Matrix Zmartwychwstania, czyli czasem nie warto odgrzewać starych kotletów. Recenzja filmu
Matrix powraca! Czy Lena Wachowski w Matrix Zmartwychwstania będzie w stanie utrzymać poziom poprzednich części? Czy brak Fishburna w roli Morfeusza będzie bardzo odczuwalny? Jak film wypada na tle starej trylogii? Na te wszystkie pytania znajdziecie odpowiedz w naszej recenzji.
Hollywood to maszyna do zarabiania pieniędzy. Mimo wszystko jednak w natłoku średnich produkcji, robionych tylko dla zarobku, czasami da się wyłowić prawdziwe perełki. W tym roku filmami, które wybiły się ponad średnią była Diuna oraz zakończenie serii filmów o Bondzie, czyli Nie czas umierać. Ponad dwadzieścia lat temu taką fantastyczną perłą bezapelacyjnie był Matrix, który opowiadał o tym, że rzeczywistość, która znamy jest jedynie wirtualną symulacją przesyłaną nam wprost do mózgów przez kontrolujące nas maszyny. Film ten szybko doczekał się statusu produkcji kultowej oraz dwóch kolejnych części zamykających całkowicie tę opowieść.
Jak wiemy jednak w Hollywood nic nie jest martwe. Dopiero co oglądaliśmy śmierć agenta 007- a już pojawiły się plotki, że James Bond powróci grany oczywiście przez innego aktora. Czasem jednak lepiej nie niszczyć własnego filmowego dziedzictwa – wystarczy spojrzeć na takie filmy jak Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki lub ostatnią trylogię Gwiezdnych Wojen.
Takie wielkie powroty rzadko kończą się spektakularnym sukcesem. Na pewno jednak pochłaniają ogromne ilości kasy na krzykliwą reklamę. W przypadku Matrix Zmartwychwstania nie trzeba było robić wielkiego medialnego szumu. Spragnieni fani na sam dźwięk słów „Matrix powraca” z pewnością popędziliby do kin. I tak się stało. Niestety. Oto odsłaniam przed Wami wszystkie zalety i wady nowego Matrixa.
Witam ponownie Panie Anderson!
Pierwszy Matrix był genialnym, filozoficznym thrillerem akcji science-fiction. Podczas premiery w 1999 roku przedstawił nam Keanu Reevesa jako hakera komputerowego o kryptonimie „Neo”, który zaczyna buntować się przeciw panującemu ładowi. Niedługo potem pojawia się tajemnicza Trinity (Carrie-Anne Moss), która prowadzi Neo do niejakiego Morfeusza (Laurence Fishburne). Proponuje on naszemu bohaterowi jeden z najsłynniejszych wyborów we współczesnym kinie: niebieską lub czerwoną pigułkę. Pierwsza pozwoli Neo wrócić do jego apatycznego życia, druga nieodwracalnie odsłoni mu prawdę o całym istnieniu.
Oczywiście Neo wybiera czerwoną pigułkę i odkrywa, że całe nasze życie istnieje w cyfrowo sfabrykowanym, iluzorycznym świecie, podczas gdy nasze ciała w stanie śpiączki odzierane są z energii przez cybernetyczne maszyny.
W latach 2003 i 2004 pojawiły się dwie kolejne części filmu, których główną osią była walka z wirtualną rzeczywistością, wyzwolenie się spod rządów maszyn i odkrycie prawdziwej roli wybrańca jakim był Neo. Całość kończyła się śmiercią głównego bohatera, który poświęcił się dla ludzkości. I tak oto mamy zamkniętą trylogię, której nie da się wskrzesić. A przynajmniej tak wszyscy myśleliśmy.
Okazuje się jednak, że Neo żyje. Thomas Anderson jest wychudzonym mężczyzną, w średnim wieku będącym wielokrotnie nagradzanym twórcą gry komputerowej o nazwie ... Matrix, a jakże.
Thomas, stara się stworzyć kolejny hit jednak powoli dostrzega dziwne błędy pojawiające się w kodzie źródłowym jego starej produkcji.
Wypalony i zmęczony życiem musi chodzić na terapię do psychiatry (Neil Patrick Harris), aby walczyć z pojawiającymi się w jego głowie omamami. W tym czasie niejaka aktywistka Bugs (Jessica Henwick) oraz były agent (Yahya Abdul-Mateen II), który przybrał postać Morfeusza, starają się odnaleźć Neo. Po pewnym czasie jednak dostrzegamy, że nie jest to film o walce z wirtualną rzeczywistością i maszynami, a historia miłosna Neo i Trinity, którzy mijają się codziennie w kawiarni, nie pamiętając potęgi swojego uczucia.
Rozczarował mnie pan, Panie Anderson
Podstawowym błędem tego filmu jest zarzucanie nas retrospekcjami z poprzednich części Matrixa ubarwionych żenującymi komentarzami. Część scen jest wręcz kalką z pierwszej części filmu, którymi usiłuje się nam wmówić, że gdzieś pod spodem kryje się głębszy przekaz. Niestety te kalki wypadają o wiele gorzej niż oryginał co nie tylko powoduje frustrację, że znów oglądamy to samo, ale także coraz bardziej nas drażni, że ktoś na siłę psuje nam nasze kultowe sekwencje filmowe. Na domiar złego ten film postanawia zepsuć nam także dobrze znanych bohaterów.
Morfeusz z charyzmatycznego mentora staje się pseudo zabawnym sidekickiem w przaśnych garniturach. I o ile Lana Wachowski tłumaczy nam, że przecież to nie jest ten sam Morfeusz (bo postać grana przez Laurenca Fishburna już nie żyje ) co mógłbym zrozumieć w pełni, gdyby nowego Morfeusza będącego programem komputerowym zagrał ktoś zgoła odmienny od poprzednika. Mogłaby to być to nawet kobieta. Serio, w końcu tutejszy Morfeusz to tylko program komputerowy. Jednak Pani Wachowski zatrudniła podobnego tylko młodszego aktora, kazała mu biegać w ubraniach wzorowanych na poprzednim Morfeuszu (ale bardziej przaśnych i obciachowych) i zrobiła z niego żałosną parodię poprzednika.
Co do samego Neo – Keanu jak zawsze gra rewelacyjnie. Nie jest jednak w stanie uratować źle napisanej postaci. Wybraniec odkrył kim jest i wykorzystywał swoje moce, aby heroicznie prowadzić bój z maszynami. Tutaj zaś dostajemy wykastrowaną wersję tamtego Neo – pan Anderson, gdy zostaje przebudzony właściwie traci wszelkie moce.
I może można byłoby to jeszcze wybaczyć (wszak był więziony w kapsule przez maszyny) gdyby niosło to za sobą coś więcej. Na przykład, gdyby Neo pozbawiony prawie całkowicie swoich mocy postanowił walczyć o ludzkość, na przekór wszystkiemu. Tutaj Neo ma po prostu ludzi gdzieś – co z tego, że udało się pomiędzy maszynami i ludźmi wypracować duży kompromis, a woja się skończyła – on narażając ten rozejm postanawia na siłę uwolnić Trinity.
Najlepszą postacią w nowym Matrixie jest, moim zdaniem, Bugs – zbuntowana kapitan poszukująca Neo. Szczerze, jak dla mnie Matrix Zmartwychwstania mogłyby opowiadać tylko niej, jej załodze oraz losach miasta, w którym żyje. Jej postać jest ciekawa, świetnie napisana i kradnie całe widowisko.
Równie dobrze wypada też Jada Pinkett Smith w roli starej, charyzmatycznej Niobe, będącej przywódczynią miasta ludzi. Jest przy tym wiarygodna – i całkowicie zrozumiałe jest, że najważniejsze dla niej jest utrzymanie pokoju pomiędzy ludźmi i maszynami.
Matrix Zmartwychwstania – czy warto wybrać się do kina?
Czy warto? Cóż, to już kwestia czego po tym filmie oczekujemy. Ja chyba nawet się nie łudziłem, że dostanę coś o poziomie zbliżonym do poprzednich odsłon Matrixa. Liczyłem na średniaka i to właśnie dostałem. Zamiast filozoficznego thrillera mamy tu jednak solidny romans science-fiction z ogromną dozą akcji. I choć w poprzednich Matrixach też mieliśmy sporo akcji, to jednak tutaj jest tego aż za dużo. Do tego jeszcze przeciwnicy naszych bohaterów mają cela niczym szturmowcy z Gwiezdnych Wojen. Ciężko właściwie o jakąkolwiek dramatyczność sytuacji, kiedy nikt nie trafia nawet pojedynczą kulą głównych bohaterów.
Wisienką na torcie niesmaku jest chyba moment, gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe i w tle „leci” muzyczny utwór na zakończenie. Kiedy w pierwszym filmie Neo wygłaszając monolog wzbijał się w niebo leciało rewelacyjne Rage Aginst The Machine. W Matrix Zmartwychwstania nawet po napisach postanowiono wrzucić ten sam utwór będący po prostu niesmacznym coverem poprzednika.
I to chyba definiuje cały ten film - jest to niezbyt udana, pozbawiona polotu kopia najlepszych scen z jedynki z rozbudowanym wątkiem miłosnym. Oczywiście jeżeli nie jesteś fanem poprzednich produkcji to dostaniesz miły film SF, z dobrze zrobionymi efektami specjalnymi i sporą dawką akcji. Myślę więc, że jeżeli tego właśnie oczekujecie to nie będziecie zawiedzeni. Ja jako zagorzały fan części pierwszej wolę jednak powrócić do produkcji z roku 1999. Po co się denerwować i psuć sobie przepiękne wspomnienia.
Ocena filmu Matrix Zmartwychwstania
- efekty specjalne
- kulturowe nawiązania
- powrót Neo
- za dużo kopiowania oryginału
- źle napisane postacie
- wątek walki o ludzkość zastąpiony lukrowanym romansem
- czasem przesyt akcji, która zastępuje nam całą filozofię filmu
Komentarze
35Matrix Resurections na siłę chce być śmieszny, bo sensacyjny i zaskakujący nie chce być. Sorry. Zawiodłem się :(
Mi , nie wiem dlaczego ale ostatnie 10 sekund filmu przed napisami skojarzyło się ze...Shrekiem i Fioną xD
(Scena po napisach to już... ech , szkoda strzępić klawiaturę)
Larry się nie popisała z tym scenariuszem.
Teraz tylko czekać jak ktoś w holiłudzi postanowi "wskrzesić" trylogię Powrotu do przyszłości.
"- Jestem pewien, że rozumiesz, dlaczego nasza ukochana macierzysta firma, Warner Bros. postanowiła zrobić kontynuację trylogii.
- Co?
- Poinformowali mnie, że zrobią to z nami lub bez nas.
- Myślałem, że nie mogą tego zrobić.
- O tak, mogą. I jasno powiedzieli, że zerwą kontrakt jeśli nie będziemy współpracować."
W filmie mowa o grze, ale chyba wiadomo o co chodzi :)
To wyjaśnia dlaczego Keanu gra w tej porażce, bo inaczej tego filmu określić nie mogę. Pierwsza część była genialna , następne były OK, 4 to klapa.
Jeśli zarobią na tym cokolwiek, to chyba przestanę wierzyć w gusta obecnej widowni kinowej.
Przypomnę tylko że reżyserem części 1 był mezczyzna ( a właściwie bracia...) a reżyserem części 4 jest już kobieta...mimo że to ta sama osoba...
Teraz momenty irytacji: ucieczka nowego Morfeusza wraz z Bugs na początku filmu - w momencie, kiedy wybiegł na dach, to aż wybuchnąłem śmiechem. Wyglądało to jak w polskim filmie z wczesnych lat 90tych :-( Maszyny/roboty współpracujące z ludźmi - te niby owady były jeszcze w konwencji, ale latający delfinek wyglądał tak infantylnie, jakby go pożyczyli z jakiegoś filmu z kanału Minimini. Oczywiście cover kawałka na napisach był żenujący - tu nie ma dyskusji :-)
Ogólnie: dobrze wydane pieniądze. Nic genialnego, ale w porządku.