James Bond to postać, która weszła na stałe do naszej popkultury. Epoka Daniela Craiga jako agenta 007 zakończyła definitywnie. „Nie czas umierać” to pożegnanie nieco sentymentalne, ale zapowiadające także nową erę. Zapraszam do lektury.
Recenzja No Time To Die
„Nie czas umierać” pobił szybko rekordy oglądalności - 440 tysięcy widzów w weekend otwarcia, mimo pandemii to świetny wynik. James Bond, mimo początkowych problemów i aż trzech opóźnieniach premiery, w końcu zagościł na naszych ekranach. I to już po raz 25!
Oczywiście wraz z franczyzą bondowskich filmów powracają także filmowe gadżety jak smartfon, którego używa agent 007, Daniel Craig odchodzi w wielkim stylu (kto go zastąpi?), rzucając nowe światło na głównego bohatera serii. W dniu premiery kinowej, na którą udało mi się pójść, na sali był komplet. Wszyscy wyłączyli telefony i zapanowała grobowa cisza, jakby z szacunku i wyczucia, że czeka nas coś wyjątkowego.
Ludzka twarz agenta jego królewskie mości
Wszystkie firmy z Danielem Craigem trzymały się mniej lub bardziej utartego schematu. Mieliśmy piękne kobiety, intrygi i dynamiczną akcję. Zawsze jednak były ze sobą dość luźno powiązane. W przypadku ostatniej produkcji wymagane jest wręcz przypomnienie sobie całej serii, jaką zapoczątkowało „Casino Royale”. Na zakończenie całego cyklu dostajemy coś nowego i jednocześnie wyjątkowego, a mianowicie film idący zgodnie z duchem czasu.
Przebywający na emeryturze James Bond stara się ustatkować. Odnalazł kobietę swojego życia i osiadł we Włoszech. Przyzwyczajony do ciągłego zagrożenia stale odwraca się za ramię, jednocześnie starając się żyć jak przeciętny człowiek. Jednak jak możemy się domyślić nie będzie mu na długo to dane.
Po raz pierwszy jednak nie wraca do zawodu z miłości do kraju i królowej, ale ze względu na poczucie odpowiedzialności za tych, których kocha. To pierwsze tak ludzkie ukazanie kreacji tego bohatera. Wiem, że wielu fanów uzna to za skandal, jednak mi osobiście sprawiało to przyjemność. „Nie czas umierać” pokazuje nam, że nie mamy do czynienia z ludzką maszyną do zabijania w eleganckim stylu, ale z człowiekiem z krwi i kości, który też potrafi cierpieć i odczuwać głębsze emocje.
007 to tylko numer
Dokładnie taką sentencję, możemy usłyszeć w filmie. Kiedy James odchodzi ze służby jego miejsce zajmuje...kobieta. Słyszałem o tym przed obejrzeniem filmu, jednak zobaczenie tego na własne oczy było niemałym szokiem. Jak wypada Lashana Lynch w tej roli? Według mnie bardzo słabo. Nie piszę tego ze względu na to, że z góry skreśliłem tak radykalne odejście od schematu. Jednak już przy drugim spotkaniu bohater Craiga udowadnia swoją wyższość – przechwytując jej cel i kradnąc samolot.
Nowa 007 pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy James odwali już całą robotę. Podczas wizyty w biurze to Nomi musi zaczekać na swoją kolej, kiedy M zaprasza Jamesa do siebie – co definitywnie pokazuje nam, że mimo posiadanego numeru nie jest na równi z Bondem. Mieliśmy ponoć dostać agentkę z krwi i kości, która dorównuje legendzie wywiadu, a dostajemy niestety jego cień. To ogromny strzał w kolano twórców, ponieważ Nomi - tak nazywa się nowa 007- jest zwyczajnie w świecie nudna. Wypada tak szaro, że nie miałbym ochoty śledzić jej losów, gdyby to ona była bohaterką kolejnego filmu.
Kobiety Bonda
Utarło się, że słynny agent otacza się pięknymi dziewczynami, które raczej robią za jego ozdobę. Może dlatego, że Bond był seansem skierowanym głównie dla panów. W nowym filmie nie ma w ogóle „dziewczyn Bonda”, nie znalazły się w scenariuszu. Dostaliśmy za to świetnie wykreowane kobiety. Nie mówię tu o Nomi, bo jak wspominałem jej rola jest dla mnie właściwie zbędna.
Show kradnie zdecydowanie Ana de Armas grająca Palomę. Pojawia się ona na około 15 minut w całym filmie, ale jest zdecydowanie rewelacyjna. Paloma jest agentką, którą Bond spotyka na Kubie pomagając swojemu przyjacielowi w przechwyceniu pewnego wirusologa. Jest piękna, zabójczo skuteczna i równie zabawna. Dorównuje naszemu bohaterowi w walce, może robiąc to w sposób nieco chaotyczny, ale jednak. W dodatku rzuca tekstami godnymi samego 0007 - „To tylko trzy tygodnie szkolenia”. Szczerze, jeśli miałbym oglądać kolejny film w tym uniwersum z rolą kobiecą, to właśnie jej losy chciałbym śledzić.
Druga na liście jest Léa Seydoux grająca Madeleine Swann. Już poprzednia część zapowiadała, że między Madeleine i Bondem jest potężna chemia. Dzięki jej roli agent królewskiej mości pokazuje nam swoją emocjonalną stronę. Nie waha się sięgnąć po broń w czasie zagrożenia, by chronić tych, których kocha najmocniej. To kolejna na liście damska bohaterka, której losy chciałbym dalej poznać.
Znane i lubiane – czyli gadżety i czarne charaktery
Oczywiście „Nie czas umierać” nie zrywa całkowicie z tym co w serii o Bondzie kochamy najbardziej. Dostajemy widowiskowe krajobrazy, pełne akcji strzelaniny, pościgi pięknymi autami i walki wręcz. W tej odsłonie powracają bondowskie gadżety, z których w większości zrezygnowano w poprzednich odsłonach cyklu z Danielem Craigiem. Nie przesłonią nam one głównej fabuły, ale będą ukłonem w stronę fana klasycznych filmów tej serii.
Głównym przeciwnikiem naszego bohatera jest Lyutsifer Safin grany przez Ramiego Maleka. Jego rola nie przypadła mi do gustu. Szczerze nie rozumiałem jego motywacji do swojego misternego planu. Jest on anarchistycznym bioterrorystą, który pragnie pomścić śmierć swojej rodziny. Pewnie miałoby to jakiś sens, gdyby w tą śmierć zaangażowany był Bond i na tym opierałby się ten konflikt. Jednak Safin osiąga swoją zemstę w jednej trzeciej trwania seansu, co właściwie czyni resztę jego działań pozbawione sensu.
Zdecydowanie lepiej wypada pojawiający się na krótko Christoph Waltz grający Ernsta Stavro Blofelda. Jego krótki dialog z Jamesem Bondem przyprawia o ciarki na plecach. Tutaj mamy złoczyńcę z krwi i kości, którego głównym celem jest zniszczenie byłemu 007 życia.
Czas się pożegnać
Zakończenie seansu upewnia nas w przekonaniu, że Daniel Craig odchodzi definitywnie. Sam lubiłem jego wersję superszpiega o nieco nieokrzesanym podejściu do swojej służby. Podczas filmów z jego udziałem często widzieliśmy na ekranie łamanie schematów i nowe podejście do tej roli. Dla jednych było to rozczarowanie, dla innych profanacja – ale widocznie taki Bond był nam potrzebny. Jaki będzie kolejny i jak daleko w ekranizacji posuną się twórcy – nie wiem. Pozostaje nam zaczekać na to co przyniesie przyszłość.
Czy warto było wybrać się na ten film? Jeżeli jesteście wiernymi fanami starych, bondowskich filmów pewnie się rozczarujecie. Jeśli jednak przemawiały do was Casino Royale lub Spectre - jak najbardziej będziecie ukontentowani. Daniel Craig odchodzi w naprawdę wielkim stylu dając nam Bonda szytego na miarę naszych czasów.
Ocena filmu Nie czas umierać:
- ukazanie ludzkiego oblicza Jamesa Bonda
- dziewczyny Bonda zamienione na pełnokrwiste bohaterki z krwi i kości
- powrót bondowskich gadżetów
- świetnie zrealizowane sceny akcji i oszałamiające pościgi
- solidne domknięcie serii z Danielem Craigiem
- nie jest to Bond, do którego przywykli zagorzali fani
- pewne wątki są zbyt rozwleczone co znacznie wydłuża seans
- niezbyt logicznie przedstawiona motywacja głównego przeciwnika agenta 007
Komentarze
18