Ekranizacje komiksów to nie jest wcale łatwy orzech do zgryzienia. Czy „Morbius” od Sony pozwoli umocnić pozycję uniwersum budowanego dookoła Spider-Mana? I jak poza MCU poradzi sobie wzorowany na Draculi przeciwnik pajęczaka? Tego dowiecie się z naszej recenzji.
Morbius – gotycki antybohater
Michael Morbius po raz pierwszy zadebiutował w komiksach w roku 1971. Roy Thomas i rysownik Gil Kane tworzący dla Marvela pragnęli umieścić w uniwersum aktualna na ich czasy wersję Vlada Draculi. Sam Stan Lee widział Morbiusa jako postać złoczyńcy o tragicznej historii pojawiającego się w najmroczniejszych historiach o Spider-Manie. Dopiero z czasem nasz wampir wyewoluuje na antybohatera. Morbius jest, zaraz po Venomie czy Punisherze, jednym z moich ulubionych dwuznacznych moralnie bohaterów Marvela. Od lat czekałem więc na jego pojawienie się w MCU.
Kiedy dowiedziałem się jednak, że przygody Michela nakręcone zostaną staraniem Sony, jako kolejny film z uniwersum Spider-Mana byłem pełen obaw. Bo o ile Spider-Man: Bez drogi do domu był naprawdę rewelacyjną produkcją to Venom 2: Carnage został zabity przez kategorię PEGI 16. Spidey był tworzony jako bohater głównie dla nastolatków – aby młodzież w liceum mogła się utożsamiać z jakimś komiksowym bohaterem. Z kolei Venom i Morbius były już zaś kierowane do osób pełnoletnich - przede wszystkim dlatego że ich przygody były mocno krwawe, brutalne i nierzadko przekraczające granice dobrego smaku.
I niestety patrząc na ekranizacje obu części Venoma gołym okiem widać, że Sony takich filmów kręcić nie potrafi. Mimo to liczyłem chociaż na średniaka, który idealnie nadałby się do popcornu. O ja naiwny. Otrzymałem bowiem coś co ze spokojem kandydować może do zestawień najgorszych superbohaterskich filmów. Dlaczego? O tym przeczytacie poniżej.
Narodziny potwora
Nasz główny bohater – Michael Morbius (grany przez Jareda Leto) jest lekarzem cierpiącym na genetyczną chorobę, która od dziecka uniemożliwiała mu normalne życie, i coraz bardziej zbliżała go do śmierci. Mimo genialnych osiągów w nauce nic nie jest w stanie go pocieszyć - nawet fakt, iż za wynalezienie sztucznej krwi zostaje nagrodzony Noblem. Mając świadomość zbliżania się nieuchronnego postawia dokonać na sobie nieetycznego eksperymentu polegającego na wstrzyknięciu sobie genów nietoperza-wampira, które być może okażą się lekiem na jego chorobę.
Oczywiście, jak łatwo się domyśleć terapia nie zdziadziała tak jak sobie to nasz bohater wyobrażał, bo choć eksperyment przyniósł pożądane rezultaty przy okazji przemienił go też w bestię żywiąca się ludzką krwią. Zanim jednak do tego dojdzie poznamy historię dzieciństwa Morbiusa i jego przyjaciela Milo, w rzeczywistości Luciena Crowna. Obydwaj mieszkają w szpitalu, cierpią na tę samą chorobę i z okna obserwują „normalne dzieci” i ich świat. W pewnym momencie Michael zostanie oddelegowany do szkoły dla wybitnie uzdolnionych. Obiecuje jednak Milo, że kiedyś go wyleczy. Po latach to właśnie Lucien, który teraz jest bajecznie bogaty, sponsoruje badania Morbiusa mając nadzieję, że ten spełni daną mu w dzieciństwie obietnicę.
Scenariusz pisany na kolanie
Co tu dużo pisać, tak dziurawego scenariusza filmu dawno nie widziałem. Zacznijmy jednak od początku. Mamy więc dwójkę naszych przyjaciół mieszkających w szpitalu. Michael, trafia do szkoły medycznej, a Milo zostaje miliarderem. No i tu pojawia się pierwsze pytanie – ale jak!? W jednej scenie Morbius odwiedza przyjaciela w ogromnym domu, ale zostaje zatrzymany przez ochroniarza. Chwile potem dowiadujemy się, że Milo wygrał ogromne pieniądze od jakiś rosyjskich przestępców i dlatego zatrudnił ochroniarza. Ma to sens prawda? Tylko dlaczego jak 5 minut potem wraz z Michelem spacerują po mieście to ochroniarz nie idzie za nimi? To znaczy, że ci gangsterzy będą grzecznie czekać aż wróci do domu?
No dobrze, to szczegół, którego możemy w ogóle nie zauważyć, bo temat zostaje urwany i już nigdy do niego nie wrócimy. Ale to nadal nie tłumaczy nam jednak ogromnego majątku Milo, a tym bardziej jego znajomości z piratami somalijskimi. Tak, dobrze przeczytaliście – kiedy bowiem Micheal decyduje się na swój niezwykle drogi i groźny eksperyment Milo wynajmuje statek pełen najemników, aby na nim Mobius prowadził swoje badania. No to teraz niech ktoś mi powie – skoro ten eksperyment ma być taki tajny to po co na nim banda piratów?
Oczywiście jestem w stanie zrozumieć motywacje Milo i Morbiusa w dążeniu, nawet po trupach, do tego, aby żyć. Jest to logiczne i zrozumiałe. Jednak kolejna rzecz, która zdecydowanie będzie nam przeszkadzała w odbiorze filmu to kreacja bohaterów. Milo od początku przedstawiony jest jako raczej miłe dziecko, które w tajemniczy sposób dorobiło się fortuny i żyje niczym lekkoduch wydając pieniądze na lewo i prawo. To jesteśmy w stanie zrozumieć, bo skoro Milo wie, że i tak wkrótce umrze to mając tak dużą ilość pieniędzy to chce się chociaż przed śmiercią wybawić.
Ale błagam, niech ktokolwiek mi wytłumaczy jak z lekkoducha najlepszy kumpel Morbiusa staje się bezwzględnym mordercą? Kiedy bowiem odkryje on, że Morbius wynalazł lek, który zamienił go w bestię sam postanowi go zażyć. Gdyby twórcy powiedzieli nam, że ten specyfik zmienia przy okazji również i charakter człowieka byłbym w stanie zgodzić się z tym argumentem. Jednak Morbius po przemianie morduje jedynie kilkunastu piratów na statku, a potem zamyka się w laboratorium niczym młody Werter i pije wynaleziona przez siebie sztuczną krew, aby nie robić więcej krzywdy ludziom.
Czyli specyfik, który przyjął nie zmienił jego osobowości, ale dał mu nadludzkie zdolności, a jedynym „mankamentem” jest pragnienie picia krwi, dobrze to rozumiem? To dlaczego kiedy Milo zażywa ów lek to zamienia się w bezwzględnego mordercę, który świetnie się bawi pozbawiając życia niewinne kobiety i policjantów? Niestety, nie liczcie, że ktoś Wam to wytłumaczy.
Zmarnowane uniwersum
Patrząc na Morbiusa z perspektywy czasu wyraźnie widać, że produkcji tej nie posłużyło odwlekanie premiery. Film miał bowiem trafić do kin już dwa lata temu, ale z uwagi na Covid zdecydowano się poczekać. Gdyby Morbius ukazał się w 2020 roku, chociażby na platformie streamingowej, to użyte w nim efekty specjalne aż tak by nie raziły. Po takich filmach jak Diuna, czy nawet debiutujący na Amazon Peacemaker ciężko patrzy się na CGI, które do najlepszych nie należy. Nie jest to napewno żenujący poziom komiksowych ekranizacji z końca lat 90-tych, ale nawet do średnich produkcji Marvela jest tu bardzo daleko.
Jedyne co może się Wam spodobać to efekty mocy otaczających głównego bohatera i jego przeciwnika. Niestety, samo ich starcie to poziom nawet zdecydowanie niższy od Venoma. Także przemiana głównego w bohatera w bestię pozostawia wiele do życzenia. Ale i tak najgorszą rzeczą filmu jest fakt, że w przeciwieństwie do komiksowego oryginału Morbius, po zażyciu genu nietoperza, nie uległ stałej przemianie. Wręcz przeciwnie - cały film towarzyszy nam piękna mesjańska wręcz twarz Jareda Leto, który jak się zdenerwuje bądź poczuje krew to wysuwa pazurki. Absurd, po prostu absurd.
Jak dla mnie obsadzenie Jareda Leto w roli Morbiusa to błąd. Wszak wcześniej jako aktor zepsuł on Jokera. I tutaj także nie zrobił nic, aby widzowie polubili jego postać. Jego kwestie brzmią jakby ktoś mu powiedział - masz być mroczny i smutny. Jedyną osoba, która ratuje aktorsko ten film to Matt Smith grający Milo. I naprawdę jego postać zmieniająca się w wampira bawiącego się wyśmienicie mordowaniem niewinnych, jak Lestat w „Wywiadzie z wampirem”, jest najmocniejszym punktem Morbiusa. Co z tego, skoro jego historia jest dziurawa jak moje spodnie po pójściu do pogo?
Morbius - czy warto obejrzeć?
Naprawdę ciężko mi powiedzieć czym właściwie jest Morbius. Jeśli potraktujecie go jako film do przegryzienia popcornu – strasznie się wynudzicie siedząc w fotelu prawie 120 minut i oglądając najbardziej nudnego wampira w historii kinematografii. Jeżeli zaś pójdziecie na seans licząc na odrobinę gotyckiego horroru to przygotujcie się na spory zawód, bo nie znajdziecie tu żadnego elementu grozy.
Myślicie może – „pal licho, byle była to dobra ekranizacja komiksu”. Wiecie co ja na to? Lepiej darujcie sobie seans. Po co przez cały film zgrzytać zębami. Czy w takim razie nikt z tego obrazu nie będzie zadowolony? Tego nie powiedziałem. Jeśli podobał się Wam Venom 2 – wykastrowany antybohater pozbawiany swojej oryginalnej brutalności i polany cukierkowym sosem – to będziecie wniebowzięci.
W ogóle ten film chce być mroczny i śmiertelnie poważny jakby miał Was zaraz wpędzić w depresję - tylko w takim razie po co pojawiają się w nim nagle dwie sceny rodem z Deadpoola? Jakby twórcy stwierdzili – „hej, może jednak przesadziliśmy z mrokiem, dorzućmy jakąś głupią scenę. O, tutaj będzie super.” Dlatego między innymi muszę przyznać Morbiusowi jedno – po raz pierwszy od wielu lat trafił się wampir, który zdeklasował Edwarda ze Zmierzchu przejmując tytuł najgorszego wampira ever. Moje gratulacje!
Ocena końcowa filmu Morbius:
- mogło być gorzej
- fanki Jareda Leto będą zachwycone
- dziurawy jak ser szwajcarski scenariusz
- wyjątkowo słaba ekranizacja komiksu
- tragiczne efekty specjalne
- gra aktorska Jareda Leto
- nudne, nieciekawe kostiumy (a właściwie całkowity ich brak)
- kolejny film Sony zabity przez PEGI 16
Komentarze
12Niepoprawny erotom...znaczy się romantyk?