Diuna to dzieło, którego fanom gatunku science fiction przedstawiać nie trzeba. Denis Villeneuve dał nam coś na co czekaliśmy od lat – ekranizację godną literackiego pierwowzoru. Załóżcie więc Filtrfraki i zapraszam Was w podróż na filmowe Arrakis!
Recenzja filmu Diune 2021
Dawno dawno temu w odległej... znaczy na pustynnej planecie Arrakis młody człowiek stanął przed swoim przeznaczeniem. Tym człowiekiem był Paul Atryda z powieści Diuna Franka Herberta, książki kultowej, dla swojego gatunku. Już w roku wydania, czyli w 1965 została przez czytelników odebrana jako coś wyjątkowego, bo mówiła o wielu społecznych problemach, opowiadając nam jednocześnie epickie losy dwóch zwaśnionych rodów.
Diuna ma aż 6 tomów, nie mówiąc już o wielu opowieściach z tego świata napisanych przez innych autorów. Nie ma się więc co dziwić, że dość szybko zaczęto mówić o ekranizacji tego literackiego dzieła. Jak wiele ma Diuna fanów może świadczyć fakt, że w pierwszym weekendzie wyświetlania zarobiła tylko 15 milionów mniej od „Nie czas umierać”, czyli najnowszej ekranizacji przygód agenta 007.
Nie wiem, czy pamiętacie, ale pierwsza pełnoprawną adaptację zaserwował nam genialny David Lynch. Darzę jego film wielkim sentymentem, choćby przez to, że był to jeden z pierwszych filmów jakie oglądałem. Muszę jednak przyznać, że niestety ta ekranizacja totalnie mu nie wyszła. Próba złączenia na siłę dwóch książek zazwyczaj nie ma szans na powodzenie. Zresztą do dziś sam reżyser uważa Dune za jedną za swoich największych porażek. Ja wiem, że znajdzie się wielu fanów tej produkcji, ale musimy to głośno przyznać – ona była po prostu słaba.
Następny w kolejce był miniserial z 2000 roku, całkiem niezły zresztą, ale nadal brakowało mu „tego czegoś”. Może to wina nieco drewnianego aktorstwa, ale raczej przede wszystkim tego, że budżet był typowo pod produkcję telewizyjną. Dwadzieścia lat później za ekranizację miał zabrać się Denis Villeneuve – znany mi przede wszystkim z Blade Runner 2049, czyli kontynuacji legendarnego już filmu. A to dawało nadzieję na ogromy sukces!
Dla niewtajemniczonych
Akcja filmu toczy się w bardzo dalekiej przyszłości. Światem rządzi imperator Shaddam IV (nie mylić z Saddamem), który sprawuje rządy dyktatorskie. Pod jego władzą znajdują się także dwa zwaśnione rody – Harkonnenów oraz Atrydów. Ci pierwsi władają na pozór jałową planetą Arrakis. Mimo iż piaszczysty glob do przyjaznych nie należy to wydobywa się tu bardzo cenną „przyprawę” - substancję, która przedłuża życie, a także ma halucynogenne działanie.
Aby pozbyć się Atrydów, zagrażających mu swoją rosnąca pozycją, imperator planuje doprowadzić do konfliktu pomiędzy obydwoma rodami. Odbiera więc Arrakis Harkonnenom i oddaje je we władanie rodowi księcia Leto Atrydy. Mimo zagrożenia Atrydzi, nie chcąc ryzykować kary za niewykonanie rozkazu, podejmuje się zadania. Ród Leta od początku znajduje się na straconej pozycji. Ani Imperator ani Harkoneni nie wzięli jednak pod uwagę jednego – Fremenów.
Nie chcę zdradzać więcej, bo na pewno znajdują się wśród Was i tacy, którzy nie czytali książki. Powiem tylko że imperator wzorowany był Adolfie Hitlerze, a Harkonneni na jego wojskach.
Okiem Fana
Nie oszukujmy się, reżyser podjął się tutaj naprawdę ciężkiego zadania. W samej książce nie ma wcale tak wiele akcji, jak na przykład w Gwiezdnych Wojnach. Dune to dzieło mocno filozoficzne, podejmujące trudne tematy, lecz nadal aktualne. Wyzysk środowiska naturalnego, eksterminacja rdzennej ludności, politycy nie dbający o kraj i własnych obywateli to przecież tematy, z którymi zmagamy się do dziś. W porównaniu z takimi blockbusterami jak Avengers nie jest to kino łatwe. A warto przypomnieć, że przywołany przeze mnie na wstępie wcześniejszy film Denisa Villeneuve’a - Blade Runner 2049, uznawany za rewelacyjne kino sci-fi. poniósł w kinach klęskę.
Diuna ma jednak ogromną szansę, aby było inaczej - przede wszystkim dlatego, że ma sporą rzeszę fanów. Mogłoby się wydawać, że decyzja reżysera o podzieleniu tej ekranizacji to kolejne wyciąganie kasy od widza, ale nie w tym przypadku. Sama powieść ma ponad 700 stron co niby nie jest ciężkie do przedstawienia w jednym filmie, jednak kierując produkcję do szerszego grona odbiorców a nie tylko znawców tematu trzeba było zrobić wprowadzenie do tego uniwersum. Sam twórca mówił, że zależy mu na ukazaniu jak największej ilości szczegółów, a na to potrzeba czasu.
Detali w tej ekranizacji jest zresztą całe mnóstwo – od wytłumaczenia działania filtfraków, po ujęcia przyprawy unoszącej się nad piaskami Arrakis. Samej walki jest niewiele, ale jeśli się pojawia to zapiera dech w piersiach. Obrona Atrydów przed atakiem wrogiego rodu wygląda niesamowicie. Dobra, pojawiają się czasem dłużyzny i nawet mi jako fanowi uniwersum przy kolejnej wizji Paula Atrydy zdarzało się ziewnąć, ale naprawdę, jest to najlepsza ekranizacja tej powieści, a może nawet jakiejkolwiek powieści Sci-Fi, jaką dotychczas widziałem w kinie.
Myślę, że ogromną rolę poza samym scenariuszem pełni w filmie świetnie dobrana obsada oraz rewelacyjne aktorstwo. Baron Harkonnen nigdy nie był tak demoniczny (Stellan Skarsgård), Rabban Harkonnen tak krwiożerczy (Dave Bautista), a Duncan Idaho tak bohaterski (Jason Momoa). Naprawdę każdy aktor występujący w tym wielkim widowisku włożył ogrom pracy (i serca) w swoją rolę i zrobił to perfekcyjnie. Największe obawy miałem chyba w stosunku do głównego bohatera - Paula Atrydy, w którego wcielił się Timothée Chalamet, ale pozytywnie się rozczarowałem.
Poza wspaniałym aktorstwem drugim głównym bohaterem filmu jest muzyka. Mówiąc, że jej twórcą jest Hans Zimmer nie muszę raczej wiele dodawać. Każdy aspekt filmu jest perfekcyjnie obrazowany muzyką mistrza ścieżek filmowych. OK, czasem zdarza się, że soundtrack jest za głośno lub nieco nas irytuje, kiedy strzela kolejną kakofonią patetyzmu w uszy. Jednak wraz z obrazem i scenografią tworzą spójne, zasługujące na podziw, dzieło.
Ekranizacja na jaką czekałem
Czy warto się wybrać do kina na Diune? Jeżeli nie lubicie długich filozoficznych filmów, w których pojawiają się rozważania nad ludzkością, rolą mesjanizmu i skutkiem wyniszczania środowiska naturalnego – to lepiej nie traćcie pieniędzy na bilet. Zawsze możecie przecież zobaczyć film w telewizji lub za jakiś czas na platformie streamingowej. Diuna to arcydzieło wizualno-muzyczne przeznaczone dla fanów książki oraz inteligentnego kina science fiction. Arcydzieło, do którego będziecie wiele razy wracać i które ma szansę stać się kultowym.
Może mogliśmy dostać trochę więcej akcji, a mniej czasu obserwować wizje głównego bohatera, ale z drugiej strony czy nie zabiłoby to ducha literackiego? Na to pytanie polecam odpowiedzieć sobie samemu – wybierzcie się na seans i zanurzcie w piaskach Arrakis. Ja tymczasem kupię kolejny raz bilety i znów będę się delektował seansem.
Ocena filmu Diuna:
- najlepsza z dotychczasowych ekranizacji dzieła Franka Herberta
- rewelacyjne aktorstwo
- idealnie skomponowana muzyka
- skupienie się na nawet najdrobniejszych szczegółach
- pisałem już, że to najlepsza ekranizacja?
- aż czuć w powietrzu zapach przyprawy
- czasem zbyt dużo czasu poświeca na wizje Paula Atrydy
- może trochę się dłużyć
Komentarze
31Chyba raczej Solaris...
Co do ulubionego filmu to ciężko wybrać bo wszystkie z ankiety mam na dysku.
Marsjanina odświeżyłem sobie 3 dni temu , dzisiaj kolej na Duchy Marsa.
(Z ciekawych filmów polecił bym Odległy ląd i Zardoza z Connerym)
Z ankiety to zdecydowanie Interstellar - dobrze opowiedziany, zagrany i w miare dobrze odzorowany.