Oddział Tęcza Sześć powraca po latach, w formie taktycznej gry wieloosobowej szturmem zdobywając serca graczy. Miłość to jednak bardzo burzliwa.
- świetny, taktyczny tryb multiplayer,; - duża ilość operatorów do wyboru,; - całkiem niezła sztuczna inteligencja botów,; - duża swoboda w wykorzystywaniu otoczenia
Minusy- problemy z serwerami,; - niewielkie zróżnicowanie lokacji i trybów,; - dyskusyjny system mikropłatności
Rainbow Six Siege nie miało łatwego startu, i to zarówno na PC jak i konsolach Playstation 4 i Xbox One. Gdy gra weszła w tryb beta, gracze mieli ogromne problemy z łączeniem się z serwerami. Ten mankament częściowo objawia się do tej pory. Gdy jednak udało się zapewnić graczom odpowiednie warunki do zabawy, w opinii wielu tytuł ten stał się największym pozytywnym zaskoczeniem ubiegłego roku.
Przyznaję, że sam podchodziłem do tej produkcji z pewnymi obawami. Styczność z Rainbow Six miałem przede wszystkim przy dwóch pierwszych częściach, które kładły bardzo duży nacisk na taktykę i planowanie. W tamtych czasach ślęczenie nad mapką i zaznaczanie ścieżek było dla mnie zbyt toporne, w związku z czym wybierałem gry pokroju Quake'a. Na szczęście, niemal dwadzieścia lat później, twórcy wyczuli zmianę trendów w rozrywce elektronicznej i pozornie skomplikowane akcje podali w bardzo przystępnej formie.
Bez nauki ani rusz
Chociaż najnowsza taktyczna strzelanina od Ubisoft stawia na rozgrywkę sieciową, nie warto od razu pchać się do boju z innymi graczami. Sam, gdy widzę w Rainbow Six Siege „świeżaka”, mogącego wybrać jedynie postać rekruta i nierozróżniającego przeciwnika od przyjaciela, mam ochotę co najmniej wygłosić mu krótki komentarz na temat poziomu jego bojowej edukacji. Nie sposób bowiem konkurować z innymi, jeśli nie opanowało się podstaw w „trybie dla pojedynczego gracza”.
Przy pierwszym uruchomieniu gry, warto zapoznać się z wariantem solowym, w formie dziesięciu operacji. Każda kolejna zaczyna się od filmu wprowadzającego, który prezentuje nowe umiejętności i sztuczki – zarówno prowadzonych jednostek, jak i przeciwników. To świetne miejsce do tego, żeby poznać sterowanie, a także podstawowe sztuczki, którymi dysponują członkowie poszczególnych jednostek specjalnych.
Co ciekawe, nie ma tu poziomu łatwego. Najprostszy dostępny wariant to „normalny”, a i przy jego wybraniu nie zawsze uda nam się ukończyć z powodzeniem daną misję, nie mówiąc już o zaliczeniu trzech celów pobocznych. Wszystko dlatego, że komputerowy przeciwnik działa całkiem logicznie.
Jeśli zauważy nas na pozycji obronnej, nie będzie szarżował przed lufą, a co najwyżej rzuci granat błyskowy. Gdy już odzyskamy wzrok i słuch, okaże się, że wróg zdążył przejść do pomieszczenia obok, by wysadzić ścianę za którą się kryjemy. Jeśli nie zdamy się na wzrok, słuch i intuicję, szybko dosięgnie nas celnie wymierzony pocisk . I to z zupełnie niespodziewanego kierunku.
Te momentami trudne, ale satysfakcjonujące potyczki z botami potrzebne są też by zdobyć pierwsze punktów rozgłosu. Otrzymujemy je po misjach w każdym trybie, a także wykonując cele dodatkowe. W Rainbow Six Siege służą one przede wszystkim do odblokowywania kolejnych operatorów, czyli członków poszczególnych jednostek specjalnych, takich jak SAS, SWAT czy Specnaz. Dopiero gdy zaopatrzymy się przynajmniej w około cztery grywalne postacie, jest sens dołączać do sieciowych potyczek.
W drużynie liczy się współpraca
Po krótkiej, wręcz lakonicznej kampanii, będącej raczej samouczkiem niż pełnoprawnym trybem dla pojedynczego gracza, możemy – a nawet powinniśmy – spróbować sił w meczu wieloosobowym. Wtedy dopiero odsłoni się przed nami całe piękno Rainbow Six Siege. Jeśli jeszcze nie rozplątaliśmy kabla od słuchawek z mikrofonem, warto czym prędzej to zrobić. Bo bez dobrej komunikacji i zgrania, misje będą znacznie cięższe do ukończenia.
Chociaż każdy z graczy wchodzący w skład pięcioosobowej drużyny podejmuje decyzje indywidualnie, warto współpracować niemal na każdym kroku. Wybrałeś operatora niosącego przed sobą tarczę i nie jest Ci straszny zaporowy ogień przeciwnika? Jeśli pójdziesz do akcji sam, zabarykadowani terroryści prędzej czy później zajdą Cię od tyłu lub wyczują dokładnie ten moment, w którym będziesz musiał przeładować magazynek i na chwilę opuścisz osłonę. Jeśli nikt nie będzie ubezpieczał Twoich tyłów, resztę rozgrywki w Rainbow Six Siege obejrzysz cudzymi oczami.
Warto znać wzajemnie swoje atuty zarówno podczas kierowania drużyną atakującą, jak i broniącą. W tym drugim przypadku, każda umiejętność jest przydatna do utrzymywania pozycji. Podczas gdy Castle stawia solidniejsze barykady, Tachanka skręca karabin maszynowy dostępny dla każdego, kto będzie chciał przywitać ogniem zaporowym nacierającego przeciwnika. Za osłonami powinien kryć się natomiast Doc – bo choć każdy może podnieść z ziemi zranionego, umierającego sojusznika, to tylko on potrafi strzelać nabojami z epinefryną, dającą błyskawicznie i na odległość „drugie życie”.
Wiedząc na kogo możemy liczyć w każdej z rund dostosowujemy taktykę i plan działania. Drużyny zawsze składają się z pięciu osób, natomiast do wyboru mamy po dziesięciu operatorów broniących i atakujących. Oznacza to, że większość losowych meczy rozgrywanych będzie w innym składzie.
Inaczej dokonuje się bowiem oblężenia korzystając z Ash czy Thermite’a, wysadzających drzwi, a inaczej bawiąc się w obronę jeśli, dajmy na to taki Jäger ustawi systemy przechwytujące nadlatujące granaty bądź gdy Mute zakłóci pracę dronów. Wszystko po to, aby wytrwać na swoich pozycjach dłużej niż przeciwnik nie zaliczając przy tym błyskawicznego zgonu.
A jeśli już o zgonach mowa warto wspomnieć tu o rewelacyjnym rozwiązaniu. Gdy giniemy w Rainbow Six Siege, nie oznacza to dla nas końca rundy. Przechodzimy bowiem do trybu wsparcia. Owszem, możemy wtedy wejść w skórę innego zawodnika i obserwować jego poczynania, ale znacznie lepiej będzie, jeśli pomożemy swojej drużynie w inny sposób.
Zarówno żywi, jak i martwi obrońcy mają dostęp do kamer rozmieszczonych w danej lokacji, natomiast atakujący – do wypuszczonych wcześniej dronów. Te gadżety mogą być zniszczone pojedynczym strzałem, jednak dopóki działa choć jedna para elektronicznych oczu, jest szansa że wypatrzymy przeciwnika, dając wciąż aktywnym członkom drużyny ogromną przewagę.
Już po pierwszych kilku rundach opanujemy natłok gadżetów, taktyk i rozwiązań, które początkowo mogą zdawać się mocno chaotyczne. Z dostępnych narzędzi trzeba korzystać już w pierwszych sekundach meczu. Każda runda zaczyna się bowiem od trwającej mniej niż minutę fazy przygotowania. Nie wiesz dlaczego na jej początku wszyscy obrońcy szaleńczo biegają dookoła zakładnika? Szybko zobaczysz, że jeden z nich ustawia urządzenia zakłócające pracę dronów, inny wznosi solidne barykady, a kolejny kładzie na ziemi torbę z pancerzami, z których warto skorzystać, jeśli chcemy wzmocnić nieco swoją odporność na pociski. Jedyne, co pozostaje, to poznać specjalne zdolności swoich operatorów i jak najszybciej zacząć je wykorzystywać z korzyścią dla drużyny.
Oddział pilnujący wyznaczonego celu działa taktycznie przez pierwszych kilkadziesiąt sekund, by później czekać na wroga, dostosowując swoją strategię do jego działań. Dla atakujących natomiast, najważniejsza część gry zaczyna się dopiero po początkowej fazie, w trakcie której otrzymują czas na wykonanie rozpoznania dronami. Jeśli uda im się namierzyć cel umieszczony losowo w jednym z pomieszczeń – połowa pracy została wykonana. Jeśli nie – muszą działać nieco na oślep.
W każdej z sytuacji zgrany zespół dokonujący oblężenia, przypomina jedną, sprawnie działającą maszynę. Po rozegraniu kolejnego meczu z tą samą ekipą, udało mi się być częścią kilku przemyślanych akcji. Każda z nich była możliwa dzięki zgraniu umiejętności poszczególnych operatorów. W jednym z meczów, tuż po zakończeniu fazy rozpoznania dronami, wybrałem Thermite’a, członka SWAT. Wraz z operatorem z brytyjskiego SAS poszliśmy na dach, dwa piętra nad miejscem przetrzymywania zakładnika. Przebicie się do budynku umożliwił znajdujący się tam świetlik. Mój kompan za pomocą granatów EMP wyłączył pobliskie kamery i laserowe pułapki założone w drzwiach i oknach. Ja założyłem na podłodze ładunek termiczny, czekając na sygnał od reszty drużyny. Ta natomiast zwisała na linach na ścianie budynku, przygotowując się do wyważenia zabarykadowanych okien.
Gdy wszyscy byli już gotowi, wcisnąłem przycisk detonatora. Wrogowie skupili swoją uwagę na wypalającej się dziurze w suficie, by wkrótce chować się przed nadchodzącym z góry ostrzałem. Co prawda, mój kompan został trafiony, jednak zdołał odczołgać się na bok, czekając na opatrzenie ran (taką opcję twórcy też przewidzieli). W tym czasie, trzy osoby przebiły się z drugiej strony do pokoju. Przeciwnik skupiony zbyt gęsto w jednej lokacji musiał podzielić się do walki na dwa fronty. Ciężko jednak pilnować zakładnika, gdy poza gradem kul, do pomieszczenia wpadł granat dymny, osłabiający widoczność. Misja zakończyła się powodzeniem. Nie było nawet potrzeby eskortować porwanego, gdy wszyscy przeciwnicy leżeli martwi.
Chociaż Rainbow Six Siege jest sieciową strzelaniną (FPS), nie znaczy to, że wygrać można tylko posiadając niesamowity refleks i znakomitą celność, pozwalającą na „łowienie” headshotów. Jeżeli nie jesteśmy mistrzami pojedynków strzeleckich, musimy korzystać z innych udogodnień. Znajomość map, świadomość tego jakie ścieżki może wybrać nieprzyjaciel, używanie kamer i zdolności specjalnych – to atuty, które mogą okazać się znacznie ważniejsze od wprawnego oka i szybkiego naciskania spustu.