Tym razem hakerzy nieźle nawydziwiali... i wyszło im to na zdrowie - recenzja Watch Dogs: Legion
Londyn, werbunek do podziemnej armii, brak głównego bohatera – takie jest Watch Dogs: Legion. Ubisoft zdecydował się na spore ryzyko z nową odsłoną swojej hakerskiej serii, ale koniec końców było warto! Oto nasza recenzja Watch Dogs: Legion.
- wiernie odwzorowany Londyn,; - wciągający, dystopijny klimat totalitarnej Anglii,; - arcyciekawy system tworzenia własnej drużyny,; - powtarzalność ograniczona do minimum,; - mnóstwo hakerskich gadżetów i umiejętności,; - sporo ciekawych aktywności pobocznych w hakerskiej piaskownicy,; - fabuła, która skutecznie zachęca do dalszego grania.
Minusy- niekiedy drętwe dialogi i sztampowe rozwiązania fabularne,; - recykling lokacji trochę daje się we znaki,; - kulejąca sztuczna inteligencja,; - modele postaci nie porywają realizmem,; - znajdzie się trochę błędów, które czasem bardzo poważnie psują zabawę.
Do trzech razy sztuka, czyli Ubisoft wciąż wierzy w swoich hakerów
Watch Dogs to takie nieporadne dziecko Ubisoftu, którego twórcy wciąż wierzą w jego niezrealizowany potencjał. Nieprzerwanie od ponad sześciu lat. Pierwsza część Watch Dogs mocno rozczarowała, druga (Watch Dogs 2) nie odniosła spodziewanego sukcesu, a mimo to, w przededniu światowego debiutu PlayStation 5 i Xbox Series X doczekaliśmy się premiery trzeciej już odsłony tego cyklu.
Po nużącej powtarzalnością „jedynce” i porażającej infantylizmem „dwójce” przyszła kolej na rewolucyjną „trójkę”. Co w niej takiego awangardowego? Nie chodzi nawet o to, że akcję przeniesiono do dystopijnego Londynu przyszłości (być może, żeby geograficznie korespondowała ze swoim starszym bratem, Assassin’s Creed Valhalla), ale przede wszystkim o pomysł na głównego bohatera.
A raczej bohaterów! Bo tym, co z pewnością wyróżnia Watch Dogs: Legion spośród innych piaskownic, to system tworzenia drużyny. Możemy bowiem zwerbować do grona naszych hakerów-rewolucjonistów każdego napotkanego na ulicy NPC-a. Naprawdę każdego!
Ale wiecie co? Ogrom bohaterów to jedna z tych koncepcji, co do których można mieć poważne wątpliwości. Przeważnie takie projekty dobrze wyglądają na papierze, ale tracą na wykonaniu. Ja także obawiałem się, czy twórcy Watch Dogs: Legion, nie przesadzili z kreatywnością.
Jednak mimo tych obaw, materiały promocyjne skutecznie zachęciły mnie do sięgnięcia po nową odsłonę hakerskiej serii (dobra robota, Ubisoftowy dziale marketingu!). I nie zawiodłem się! Watch Dogs: Legion wciągnęło mnie bowiem bez reszty.
Boże, chroń królową… bo jest przed czym
Ale od początku! Zanim przejdę do werbunku NPC-ów (umówmy się, to gwóźdź programu!), muszę wspomnieć co nieco o świecie Watch Dogs: Legion i fabule. Jak można się było spodziewać, po raz kolejny mamy do czynienia ze szlachetną hakerską partyzantką DedSecu i okrutnym systemem, który ciemięży obywateli.
Tym razem ciemiężeni są Londyńczycy, a uosobieniem opresyjnej władzy staje się wynajęta przez rząd Wielkiej Brytanii prywatna armia o nazwie Albion. Brzmi to bardzo klasycznie, ale kiedy dodać do tego futurystyczny klimat, floty dronów krążące nad miastem i punkowego ducha angielskiej stolicy, robi się naprawdę ciekawie.
Opowiadana historia nie należy może do najoryginalniejszych, ale jest podana w tak smaczny sposób, że trudno się od niej oderwać. Suspens idzie w parze z intrygą, intryga podaje sobie ręce z dialogami, dialogi budują odpowiednią atmosferę… Suma tych wszystkich elementów daje wynik wyższy niż można by oczekiwać. I to wystarczyło, żeby utrzymać mnie w londyńskiej piaskownicy na tyle długo, bym poznał też jej inne uroki.
Londyn ciekawszy niż ten prawdziwy?
Warto pogrzebać w tej piaskownicy szpadelkiem i grabkami, bo tym razem Ubisoft przeszedł samego siebie. Pewnie, otwarte światy zawsze wychodzą im dobrze, ale Londyn z Watch Dogs: Legion… Ach, ten Londyn! Chyba nigdy jeszcze nie widziałem metropolii tak dobrze odwzorowanej w wirtualnym świecie. Chodząc bulwarem Southbanku czy spacerując uliczkami West Endu mogłem w zasadzie z pamięci odtwarzać realną drogę między kamienicami.
Pewnie, gdzieniegdzie trzeba było coś przyciąć, tu i ówdzie zmniejszyć i dopasować do skali gry, ale łezka zakręciła mi się w oku, kiedy odnalazłem zaułek, w którym zatrzymywałem się „na dymka” po kinowym seansie. Mimo pewnych uproszczeń, wyglądał łudząco podobnie do swojej realnej wersji.
Ach, ten Londyn! Chyba nigdy jeszcze nie widziałem metropolii tak dobrze odwzorowanej w wirtualnym świecie. Chodząc bulwarem Southbanku czy spacerując uliczkami West Endu mogłem w zasadzie z pamięci odtwarzać realną drogę między kamienicami.
Stawiając swoje pierwsze kroki w Watch Dogs: Legion, blisko pół godziny spędziłem tylko na zwiedzaniu Londynu. Nie robiłem żadnych zadań czy to głównych, czy pobocznych, tylko przechadzałem się i podziwiałem. Bo jest na czym zawiesić oko! Nocą miasto świeci neonami, za dnia olśniewa skrzącymi się w słońcu zabytkami, a Tamiza zachęca do rejsu po jej wodach.
Co tu dużo mówić, to naprawdę robi wrażenie! I chyba nie tylko na tych graczach, którzy Londyn widzieli „w realu”. To po prostu pięknie prezentująca się piaskownica, która w dodatku jest dosyć nietypowa. Jeżdżąc wirtualnymi autami, przywykliśmy do szerokich amerykańskich ulic, a tutaj pełno wąskich uliczek pamiętających jeszcze średniowieczną zabudowę miasta. No i do tego ruch lewostronny! Egzotyka, a jednocześnie taka swojska, europejska!
Dagmara Zając, pająkoboty i drony
Czas wreszcie przejść do werbunku grywalnych postaci. Tak, to ten motyw, na który wszyscy czekaliśmy. Choć wielu z nas niepokoił brak wyrazistego bohatera. Zaraz, zaraz… Brak wyrazistego bohatera? A co z Dagmarą Zając? Jak to, nie słyszeliście o niej?
Przecież to wiodąca gwiazda Watch Dogs: Legion! No dobra, tak naprawdę tylko mojej wersji Watch Dogs Legion, bo inni gracze mogą jej nigdy nie poznać. Tymczasem ja prędko przywiązałem się do tej pani, odkąd tylko zagościła w mojej DedSecowej ekipie.
No dobrze, ale po kolei. Zanim opowiem, jak to było z tą Zającówną, muszę się cofnąć aż do początku mojej przygody z Watch Dogs: Legion. A to dlatego, że już po uruchomieniu gry czekał mnie niełatwy wybór. Mianowicie w ustawieniach wyświetlanych na początku kampanii trzeba się zadeklarować, czy agenci będą umierać na stałe czy tylko na chwilę (chodzi o tak zwaną „permadeath”). Niepewnie, bo niepewnie, ale włączyłem tę opcję.
Twórcy Watch Dogs: Legion każdego potencjalnego rekruta wyposażyli w tło biograficzne, wkomponowali go w przerywniki filmowe i wyposażyli w głos, którym wypowiada związane z fabułą dialogi, a nawet gawędzi z innymi agentami. To czyni go pełnoprawnym bohaterem!
Z perspektywy czasu uważam ten wybór za słuszny. Inaczej nie poznałbym Dagmary Zając… Ale to nie jedyna zaleta permanentnej śmierci. Ubisoftowi udało się rewelacyjnie utrzymać balans między budowaniem napięcia możliwością utracenia na zawsze agenta, a nie pogrążaniem gracza w rozpaczy, kiedy naprawdę zginie jedna z postaci.
Strata, jaką ponosiłem, kiedy ginął mój podopieczny była bowiem czysto emocjonalna i symboliczna. Wszystkie technologie, gadżety, szmal i ubrania i tak są przypisane do całej drużyny. Śmierć któregoś z hakerów oznaczała tylko tyle, że żegnałem się z lubianą postacią oraz to, że musiałem znaleźć na jej miejsce kogoś nowego o podobnych kwalifikacjach.
Posłużę się przypowiastką, żeby trochę jaśniej to przedstawić. Jedno z zadań wymagało ode mnie włamania się do pilnie strzeżonego posterunku Albionu. W pierwszej chwili chciałem przydzielić do tej fuchy dziarską babkę z branży budowlanej.
Mogłaby wylądować na dachu swoim osobistym dronem do transportu materiałów, potem ogłuszyć paru strażników kluczem francuskim, zamaskować ich ciała cyfrowym systemem maskującym i… Co dalej? Skorzystałaby z niewidzialności, żeby dostać się do wyznaczonego celu? A może użyła pająkobota, żeby odwalił za nią robotę przekradając się kanałami wentylacyjnymi?
Po namyśle stwierdziłem jednak, że to zbyt ryzykowny plan. Myślicie, że łatwo o dobrego budowlańca w Londynie? Po Brexicie nie ma tam już tylu zdolnych Polaków! Podszedłem więc do tematu w inny sposób.
Włamałem się do monitoringu posterunku i korzystając z kamer przemysłowych przeskanowałem jednego z funkcjonariuszy, który pełnił wartę przy wejściu. W ten sposób pozyskałem masę informacji na jego temat i dowiedziałem się na przykład, że po robocie lubi wychylić parę pint w lokalnym pubie.
Wieczorem czekałem na niego w jego ulubionej knajpie. Kiedy jednak moja czołowa programistka spróbowała z nim porozmawiać, on mało nie dał jej w twarz. Hardy rekrut, taki, który nie przepada za DedSeciem! Co mogłem zrobić? Jeszcze raz przejrzałem jego profil i dowiedziałem się, że facet mógłby mi okazać wdzięczność, gdybym pozbył się obciążających go danych z telefonu innego kolesia.
Prędko zabrałem się więc do roboty i kiedy wróciłem do wiadomego pubu kolejnego wieczora, dzielny sługa Albionu był już dużo bardziej skory do pogawędki. Musiałem wprawdzie wyświadczyć mu jeszcze jedną przysługę, ale potem już ochoczo wstąpił do DedSecu.
Później popisowo wywiązał się nie tylko z zadania, do którego go pierwotnie zatrudniłem, ale też z wielu innych misji. Wchodził do najpilniej strzeżonych miejsc bez problemu, bo nikt nie zwracał uwagi na swojaka w mundurze. Do czasu… Niestety, podczas infiltracji jednej z placówek zachowywał się trochę zbyt podejrzanie i zwrócił na siebie uwagę kumpli. Nafaszerowali go ołowiem i na miejscu wyzionął ducha.
Bez funkcjonariusza Albionu w swoich szeregach DedSec miał mocno utrudnioną robotę. Zdecydowałem się więc na werbunek kolejnej agentki. Przypomniałem sobie, że naprzeciwko stacji metra w południowym Londynie widywałem niewiastę, która zachęcała przechodniów do kariery w Albionie. Zrekrutować rekruterkę? Czemu nie!
Jak się pewnie już domyślacie, tak właśnie poznałem Dagmarę Zając. Ze względu na swoje nieprzeciętne umiejętności (i wrogi mundur) prędko stała się najskuteczniejszą agentką w mojej drużynie. A ja zżyłem się z nią bez reszty.
Jak to możliwe? - zapytacie. Czy naprawdę „randomowa” postać może budzić aż takie emocje? Owszem, bo twórcy Watch Dogs: Legion każdego potencjalnego rekruta wyposażyli w tło biograficzne, wkomponowali go w przerywniki filmowe i wyposażyli w głos, którym wypowiada związane z fabułą dialogi, a nawet gawędzi z innymi agentami. To czyni go pełnoprawnym bohaterem!
Co więcej, te wszystkie drobne smaczki biograficzne układają się w sensowną całość i tworzą naprawdę spójne osoby. Pewnego razu, na przykład, zasugerowano mi (gra czasami sama podpowiada, by kogoś przekabacić na swoją stronę, choć do końca nie rozumiem, jakim kluczem się kieruje...), bym zwerbował magika z zaparciami, którego tajną bronią jest hipnotyzowanie wrogów, a wadą – puszczanie gazów, które alarmują strażników o jego obecności.
W biografii tego ekscentrycznego jegomościa w neonowym garniaku przeczytałem, że regularnie poddaje się kolonoskopii… Co ma sens, biorąc pod uwagę jego zaparcia! Do tego zadanie, które kazał mi wykonać, zanim zgodzi się wesprzeć rewolucyjną inicjatywę, zakrawało na czyste szaleństwo. A to z kolei doskonale korespondowało z jego ekscentrycznym charakterem!
Krótko mówiąc, świat Watch Dogs Legion: jest żywy, pełen wewnętrznych relacji między postaciami (kolejny przykład – Albion próbuje kogoś aresztować, a to… siostra jednego z moich najlepszych ludzi! I jak tu jej nie pomóc?), a bohaterowie dotrzymują kroku pojedynczym protagonistom z poprzednich odsłon serii.
Samemu trudno mi w to uwierzyć, ale ten dziwaczny system werbunku Londyńczyków i permanentnej śmierci naprawdę działa! Zwłaszcza, że nie chodzi tylko o biografie postaci, czy o ich estetykę, ale też o ich unikalne zdolności i wyposażenie, które sprawiają, że chciało mi się dobierać najodpowiedniejszych speców do danej misji.
Najlepiej, ale wciąż niedoskonale
Jak do tej pory, wszystko to aspiruje do niesamowitej całości… Niemal growego arcydzieła! Klimat (trochę lżejszy, niż w „jedynce”, ale cięższy, niż w „dwójce”) uwodzi bez reszty, piaskownica nie pozwala się nudzić, a powtarzalność misji ograniczono do absolutnego minimum. Nieźle, co? No, ale parę niedociągnięć też się tu znajdzie.
Modele postaci rozczarowały mnie swoją sztucznością i to samo tyczy się linii dialogowych. Niekiedy obie te rzeczy naprawdę pozostawiają sporo do życzenia. Podobnie jak fabuła, która skutecznie intryguje, ale niekiedy ucieka się do bardzo sztampowych rozwiązań.
Do tego dochodzi też trochę technicznych mankamentów, z których większość nie wpływa zbyt mocno na zabawę, ale dwa z nich porządnie napsuły mi krwi. Zacznę od sztucznej inteligencji, która, niestety, kuleje. Funkcjonariusze Albionu zachowują się jak półgłówki , ślepo wchodząc pod lufę, a przechodnie uskakując przed pędzącym autem, de facto rzucają się pod jego koła.
Drugi z błędów dotyczy natomiast zachowań zakładników. Od czasu do czasu pojawia się misja, w której celem jest odbicie zakładnika z rąk Albionu. Czasami to przypadkowe osoby, ale niekiedy też agenci, którzy są co jakiś czas porywani przez siły wroga.
Zadania tego rodzaju do najciekawszych w grze nie należą i w związku z nimi chyba najbardziej rzucała mi się w oczy nieszczęsna powtarzalność, która przed laty pogrzebała pierwsze Watch Dogs. Do tego dochodzi też recykling lokacji. Na usprawiedliwienie twórców można co najwyżej zaznaczyć, że trudno o unikalną miejscówkę dla każdej misji, skoro tych związanych z rekrutacją nowych agentów jest w zasadzie nieograniczona liczba.
Natomiast najbardziej męczącym elementem misji z zakładnikami są sami zakładnicy. Zachowują się jak uparte barany i zdarzało mi się nawet, że nie mogłem ukończyć danego zadania, tylko dlatego, że ocalony koleś nie chciał przejść przez otwartą bramę. Po drugiej stronie czekała już wolność, a on za nic nie chciał ku niej ruszyć.
Podsumowując te wszystkie wady, Watch Dogs: Legion wciąż broni się jako najlepsza część trylogii, ale jest to jednak produkcja niedoskonała. Na szczęście nie na tyle, by puścić ją w zapomnienie tuż po premierze. O, nie, wprost przeciwnie!
Watch Dogs: Legion – czy warto kupić?
O serii Watch Dogs mawia się czasami, że to wspaniałe gry… do kupienia w promocji. Nie powiedziałbym tego samego o londyńskiej odsłonie cyklu. Moim zdaniem, ten tytuł jest wart swojej ceny już w dniu premiery. A przecież w grudniu ma do niego dojść jeszcze tryb wieloosobowy.
Co więcej, z pewnością przypadnie do gustu nie tylko fanom Ubisoftowych piaskownic (choć ci na pewno znajdą w nim jeszcze więcej frajdy, niż pozostali gracze). Ja w każdym razie nie mogłem się od niego oderwać. Historie moich bohaterów pisały się same, a wirtualny Londyn wciągnął mnie jak ruchome piaski.
Watch Dogs: Legion można wytknąć kilka mniejszych czy większych błędów, ale jeżeli zdarza Ci się zaspać do pracy, bo całą noc hakowałeś zabezpieczenia Albionu i obalałeś totalitarny reżim futurystycznej Anglii, to wiedz, że coś się dzieje. Tak, mnie naprawdę to spotkało… I wiecie co? Nawet nie żałuję!
Ocena Watch Dogs: Legion
- wiernie odwzorowany Londyn
- wciągający, dystopijny klimat totalitarnej Anglii
- arcyciekawy system tworzenia własnej drużyny
- powtarzalność ograniczona do minimum
- mnóstwo hakerskich gadżetów i umiejętności
- sporo ciekawych aktywności pobocznych w hakerskiej piaskownicy
- fabuła, która skutecznie zachęca do dalszego grania
- niekiedy drętwe dialogi i sztampowe rozwiązania fabularne
- recykling lokacji trochę daje się we znaki
- kulejąca sztuczna inteligencja
- modele postaci nie porywają realizmem
- znajdzie się trochę błędów, które czasem bardzo poważnie psują zabawę
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Grę Watch Dogs: Legion (PS4) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od Ubisoft Polska.
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Watch Dogs: Legion potrzebuje GeForce RTX 2080 Ti do zabawy w najlepszej jakości
- Zwerbować emerytkę, wysadzić Big Bena, wlecieć dronem do Buckingham - 10 powodów, dla których czekamy na Watch Dogs Legion
- Nadchodzi sandboxowa rewolucja – Watch Dogs: Legion na Gamescom 2019
Komentarze
4Prędko zabrałem się więc do roboty i kiedy wróciłem do wiadomego pubu kolejnego wieczora, dzielny sługa Albionu był już dużo bardziej skory do pogawędki. Musiałem wprawdzie wyświadczyć mu jeszcze jedną przysługę, ale potem już ochoczo wstąpił do DedSecu."
"Niestety, podczas infiltracji jednej z placówek zachowywał się trochę zbyt podejrzanie i zwrócił na siebie uwagę kumpli. Nafaszerowali go ołowiem i na miejscu wyzionął ducha."
2 questy zrobiliśmy i już przeciągamy na swoją stronę hardego funkcjonariusza reżimu i jest nam wierny po grób i ryzykuje dla nas życiem? Meh.
https://www.youtube.com/watch?v=FcMRkyoHKeA&list=FLrmKGf-ZxUyrFx80ypKnLaQ&index=72&t=131s