Kiedy na koniec pierwszej części Venoma uraczono nas sceną zapowiadającą pojawienie się Carnage'a w kolejnym filmie, byłem absolutnie zachwycony. Wszak to jeden z najbardziej brutalnych złoczyńców Marvela. Zapowiadała się więc niezła jatka. A co z tego wyszło? No właśnie...
Pierwsza część Venoma mnie nie zachwyciła, ale też nie odrzuciła. Miła doza rozwałki z jednym z moich ulubionych antybohaterów w roli głównej. Reżyserem dwójki został Andy Serkis - pamiętny Gollum z Władcy Pierścieni, Cezar z nowych odsłon Planety Małp czy Snoke z Gwiezdnych Wojen. Aktor z niego niezły, ale jako reżyser ma dość małe doświadczenie. Dwa filmy w dorobku, z czego żaden bazujący na komiksach – to może zwiastować katastrofę.
Oczywiście, brak doświadczenia w kręceniu kinowych produkcji nie zawsze skazuje film na porażkę, wystarczy spojrzeć na nowego Jamesa Bonda. Niestety, nie dotyczy to Venoma 2. Aż dziw, bo przecież komiksy to doskonały materiał źródłowy, i to zarówno dla gier video (czego przykładem może być choćby konsolowy Spiderman) jak i filmów, co idealnie pokazało nam MCU. Wystarczy więc tworząc film na podstawie powieści graficznej zgłębić temat i mamy gotowy przepis na sukces. Co więc poszło nie tak z Venom 2: Carnage?
Jak Eddie z Venomem czy jakoś tak
Fabuła filmu Venom 2: Carnage rozpoczyna się właściwie po finale części pierwszej. Eddie Brock (nosiciel Venoma) ma spore problemy. Jego ukochana związała się z kimś innym, kariera legła w gruzach a życie z symbiontem wcale łatwe nie jest. Wszystko się zmieni niczym za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy skontaktuje się z nim znany już nam Cletus Kasady (w tej roli Woody Harrelson).
Właściwie cały powrót z dna zajmuje naszemu bohaterowi może pół godziny filmu, przez co jest to bardzo mało wiarygodne. Oczywiście pomaga mu w tym sam Venom. W ogóle większa część filmu pokazuje nam relacje Eddiego ze swoim symbiontem. Przypomina to jednak bardziej słabą komedię o starym małżeństwie niż ekranizacje komiksu o jednym z ciekawszych antybohaterów w uniwersum Marvela.
Wyobraźcie sobie taką scenę – Venom i Brock biją się ze sobą po czym symbiot krzyczy: „Wynoś się z mojego domu”, a Eddie odpowiada: „Ale to mój dom”. No boki zrywać, prawda? Przez większość filmu oglądamy więc użalającego się nad sobą reportera i jego kosmicznego kumpla, który jest smutny, bo jego nosiciel go nie szanuje i nie daje mu zjadać bandytów. A to i tak dopiero wierzchołek góry lodowej.
Nadciąga Carnage!
Bardzo, ale naprawdę bardzo dużo spodziewałem się po roli Woodiego Harrelsona. W komiksie Cletus Kasady był rewelacyjnie przedstawionym psychopatą. Takim z krwi i kości, który zabija według własnej filozofii. W ekranizacji jego postać jest po prostu miałka i nijaka. Ot, przeciętny seryjny morderca, którego smutną przeszłość poznajemy za pomocą zabawnej kreskówki podczas rozmowy z Eddiem. I o ile można przełknąć to, że nie widzimy właściwie żadnej sceny, w której Cletus kogoś morduje na ekranie, to depresyjne wypowiedzi w stylu „ale ja chciałem być twoim przyjacielem” to już jawna kpina z fana uniwersum.
No dobra zostawmy na chwilę naszych ziemskich bohaterów – przecież główną osią filmu jest czerwony symbiont, prawda!? Powinniśmy mieć solidną dawkę akcji, przemocy i krwi! Niestety w całym filmie dostajemy może trzy sceny akcji z Carnage’m - coś zostaje zniszczone, ktoś zostaje zjedzony (poza ekranem oczywiście) oraz finałową walkę.
Dodatkowo całość dokonań czerwonego symbionta jest nudna i mało widowiskowa. A propos relacji pomiędzy dwoma kosmitami - Carnage wspomina, że chce zabić swojego ojca, Venoma. Dlaczego? Nikt wam tego nie wyjaśni. Niestety, totalny brak wiedzy na temat materiału źródłowego widać tu gołym okiem. W komiksach Carnage, po połączeniu się z Cletusem Kassady’m stworzył nierozłączną parę. W filmie – to Eddie i Venom, mimo przeciwności losu, tworzą parę idealną. Nie ma to jak siła przyjaźni, czy jakoś tak.
Venom 2: Carnage - to gdzie ta rzeź?
Głównym problemem filmu Venom 2: Carnage jest to, że nie dostał kategorii R, przez co wszystko jest w nim ugrzecznione. Prawie nie ma tu krwi, a zarówno Venom, jak i Carnage nie budzą grozy. Dostajemy za to całą masę żartów połączoną z opowieścią o sile przyjaźni. Właściwie to jedna z najbardziej groteskowych komedii romantycznych, jakie widziałem – bo tak przedstawiono nam relację Eddiego z Venomem.
Czy więc warto wybrać się do kina na Venom 2: Carnage? Raczej nie. Jeżeli jesteście fanami czarnego symbionta to się solidnie rozczarujecie. Jeśli zdążyliście już polubić uniwersum Marvela, za akcje i masę emocji to…tym bardziej powinniście sobie ten film w kinie odpuścić. To już lepiej poczekać aż puszczą go w telewizji. Może wówczas te 90 minut nie będą takim zawodem.
Ocena filmu Venom 2: Carnage
- interakcje Venoma z innymi ludźmi
- świetna scena po napisach końcowych
- za dużo słabego humoru
- za mało przemocy
- zbyt duży chaos reżyserski
- mało scen akcji
- zdecydowanie zbyt mało widowiskowy
- po prostu nudny
Komentarze
11Choć nazywać go "antybohaterem" to spore nadużycie.
Swoją drogą. Przydałby się ktoś taki na obecne czasy.
W sumie sami dobrzy goście (Nie aniołki ale w zasadzie spoko ziomale).
W filmie z dubbingiem ma być coś więcej niż bajeczka dla grzecznych dzieci?
Co to za pytanie....?
"Jaki jest wasz ulubiony film o antybohaterach świata Marvela?"
To tak jakby ktoś zapytał czy lubisz jeść lody - ty mówisz tak i daje ci tego śmierdziucha duriana.
Było tyle filmów i seriali że głowa nie ogarnie wszystkiego.