generatorem problemu korków i braku miejsc parkingowych. No bo w końcu, jak się samochodem dojeżdża do roboty, bo jazda autobusem z przesiadkami trwa za długo, to gdzieś samochód ten trzeba zaparkować, prawda? Pół biedy, jeśli ktoś pracuje w korpo i korzysta z korpo-parkingu. Cała bieda, jeśli biuro mieści się w kamienicy i auto zostawia się tam, gdzie zwykle parkują okoliczni mieszkańcy. Tłok murowany, nieprzyjemności gwarantowane.
Jasne, że można rzucić pomysł, by dojeżdżać autem do miasta, zostawiać wóz gdzieś pod miastem, przy jakiejś pętli komunikacyjnej, a potem wskakiwać na rower miejski, wsiadać do tramwaju czy wyciągać z bagażnika hulajnogę i ten przysłowiowy ostatni kilometr dojechać sobie w szyku i stylu niegenerującym dodatkowych utrudnień komunikacyjnych w mieście. I wiecie co? To świetny pomysł jest. Gorzej z jego realizacją.
Problem z zostawieniem samochodu pod miastem polega na tym, że nie ma go zwykle gdzie zostawić. Parkingów buforowych u nas jak na lekarstwo, a te, które są, to albo są drogie okrutnie, albo nieszczególnie imponujące ilością miejsc parkingowych, albo nawet rozlokowane w dziwnych miejscach. No bo jak inaczej nazwać parking w centrum miasta, dla przyjezdnych, jak nie własnie parkingiem w dziwnym miejscu? Dla przyjezdnych, co to mają coś do załatwienia w centrum - spoko, ale dla tych, którzy to codziennie do miasta dojeżdżają, to średnie rozwiązanie jest, bo może i problem z miejscami parkingowymi nieco rozwiązuje, ale problemu korków absolutnie nie - wszak do takiego parkingu w centrum trzeba się dopchać, a później trzeba z niego wyjechać, przyczyniając się do zakorkowania miasta w tych newralgicznych godzinach, 7:00 - 9:00 i 15:00 - 17:00.
Czego nam zatem potrzeba? Miejsc parkingowych wokół miasta sprzężonych z wydajną komunikacją. Tak, tego potrzeba nam na wczoraj. Zakładając nawet, że ktoś wpadnie na taki pomysł i stwierdzi, „ej, robimy parkingi buforowe”, to i tak do czasu rozwiązania problemu wiele wody w polskich rzekach upłynie. Może zatem, taka podpowiedź, dogadać się z parkingami przy centrach handlowych czy dyskontach? Ot choćby na zasadzie udostępnienia określonej części miejsc parkingowych miastu, za hajs od tegoż miasta, by miast to mogło udostępnić te miejsca mieszkańcom aglomeracji i pobierać za to jakąś symboliczną opłatę miesięczną? Taka stówka za możliwość parkowania przy Biedronce przy pętli tramwajowej. I teraz z sypialni dojeżdżamy sobie do takiej Biedronki, unikając korków w samym centrum, zostawiamy tam auto, kupujemy sobie w sklepie bułę i jogurt, czy tam banana i hyc na tramwaj. Spoko rozwiązanie!
Spójrzmy prawdzie w oczy, mamy za dużo samochodów, koniec, kropka.
Deweloperze, ogarnij się!
Czego to już w świecie patodeweloperki nie widzieliśmy? Atrakcyjne bliźniaki na terenie zalewowym? Pewnie, że tak! Mikroapartamenty (żadne tam kawalerki!) o metrażu 18 metrów kwadratowych? Żaden problem! Kompleksy bloków z miejscami parkingowymi… oddalonymi o 2 kilometry od mieszkań? Potrzymaj mi piwo! Tak, grzechów polskiej patodeweloperki jest mnóstwo, istne zatrzęsienie można by rzec. To, że nikt nic z tym do dziś nie zrobił, jest więcej niż podejrzane, ale wszyscy wiemy, że jak kasa jest w grze, to decyzyjni nagle tracą zdolność logicznego myślenia.
W tej odezwie do deweloperów nie chodzi nawet o punktowanie największych patologii, o tym to można dziś przecież prace dyplomowe pisać. Miast tego chodzi jedynie o podkreślenie, że w interesie nas wszystkich jest budowanie mieszkań, domów, bloków, osiedli całych jako zmyślnie zaprojektowanych organizmów, mogących ze względną autonomią funkcjonować na co dzień i od święta, i nie zjadać własnego ogona. By to osiągnąć, wcale nie trzeba od razu wspinać się na wyżyny intelektualnej potencji, nie trzeba być urbanistycznym tytanem. Wystarczy tylko trochę pomyśleć.
No bo weźmy sobie na warsztat klasyczne myślenie dewelopera z Rolexem na nadgarstku i w skarpetach z Lidla. Budujemy, powiedzmy 100 mieszkań, więc teoretycznie musimy postawić również optymalną ilość miejsc parkingowych. Rzecz jasna takie minima i limity to kwestie konkretnych władz konkretnych miast, a nawet mniejszych jednostek administracyjnych, ale przyjmijmy tak odgórnie, że ten układ 100 mieszkań = 120 miejsc postojowych jest względnie sensowny. I tu mamy dwa problemy.
Pierwszym jest to, że większość deweloperów ma to w tyle. Buduje się 100 mieszkań i 100 miejsc parkingowych i spokój. Zresztą, jak znam życie, to i tak nieźle, jak mamy, chociaż statystyki 1:1. Drugim ze wspomnianych problemów jest zaś błąd w nawet tych ogólnych, referencyjnych ustaleniach. Tak, ten układ 120 miejsc parkingowych na 100 mieszkań sensowny jest jedynie względnie. W rzeczywistości jednak spokojnie moglibyśmy wskoczyć w układ 1,5 miejsca parkingowego na 1 mieszkanie. Pewnie i tak byłby kocioł, ale mniejszy, wybitnie mniejszy, może nawet akceptowalny.
Infrastruktura miejska zawodzi, to fakt!
W gruncie rzeczy my również jesteśmy problemem
Tak moi drodzy, my i nasze samochody to też problem, a raczej jeden z czynników generujących ogólny problem z parkowaniem. Mamy po prostu za dużo samochodów. Sam mógłbym na palcach jednej ręki policzyć znajomych bliższych i dalszych, którzy mają tylko 1 auto. Raczej każde gospodarstwo domowe aspirujące do klasy średniej (no nie da się tu uciec od uogólnień) ma 2 samochody i więcej mam znajomych w ogóle bez samochodu niż takich z tylko 1 autem. Kurde bele, sam niegdyś miałem 3 samochody, ale wyleczyłem się z tego i dziś mam 1 auto i 4 rowery. Można?
Mamy za dużo samochodów, koniec, kropka. Poza tym nie optymalizujemy swoich dojazdów. Ilu z nas mieszkając w mieście, dojeżdża do pracy w centrum, pokonując samochodem zawrotne 3, 4, 5 kilometrów? Może lepiej wsiąść na rower, elektryczny czy klasyczny? A może komunikacją skoczyć do roboty i optymalizować, minimalizować nawet koszty? Wymagając od miasta zmian infrastrukturalnych i od deweloperów większego ogarnięcia w kwestii potrzeb mieszkaniowych, dajmy również coś od siebie i zastanówmy się, czy mieszkając w mieście, realnie potrzebujemy 2 i więcej samochodów.
Zmiany muszą dziać się oddolnie, gdyż kiedy dzieje się to odgórnie, to historia pokazuje, że trudno spodziewać się pomysłów realnie przemyślanych, nastawionych na rozwiązanie problemów wszystkich mieszkańców aglomeracji. Zapoczątkujmy transportową rewolucję, nie kupujmy mieszkań bez miejsca parkingowego, 2 Lanosy zamieńmy na nowszego Focusa, przekonajmy się do komunikacji miejskiej, roweru miejskiego lub hulajnogi, która bez problemu mieści się w bagażniku. Optymalizujmy to, jak podróżujemy, a miasto i inni jego mieszkańcy będą nam za to wdzięczni.
Komentarze
22Niby wszystko na legalu, ale niesmak jest. Typowy pies ogrodnika.
Zarząd miasta robi naprawdę wszystko by utrudnić życie kierowcom - Przynajmniej jest tak w Warszawie gdzie od lat rządzi PO czyli wiadomo - partia uwikłana w tysiące afer i malwersacji.
Kilka przykładów - ilica Wiertnicza - przed remontem dało się tam zaparkować - po remoncie praktycznie nie ma gdzie zaparkować...
Praga Południe - Pomysł prezydenta Czaskowskiego na korki...Zawężanie ulic...To nie żart !
Zawęża się ulice i z dwóch pasów robi jeden plus ścieżka rowerowa...
No i miejsca do parkowania - zamiast zrobić ich jak najwięcej robi się ich coraz mnie zupełnie jaby specjalnie utrudniali życie kierowcom...
Dziś stolica to jeden wielki wykop i budowa - Wszędzie wykopy remonty - Nic nie jest skoordynowane i mamy w jednym czasie takie rzeczy jak: Remont trasy Łazienkowskie plus budowa (durny pomysł) lini tramwajowej na Wilanów plus remont lini ciepłowniczych w całej Warszawie...Do tego narobili bus-pasów i robią dalej ...
Codziennie stolica stoi w korkach a pan prezydent zadowolony występuje w telewizji i gada głupoty...
Pierwsza rzecz to nie jest za dużo samochodów tylko byle kto zostaje włodarzem miasta i tak jest od lat.
Druga sprawa - pracuję w jednym z wielkich biurowców w centrum miasta, w tych biurowcach (we wszystkich) brakuje wind towarowych, brakuje ramp i miejsc postojowych dla rozładunku i załadunku, brakuje też miejsc parkingowych a nasz "zielony" Prezydent miasta wyłącza z ruchu kolejne pasy w centrum, przeznaczając je dla ruchu rowerowego. Ot taka lewacka radosna twórczość, uszczęśliwianie ludzi na siłę - "szczęście ludu pracującego miast i wsi naszym celem". Jak ruch rowerowo - hulajnogowy się tam odbywa to trzeba zobaczyć bo mimo wydzielonych pasów i tak rowerzyści i użytkownicy hulajnóg jeżdżą gdzie i jak popadnie.
Prezydent Poznania powinien znać statystyki, które co roku nawet radio podaje a które mówią, że dramatycznie spada ilość mieszkańców miasta Poznania, bo wyprowadzają się na peryferie - to daje do myśłenia, samo miasto do mieszkania jest nieatrakcyjne, brakuje wielu rzeczy a nadto parkingów i porządnych ciągów komunikacyjnych dla samochodów aby szybko doejchać i wyjechać z centrum.
Już 30 lat temu powinna wielka maszyna przewiercić się pod miastem z północy na południe i ze wschodu na zachód i wydrążyć podziemne autostrady "lecące" przez centrum miasta - pod miastem i mające wyloty w centrum oraz na peryferyjnych osiedlach.
Prezydent miasta i jego urzędnicy jedną reką likwidują pasy ruchu, drugą podpisują zgody na wielkie budowy biurowców - wieżowców w samym centrum miasta, dla nich nie ma parkingów, proszę nie pisać, że korpo daje miejsca i zgody, bo w naszym biurowcu mamy tyle miejsc, że ledwo dla menadzerów ze służbowymi autami starcza. Nie ma miejsc dla interesantów i gości firmy, korzysatmy na biezaco z tego, że nie ma obecnie wszystkich pracowników w biurze i z uprzejmości ochrony budynku, która na bieżąco monitoruje ruch.
"Andersia", "Maraton" czy nowe biurowce już zbudowane czy budowane właśnie na terenie byłego PKS-u to kolejne tysiące samochodów, które gdzieś musza się podziać.
Pod budynkiem 4 kondygnacyjnym "Andersia" gdzie każde piętro to bez mała 3 tys. m2
+ drugi budynek "Andersia Tower" z kilkunastoma kondygnacjami, mamy dwa podziemne piętra na postoje samochodów + pomieszczenia gospodarcze dla o
Narzekosz tak ze jeszcze ci się słabo zrobi i dostaniesz zawału i wylądujesz dwa metry pod ziemia przedwcześnie.