The Thaumaturge – czy to najbardziej polska ze „światowych” gier RPG? Recenzja
The Thaumaturge to gra RPG, po której nie spodziewałem się wiele, a otrzymałem coś bardzo intrygującego. Nie można odmówić jej pomysłu, klimatu i swojskości, którą docenią zwłaszcza polscy gracze. To jeszcze nie arcydzieło, ale z pewnością coś obok czego ciężko przejść obojętnie.
Nikt chyba nie wątpi, że Polacy potrafią tworzyć gry rozpoznawalne na całym świecie. Nie samym Wiedźminem przecież żyje nasz rodzinny gamedev i pewnie wielu z Was na jednym oddechu wymieni takie rodzime hity, jak Evil West, Dying Light 2, This War of Mine czy Cyberpunk 2077. Jednak to, co zrobiło studio Fool’s Theory budzi całą masę skojarzeń właśnie z naszym najgłośniejszym wirtualnym produktem eksportowym, jakim jest Wiedźmin 3: Dziki Gon.
Nawet jeśli jest to tylko miniaturka w porównaniu z przygodami Białego Wilka, to warto się nią zainteresować. Tym bardziej, że pod wieloma względami może okazać się jeszcze „bardziej polska” niż przygody Białego Wilka. Jak to możliwe? Sprawdźcie sami, a zobaczycie czy to intrygujące RPG porwie Was na kilka wieczorów wielowymiarowej przygody.
Warszawa da się lubić
Wiktora Szulskiego poznajemy, gdy nadużył swoich sił jako jeden z tytułowych Thaumaturgów i poległ w walce z pomniejszym pradawnym bóstwem, chcąc je ujarzmić i dodać do swojej kolekcji. W ramach wstępu do historii przyjdzie nam towarzyszyć bohaterowi w końcowym etapie podróży po Europie, gdzie szuka uzdrowiciela, który pomoże mu stanąć na nogi i zapanować nad własnymi (oraz cudzymi) demonami. Gdy po drodze dowiemy się, że jego pochodzenie to rosyjska w tamtym czasie Warszawa, a na naszej drodze staną między innymi Rasputin i car Mikołaj II, szybko zorientujemy się, że The Thaumaturge to intrygujące pomieszanie mrocznego fantasy z ludowymi wierzeniami i rzeczywistą historią naszego kraju.
Większość akcji dzieje się tu na ulicach Warszawy z roku 1905, jeszcze przed zniszczeniem stolicy podczas II Wojny Światowej. Mapa nie jest co prawda olbrzymia, a początkowo niektóre zakamarki dzielnic takich jak Śródmieście, Powązki, Praga czy Powiśle nie są dostępne i trzeba je odblokowywać w ramach odkrywania historii. Jednak tu nie rozmiar ma znaczenie, a wypełnienie dostępnego miejsca przechodniami, notatkami i plakatami czy innymi elementami, które budzą skojarzenia z polską historią i kulturą.
O ile Wiedźmin 3 jest dziełem zakorzenionym w kulturze słowiańskiej, to zawsze był on zrozumiały dla dowolnego odbiorcy. Jasne, zdarzały się szczególnie bliskie Polakom misje, jak odprawianie dziadów czy postacie zaczerpnięte z Balladyny. W The Thaumaturge liczne nawiązania jeszcze bardziej wskazują zarówno na miejsce akcji, jak i na fakt, że to rodzima produkcja. Przechadzając się po mieście natkniemy się więc na informacje o koncercie Ignacego Jana Paderewskiego, a mijane ulice mają nazwy pokrywające się z rzeczywistymi. Nie wiem jak Wy do tego podchodzicie, ale ja, mimo że Warszawy nie znam specjalnie dobrze, to z większą ochotą spacerowałem jej ulicami niż gdybym miał zwiedzać obce Night City czy zaułki Oxenfurtu.
Do tego oczywiście, w trakcie dość ponurych przygód Szulskiego, jego krewnych i bliskich, twórcy wielokrotnie puszczają do nas oko subtelnymi żartami. Oczywiście to nie sztuka zrobić coś tak oklepanego, jak wrzucenie cyfr „2137” w numer pokoju hotelowego. Kiedy jednak przechodząc apartamentami oglądałem ich wyposażenie to nie mogłem się nie uśmiechnąć, gdy Wiktor zauważył, że na fortepianie nie stały obecnie żadne chryzantemy. Takich przykładów jest tu zresztą więcej - może wspomnę tylko o obelgach w stylu „Niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci” czy rzuconym powiedzonku „kto nie ryzykuje, ten nie pije śliwowicy”.
Innymi słowy, jedną z największych zalet The Thaumaturge, zwłaszcza dla polskiego gracza, jest nasz swojski klimat i humor. Widzę tu niestety dwa problemy. Pierwszy jest taki, że dialogi i sposób wypowiedzi są nierówne. Raz słyszymy warszawską gwarę z początku ubiegłego wieku, a innym razem dworzanki w sposób jak najbardziej współczesny oceniają naszego bohatera „w skali od jeden do dziesięciu”. Ja rozumiem, że to był żart i do tego w zabawnym wątku, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że kilku twórców dialogów nie dogadało się ze sobą odnośnie spójnego stylu gry i każdy tworzył ją według swojego widzimisię.
Co więcej, drugim jest dla mnie brak polskiego lektora. Kiedy jedna z postaci mówi „Brat! Tępy ch..., nie brat”, to wyobrażam sobie głos któregoś z „wiedźmińskich” aktorów, bo tego typu kwestie to przecież znak rozpoznawczy Talara czy Dijkstry. Na pocieszenie powiem, że choć kwestie mówione są wyłącznie w języku angielskim, to lektorzy są świetni i polskiego pochodzenia – słychać lekki, nieprzeszkadzający akcent, a nazwiska jak Szulski czy Karaś są wypowiadane „po naszemu”.
Thaumaturg, czyli Sherlock Holmes z szóstym zmysłem
Skupiłem się w bardzo dużej mierze na klimacie i umiejscowieniu historii, ponieważ dla wielu rodzimych graczy może to być ogromna zaleta. Prawda jest jednak taka, że sercem zabawy jest… właściwa rozgrywka. Ta zaś pozornie łączy w sobie wiele elementów, ale w praktyce jest dość nieskomplikowana. Na marginesie, do obsługi gry wystarczy myszka, a że czytania jest tu sporo, to gracze komputerowi mogą zrezygnować z klawiatury i jedną ręką grać, a za pomocą drugiej sięgać po przekąski, obserwując rozwój fabuły.
The Thaumaturge to poniekąd gra detektywistyczna. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, ale Thaumaturgowie w tym świecie potrafią badać przedmioty, łączyć je ze śladem osoby, która z nich korzystała, a także wyczuwać emocje tych ludzi i odtwarzać przebieg historii. Dzięki temu nasz bohater wyczuwa na przykład co myślała osoba korzystająca z narzędzia zbrodni. Z kolei w rozmowie z ludźmi może grać na ich emocjach i tak prowadzić dialog, by załagodzić spór lub wręcz przeciwnie – eskalować konflikt zmierzając do rozwiązania siłowego. To trochę jak użycie wiedźmińskiego znaku Aksji.
Choć sam wątek główny nie jest zbyt długi i spokojnie da się go przejść w mniej niż dwadzieścia godzin, to ma intrygujące momenty. Pojawiają się między innymi wątki kryminalne, jak choćby opcjonalne zadanie wytropienia seryjnego mordercy z Powiśla. To co najbardziej przypadło mi jednak do gustu to znana z klasycznych gier RPG wolność w wyborze rozwiązań. Po raz kolejny powołam się na Wiedźmina 3 - tam twórcy zazwyczaj dobrze zaznaczali miejsca, w których podejmowaliśmy istotne decyzje. The Thaumaturge robi to nieco bardziej „za kulisami”. Miałem odczucia podobne jak grając dziesiątki lat temu w pierwsze części Fallouta, gdzie po prostu rozwiązywałem problem w najbardziej logiczny sposób nie orientując się, że istnieją też inne rozwiązania.
Przykładowo, podczas jednej z pierwszych scen w Warszawie, możemy rozwiązać sprzeczkę zmierzającą do agresywnego konfliktu sprytem, badając ślady i otwierając nowe ścieżki dialogowe. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby rzucić się w wir walki i finalnie… trafić do aresztu. Jeśli tego nie zrobimy, prawdopodobnie w ogóle nie zobaczymy więziennych krat. Zbyt wiele gier fabularnych daje nam tylko iluzoryczny wybór, finalnie tak czy inaczej wsadzając nas w te same lokacje i wydarzenia. W przypadku The Thaumaturge wzmaga się moja ochota ponownego odkrywania gry, by próbować nowych rozwiązań, ponieważ mam poczucie, że nie wszystko udało mi się odkryć.
Zresztą, kilkukrotnie właśnie to robiłem – gdy po zakończeniu jednego z zadań pobocznych uwikłana w nie postać miała do mnie pretensje o to, że nie włączyłem ją w działania, wczytałem stan gry, by zmienić swoje postępowanie. Co ciekawe, na liście zadań ani przez moment nie miałem podpowiedzi, by porozmawiać z postaciami niezależnymi – na to można było wpaść samemu lub po prostu podążać za najbardziej logiczną ścieżką i odpuścić część akcji. I to jest właśnie wolność z gier RPG którą lubię! Choć w pełni rozumiem też tych, którzy lubią znać wszystkie historie i wątki od A do Z – oni mogą być rozczarowani, że pojedyncze przejście gry nie wystarczy do odkrycia wszystkich szczegółów i coś mogło im umknąć.
Czasami też brakowało mi większej decyzyjności gracza w łączeniu logicznych faktów. Cały przebieg śledztwa niemal zawsze ogranicza się do tzw. pixel huntingu – trzeba biegać po mapie, niemal bez przerwy wciskać przycisk odpowiedzialny za percepcję Thaumaturga badając wszystkie ślady oznaczone świecącą poświatą. Reszta robi się sama. To, na co mamy wpływ to rozwój umiejętności – czasem wymagany jest odpowiedni poziom danej z nich, by skutecznie przeanalizować jakiś ślad. To też bywa problemem, bo zdarzyło mi się zablokować na zadaniu i wrócić do niego dopiero po kilku innych misjach, gdy rozwinąłem konkretną zdolność. Wolałbym, żeby popchnięcie zlecenia do przodu było możliwe zawsze na różne sposoby, tak by dojść do finału niezależnie od tego, jak pokierowaliśmy drzewkiem umiejętności postaci.
Wybieram ciebie, pokem… demonie!
Walka to obok żartów i „swojskich” dialogów mój ulubiony element The Thaumaturge. Jest ona w pełni turowa, a poza tym, że sporadycznie wspierają nas postacie niezależne, to do swojej dyspozycji poza samym Wiktorem Szulskim mamy równocześnie do czterech pokemonów, poprawka – demonów. Nie. Żle, nie demonów, a salutorów, bo tak nazywają się tu istoty, które przywierają do silnych ludzkich „skaz” i które możemy łapać, kolekcjonować i walczyć z ich pomocą. Każdy z nich ma inny styl walki, a dzięki temu, że co turę możemy wybierać innego z nich, to strategie starcia mogą zmieniać się dynamicznie, zależnie od zdolności przeciwników.
Bardzo podoba mi się czytelny tor akcji wszystkich postaci biorących udział w walce. Dzięki temu mogę zdecydować, na którego przeciwnika rzucić urok przerwania akcji, wobec którego wykonać szybki atak, a na jakiego nałożyć „Cierpienie”, zadające co rundę niewielkie obrażenia. Świetnie rozwiązano też łączenie poszczególnych ataków z cechami specjalnymi, dzięki czemu każdy gracz może tworzyć wachlarz ruchów najbardziej odpowiadający jego stylowi walki.
Mam tylko drobne zarzuty co do powtarzalności starć. Aż sam się sobie dziwię, że raz za razem chciałem bić się z przeciwnikami, ponieważ tak naprawdę po paru godzinach opracowałem już taką strategię i zestaw ciosów, że potyczki nie stanowiły dla mnie większego problemu. Co więcej, po pewnym czasie przeszedłem ze zbalansowanego poziomu trudności na wymagający, żeby dać sobie większe wyzwanie. Aż żałuję, że starcia nie miały celów dodatkowych, tak jak chociażby w jednej z moich ulubionych polskich turówek, Regalia: Of Men and Monarchs.
Prawda jest jednak taka, że poza samym wyzwaniem i punktami doświadczenia, walki nie dają nam niemal żadnych nagród. The Thaumaturge nie wykorzystuje potencjału wpisanego w ramy gatunku RPG. Brakuje tu użytecznego wyposażenia, strojów podnoszących statystyki czy wymiany podręcznej księgi (to właśnie na niej Wiktor kreśli znaki, podobne do tych, które Geralt malował palcami w powietrzu). Jasne, w toku fabuły zdarzy nam się zmienić strój czy pójść do golibrody, ale to nic nie znaczące opcjonalne elementy kosmetyczne. Lepiej bawiłbym się, gdyby wymagającą walkę dało się znaleźć gdzieś w lesie z dala od miasta, zamiast tylko w ramach fabuły, a za to otrzymywałbym jakiś sensowny sprzęt, jak przystało na grę RPG.
Te wszystkie elementy dość jasno pokazują, dlaczego The Thaumaturge traktuję jako miniaturkę gier takich, jak choćby Wiedźmin. Walka jest wciągająca, ale w zasadzie nie daje większego celu, poza fabularnym. Niektóre zadania bywają bardzo ciekawe, choć sama przygoda jest raczej krótka. Kombinacje zdolności pozwalają na tworzenie oryginalnych taktyk, ale rozwój postaci jest bardzo szczątkowy. Mam wrażenie, że pomysłów i konceptów było sporo, ale albo nie chciano tu przekombinować, albo nie starczyło czasu i funduszy na wdrożenie wszystkich rozwiązań.
Rzut oka i ucha na przedwojenną Warszawę
Ciężko zbudować dobry klimat bez zadbania o oprawę audiowizualną. Ta stoi w The Thaumaturge na przyzwoitym poziomie, przynajmniej jak na grę niezależną. Jasne, Fool’s Theory to nie debiutanckie studio, ma za sobą ciekawe Seven: The Days Long Gone, a przed sobą remake pierwszego Wiedźmina. Daleko im jednak jeszcze do tworzenia produkcji AAA z graficznymi fajerwerkami. Grając na PC w przedpremierową wersję czasem widziałem spadki wydajności i doczytywanie tekstur, ale w żadnym wypadku nie bolały mnie oczy od patrzenia na bohatera w statycznym, izometrycznym rzucie. Na wyróżnienie zasługują fragmenty gry, w których bohater śni lub w inny sposób przechodzi do świata demonów – gra świateł wygląda wtedy naprawdę nieźle. Poza tym, jest po prostu przyzwoicie.
Na wyróżnienie zasługuje też ścieżka dźwiękowa, która urzekła mnie już od wejścia do początkowego menu. Melancholijna muzyka dobrze wpasowuje się w klimat walki u boku pradawnych bóstw i odkrywania mrocznych tajemnic na styku metafizyki i knowań rosyjskich carów. Co prawda niektóre utwory są dość powtarzalne i przemierzając ulice rozpoznawałem te same brzmienia. No i dużym minusem jest też wspomniany brak polskiej ścieżki dialogowej – niektóre kwestie po prostu proszą się o rodzime głosy.
The Thaumaturge – czy warto kupić?
Ta gra to spora ciekawostka i duże zaskoczenie. Wciągnęła mnie na dobre, ale nie jest tak rozbudowana, jak rasowe produkcje RPG. Największe zalety to dobrze rozwiązana walka turowa i klimat tworzony między innymi umiejscowieniem akcji i ciekawą, oryginalną historią. Czuć w niej podobną „swojskość” jak w Wiedźminie – niektóre dialogi są zabawnymi cytatami, a inne są tak oryginalne, że same nadają się do późniejszego cytowania. Widać kto tu się na kim wzorował. Wspomniałem, że w Fool’s Theory są byli pracownicy CD Projekt RED? Tego nie trzeba wiedzieć, to zwyczajnie czuć.
Tak czy inaczej, polecam spróbować The Thaumaturge. Nie spodziewajcie się objawienia ani historii na wiele godzin. Jeśli jednak macie ochotę na nowe doświadczenia, które nie wymagają zręczności, a jedynie spostrzegawczości i odrobiny taktyki, będziecie dobrze bawić się czytając rozmaite notatki, śledząc historię i angażując się w przemyślaną walkę. Wiktor Szulski już czeka aż pomożecie mu rozwikłać tajemnicę demonów, jego rodu i knowań związanych z rozbiorami Polski.
Opinia o The Thaumaturge:
- świetny klimat Warszawy z 1905 roku
- ciekawe wykorzystanie ludowych wierzeń
- bardzo wciągająca walka
- dużo smaczków i nawiązań kulturowych
- całkiem ciekawe zadania poboczne
- sporo naturalnych wyborów fabularnych
- walka po pewnym czasie robi się wtórna
- dość krótka, jak na grę RPG
- niewiele możliwości rozwoju postaci
- polskie tłumaczenie tylko w formie napisów
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę The Thaumaturge (PC) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy - firmy 11 bit studios
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!