Harold Halibut to jedna z tych gier, które ciężko zaszufladkować. Niby to klasyczna przygodówka, ale nie do końca. Trochę w tym interaktywnego filmu, choć z pewną dozą zagadek i błądzenia. Broni się na polu artystycznym, jednak nie każdemu graczowi to wystarczy do szczęścia.
Kiedy mówimy o klasycznych grach przygodowych, do tego z tak charakterystyczną oprawą jak w Harold Halibut, ciężko uniknąć porównań do chociażby The Neverhood. Starsi gracze pamiętają z klasycznych produkcji tego typu elementy jak zbieranie przedmiotów, łączenie ich i rozwiązywanie zagadek. Z kolei nowa definicja „przygodówek” raczej obejmuje gry pokroju Alone in the Dark czy The Last of Us 2: Remastered. Harold Halibut nie jest ani jednym, ani drugim, choć początkowo można ulec wrażeniu, że przygotowano nam zabawę w starym stylu.
Podwodny świat zbawieniem ludzkości
W trakcie pierwszych scen będziecie czuli się pewnie nieco zagubieni. Wejdziecie w podwodny świat, w którym transport odbywa się specjalnymi tubami, a ludzkość mieszka w systemie pomieszczeń przypominającym ogromne akwarium. Wszystko jednak szybko się wyjaśnia i sama historia jest moim zdaniem najmocniejszym elementem tej gry.
Harold Halibut to bowiem pomocnik w laboratorium nowej kolebki naszej cywilizacji. Ludzkość ratowała się przed zagładą w wyniku kryzysu podczas Zimnej Wojny. Tyle tylko, że zamiast wylądować na nowej Ziemi, trafili wprost do oceanu na planecie z powierzchnią nie nadającą się do zamieszkania. Historii o kolonizacji było już w fantastyce całe mnóstwo, jednak tej nie sposób odmówić pewnego tajemniczego, a przy tym melancholijnego klimatu.
Oryginalnym rozwiązaniem jest fakt, że nasz bohater to, za przeproszeniem, straszna pierdoła. Do tego nie jest nieudacznikiem w sposób zabawny czy komiczny – Harold nie wywróci się na grabiach, tylko raczej będzie powłóczył nogami, trochę pomarudzi na świat, a samą przygodę z nim zaczniemy zresztą od wyciągania go z aresztu w związku z brakiem opłaty za transport publiczny.
Czy polubiłem tę postać? Tak, ale dopiero z czasem. Czy dobrze oglądało mi się historię nowej cywilizacji z jego perspektywy? I to jeszcze jak! Choć muszę przyznać, że wielu graczy pewnie woli przebojowych bohaterów i ich dynamiczne przygody. Harold Halibut łączy klasyczną przygodówkę z interaktywnym filmem i jest w tym dość leniwy.
Ni to pies, ni to wydra
A no właśnie, spodziewaliście się pewnie gry z zagadkami i ekwipunkiem. Przedmiotów jednak tutaj brak, więc nie połączycie ze sobą choćby taśmy klejącej, klucza i gumowej kaczki. Z kolei pojedyncze panele, na których czasem trzeba coś przełączyć trudno nazwać łamigłówkami. Choć przyznaję, że na jednym z takich elementów mocno się zaciąłem, ponieważ zwyczajnie nie zorientowałem się, które elementy są interaktywne.
W większości jednak będziemy chodzić przez kolejne korytarze i pomieszczenia i rozmawiać z ludźmi, wedle przydzielonych zadań. Gdy już nauczymy się, gdzie są poszczególne lokacje, wszystko stanie się raczej mechaniczne a my będziemy po prostu obserwować kolejne dialogi i rozwój historii. To nie jest klasyczna gra przygodowa. Z uwagi na wolne tempo ciężko to też nazwać interaktywnym filmem. To intrygująca opowieść, ale tylko dla cierpliwych.
Na uwagę zasługuje za to oprawa audiowizualna. Twórcy chwalą się tym, jak to przez lata tworzyli poszczególne modele. Faktycznie, każda klatka animacji jest stworzona dzięki temu, że świat przedstawiony w Harold Halibut powstał fizycznie, jako gotowe i nagrywane później modele. Dla mnie jest to odrobinę sztuka dla sztuki – to ciekawe, że komuś się chciało włożyć tyle pracy, ale nie przekłada się ona na radość płynącą z rozgrywki. Na pewno jednak nie sposób odmówić tej grze wysokiej wartości artystycznej. Do tego na plus można zaliczyć zabawę perspektywą – nie zawsze kamera pokazuje ujęcia „z boku”. Czasem zmienia swój kąt, innym razem pokazuje świat z zewnątrz, zza szyby. To miłe urozmaicenia.
Pozytywne wrażenia budzi też udźwiękowienie. Przemawia do mnie to jak podwodna stacja „żyje” i daje o sobie znać różnymi odgłosami. Podobnie też oprawa muzyczna oraz lektorzy (gra jest tylko w angielskiej wersji językowej) pozytywnie wpływają na odbiór całości. Jeśli więc liczy się dla Was aspekt audiowizualny, to docenicie Harold Halibut.
Harold Halibut – czy warto kupić?
Żeby w pełni zapoznać się z tą historią, potrzeba aż kilkunastu godzin. Napisałem „aż”, ponieważ to w większości chodzenie z punktu A do punktu B, zorientowanie się, że poszukiwanego człowieka nie ma w miejscu jego normalnego przebywania, więc ruszamy do punktu C… i tak dalej. Opowieść ma swoje interesujące momenty i z pewnością zaciekawi niejednego miłośnika fantastyki naukowej.
Niestety, mała ilość gry w grze sprawia, że tu naprawdę można się znudzić. Gdybym miał za Harold Halibut płacić pełną cenę, czułbym się oszukany, bo to nieco przeciągnięty interaktywny spektakl.
Biorąc jednak pod uwagę, że produkcja jest dostępna w Xbox Game Pass, to zdecydowanie warto ją sprawdzić. Ten styl może wciągnąć wielu graczy i pozwolić im zanurzyć się w intrygującym podwodnym świecie do tego stopnia, że zapomną o dłużyznach i przesadnej prostocie rozgrywki.
Opinia o grze Harold Halibut
Plusy:
- całkiem intrygująca historia
- ręcznie tworzone animacje i modele
- udana ścieżka dźwiękowa
- ciekawe i nietypowe postacie
- interesujący świat i lokacje
Minusy:
- zbyt prosta jak na przygodówkę
- dużo dłużyzn i zwiedzania tych samych lokacji
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Recenzja gry Harold Halibut powstała na podstawie wersji dostępnej w usłudze Xbox Game Pass
Komentarze
2Początek niestety nieudany bo sam tytuł nie jest ani orginalny ani zachęcający do czytania recenzji gry...
Radzę się bardzie przyłożyć do tytułu bo dobry tytuł ściąga czytelników i jest to ok. 80 procent zachęty na wejście na daną stronę...