Tak naprawdę jednak bohaterem najnowszej części serii Grad Theft Auto nie jest człowiek, ale miasto – odświeżone Liberty City. Nie zrozumcie mnie źle – nie oznacza to wcale, że rola naszego „ludzkiego” bohatera się nie liczy. Bynajmniej. Niko jest jedną z najlepiej zarysowanych postaci z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia w „grze video”. No może za wyjątkiem Solid Snake’a.
Liberty City jest jednak czymś co poraża i to zarówno wielkością jak i wykonaniem. To miasto naprawdę żyje! Oczywiście, da się przyczepić do tego, że to wszystko to jednak gra pozorów, ale na BOGA – JAKA to GRA!!
Ulice każdej z dzielnic metropolii tętnią życiem. Przechodnie rozmawiają ze sobą o najróżniejszych rzeczach – można przystanąć i posłuchać, aby przekonać się, że te rozmowy mają sens. Co ciekawe tu i ówdzie da się słyszeć głosy w innym języku niż angielski. Ba, mamy tu nawet Polaków (a Ci nie stronią od swojskiego „k…..”). W ciemnych zaułkach spotkać można dilerów narkotyków, a na ulicach niektórych dzielnic po zmroku pojawiają się panienki lekkich obyczajów (które podobnie jak we wcześniejszych odsłonach serii mogą pomóc nam rozładować „napięcie”). Czasami jesteśmy świadkami pogoni pieszego policjanta za jakimś drobnym przestępcą czy wręcz akcji zatrzymania i przeszukiwania kogoś przez przejeżdżający patrol. Tu zawsze się coś dzieje.
Po jezdniach powolnie suną samochody osobowe, ciężarowe, taksówki i motocykle. W powietrzu widzimy startujące z pobliskiego lotniska samoloty, a nad niektórymi jezdniami poruszającą kolej miejską. Czasami jesteśmy świadkami drobnych stłuczek (no chyba, że to my sami je powodujemy – wówczas mogą być znacznie większe niż „drobne”), po których kierowcy wysiadają ze swoich aut słownie wyrażając swoje niezadowolenie. Czasami, co bardziej zapalczywi, próbują własnoręcznie ukarać sprawcę, czyli w 99,99% przypadków Niko Bellica.