Seksowna pani archeolog zaprasza na ciąg dalszy odświeżonej wersji swoich przygód. Rise of the Tomb Raider to rozrywka niemal doskonała... Niemal!
przepiękne krajobrazy,; urzekająca grafika,; dobrze wkomponowane wątki survivalowe,; fascynujące lokacje do eksploracji,; duża liczba zadań pobocznych i dodatkowych wyzwań,; rozbudowany system modyfikacji sprzętu
Minusymało oryginalna fabuła,; nieciekawi bohaterowie,; drętwe dialogi,; miejscami rażący brak realizmu
Lara Croft już w momencie swojego komputerowego debiutu wyglądała na dojrzałe dziewczę, jednak nie wszyscy pamiętają o tym, że sama seria Tomb Raider dopiero niedawno wkroczyła w dorosłość. Jest to o tyle ciekawe, że przez te dziewiętnaście lat, które minęło od czasu premiery pierwszej części przygód niesfornej córki angielskiego lorda, cykl jej cyfrowych podróży po grobowcach przechodził niemałe perypetie.
Historię marki Tomb Raider można podzielić na trzy okresy. Pierwszy z nich obejmuje klasyczną szóstkę tytułów, która zakończyła się niesławnym Aniołem Ciemności. Po tej odsłonie (w 2006 roku) miało miejsce pierwsze odświeżenie serii przy okazji Tomb Raider: Legenda. Ale tak naprawdę jej gruntowna przebudowa dokonała się dopiero siedem lat później, kiedy to na naszych pecetach, Xbox 360 i PlayStation 3 (Xbox One i Playstation 4 na swoje wersje musiały poczekać jeszcze kilka miesięcy dłużej) zagościła produkcja nazwana mało wymyślnie Tomb Raider. Przedstawiona w niej historia była wprowadzeniem do nowo tworzonego życiorysu Lary, za którego symboliczny początek można uznać samotną wędrówkę naszej bohaterki po pełnej niebezpieczeństw wyspie na Pacyfiku. To właśnie kontynuacją tej opowieści jest dumnie brzmiący Rise of the Tomb Raider.
Samej premierze gry towarzyszyło sporo kontrowersji, związanych z jej czasową wyłącznością na Xboksa One. Choć mariaż panny Croft z konsolą Microsoftu wstrząsnął społecznością najzagorzalszych fanów, efekt finalny Rise of the Tomb Raider jest tak spektakularny, że może skutecznie zatrzeć ów niesmak towarzyszący jego przyjściu na świat.
Matka Rosja i jej zmarznięte dzieci
Tomb Raider z 2013 roku pozostawił w wielu graczach spore uczucie niedosytu. Poprzednie części tej bestsellerowej serii przyzwyczaiły nas do ogromnego zróżnicowania lokacji, które przyszło nam eksplorować. Natomiast wraz z restartem marki zaoferowano nam tylko jedną ponurą wyspę w okolicach Japonii. W związku z tym pojawiło się pytanie, czy Rise of the Tomb Raider pójdzie w ślady swojej poprzedniczki i także da nam do dyspozycji szalenie ciekawą, ale jednak mało zróżnicowaną „piaskownicę”?
Sytuacja rysuje się podobnie jak w przypadku produkcji z 2013 roku, a tym razem za główną scenę perypetii panny Croft służy olśniewający krajobraz Syberii. Nie wyczerpuje to jednak tematu, bo w Rise of the Tomb Raider otrzymujemy, mimo wszystko, lokacje znacznie bardziej zróżnicowane, niż te znane z poprzedniej części serii, a rosyjskie śnieżne równiny w żadnym razie nie monopolizują ekranu. Mamy więc do czynienia ze scenografią z jednej strony prezentującą dziką tajgę, z drugiej zaś – starożytne świątynie, pustynne jaskinie czy też zarośnięte rzęsą bagna. Innymi słowy, w nowej części przygód Lary każdy znajdzie coś dla siebie.
Skacząc po grobach
Jak sam tytuł serii wskazuje, Rise of the Tomb Raider powinien być gratką dla prawdziwych poszukiwaczy skarbów i wielbicieli zapomnianych ruin. W rzeczy samej ten aspekt produkcji jest chyba jej największą zaletą, ponieważ otrzymujemy cały wachlarz rozmaitych grobowców do eksploracji, przepiękne zakątki przyrody, które przemierzamy rozglądając się za ciekawymi znaleziskami, a także misje poboczne, jakie zlecają nam napotkani na drodze sojusznicy. Nie jest to, rzecz jasna zwykłe bieganie po planszy i zbieranie przedmiotów, ale wyzwania, które wymagają od nas zarówno nieprzeciętnej zręczności, jak również zdolności do główkowania i rozwiązywania logicznych zagadek. Tomb Raider po raz kolejny zapewnia nam taki rodzaj rozrywki, do jakiego przyzwyczaiły nas pierwsze tytuły tej serii.
Czekanem w potylicę
Poczynając od Tomb Raidera z 2013 roku do rozgrywki wprowadzono, poza elementami zręcznościowymi czy też logicznymi, także cały pakiet, który można by określić etykietą „survival”. Bo oto zagubiona na japońskiej wyspie Lara Croft zmuszona była zadbać o siebie w pełnym znaczeniu tego twierdzenia. Za pewien symbol tej zmiany służy łuk, który zastąpił znane z pierwszych części pistolety. Podobnie sprawy się mają w Rise of the Tomb Raider. Nie tyle więc polegamy na znalezionej amunicji, co sami możemy ją wytwarzać na przykład pod postacią trujących strzał, które uzyskujemy z połączenia kawałków drewna i muchomorów. Nie zbieramy także porzuconych apteczek, ale sami przygotowujemy ziołowe medykamenty.
W najnowszej części przygód „Indiany Jonesa w spódnicy” odnajdujemy bogaty warsztat majsterkowicza, który sprawia, że obozowiska zamieniają się w prawdziwe centra tak zwanego „craftingu”, a pola bitwy dostarczyłyby niemałej frajdy samemu MacGyverowi. Zresztą ten ostatni aspekt zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i pozwolił uzyskać niepowtarzalną dynamikę walk. Serce potrafi zabić mocniej, kiedy schowani za niezbyt solidną osłoną próbujemy sklecić w całość nowy pęk strzał lub przerobić butelkę z samogonem i kawał szmatki na koktajl Mołotowa.
„Moje stygmaty swędzą!”
Niestety, wspaniały Rise of the Tomb Raider ma także swoją mroczną stronę. Jest nią scenariusz. I bynajmniej nie chodzi mi o to, że charakteryzuje się on ciężkim, pełnym grozy klimatem. Niestety zamiast tego otrzymujemy historię jakby napisaną na kolanie. Jest ona tak sztampowa, że odnosiłem wrażenie, jakbym oglądał przygodowy film familijny, na jaki czasami zdarza nam się natknąć w telewizji podczas niedzielnego obiadu.
Cel podróży pięknej pani archeolog nie jest w stanie wzbudzić najmniejszej ekscytacji, a jej przeciwnicy są tak nudni i jednowymiarowi, że trudno o jakąkolwiek reakcję emocjonalną w odpowiedzi na ich niecne postępki. To ostatnie zastrzeżenie dotyczy także bohaterów pozytywnych, co sprawia, że nawet zaskakujące zwroty akcji nie spotykają się z okrzykiem pełnym zdziwienia. Bo jak może poruszać nas fakt, że relacja jednej osoby, która w żadnej mierze nas nie interesuje, zmienia się względem drugiej postaci, której los obchodzi nas tyle, co wynik meczu towarzyskiego między Azerbejdżanem a Uzbekistanem?
Niestety równie słabo w tej produkcji wypadają dialogi. Pomijam już fakt, że część rozmów jest zupełnie zbędna i nie wnosi absolutnie niczego do opowieści, ale nawet te fragmenty, które wydają się w jakiś sposób istotne, są napisane zupełnie bez polotu. Ba! Czasem bywają one tak nieudolne, że aż śmieszą. Starczy wspomnieć o tym, że jeden z bohaterów poznaje, że zbliża się do celu swojej eskapady po tym, że „swędzą go stygmaty” (być może w jakiejś mierze winę za taki stan rzeczy ponosi polskie tłumaczenie). Można jeszcze dodać, że najemne zbiry mówią językiem wzorowych uczniów szkoły podstawowej, natomiast Lara w wybuchu złości ni z tego, ni z owego zaczyna rzucać mięsem jak marynarz, któremu zamknięto przed nosem jedyny monopolowy w okolicy.
W Rise of the Tomb Raider, jak w wielu szanujących się produkcjach, mamy też okazję odnaleźć dokumenty, z których możemy odczytać dodatkowe treści. Te ostatnie powinny, rzecz jasna, rzucać jakieś nowe światło na fabułę, ale zamiast tego fundują nam jedynie lekturę tak pasjonującą jak opisy przyrody z „Nad Niemnem”.
Szkoda, że twórcy Rise of the Tomb Raider wzorem CD Projekt RED (wiem, wiem – ile można odwoływać się do Wiedźmina!) nie przyłożyli odpowiedniej wagi do warstwy literackiej swojego – nota bene w olbrzymiej mierze świetnie zaprojektowanego - dzieła.
Rise of the Tomb Raider sponsoruje literka „ф”
Przyjęło się uważać, że w grach nie tyle liczy się realizm, co grywalność. Osobiście takie podejście jest mi bardzo bliskie, jednakże czasami brak tego pierwszego nie znajduje żadnego usprawiedliwienia. Tak właśnie jest w Rise of the Tomb Raider. Dwa przykłady takiego stanu rzeczy najwyraźniej rzucają się w oczy. Pierwszy z nich to nauka języków. Lara w trakcie gry uczy się nowych dialektów. Nie byłoby w tym nic irytującego, gdyby nie fakt, że opanowanie starożytnej greki zachodzi poprzez oglądanie antycznych fresków, a znajomość rosyjskiego zwiększa się wraz z podziwianiem kolejnych tablic propagandowych.
Drugi absurd, który przykuł moją uwagę, wiąże się ze sprzedawcą sprzętu, który z jakiegoś powodu akceptuje płatność jedynie w... starożytnych bizantyjskich monetach. Szanuję jego numizmatyczne zapędy, ale nie wróżę świetlanej przyszłości prowadzonemu przez niego interesowi.
Do tego dochodzi jeszcze całe multum innych drobiazgów, które skutecznie zabijały klimat i sprawiały, że na mojej twarzy rozkwitał ironiczny uśmiech. Nie ma za bardzo sensu, aby tworzyć ich szczegółową listę. Dla zilustrowania problemu starczy wspomnieć, że po odnalezieniu pękniętego miecza i dokonaniu jego szczegółowej analizy nasza świetnie wykształcona bohaterka potrafi jedynie zastanowić się nad tym, czy nie został on przypadkiem zniszczony w jakiejś bitwie. Zdaje się, że panna Croft nie była zbyt pilną studentką.
W poszukiwaniu utraconego warkocza
Mimo pełnego wad scenariusza Rise of the Tomb Raider, nadal uważam, że jest to gra, która zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie i potrafi zassać gracza do swojego świata na długie godziny. Nie bez znaczenia w tym kontekście pozostaje także warstwa wizualna, która sprawia, że oczy same kleją się do ekranu.
Na koniec pozwolę sobie na wtręt nieco osobisty oraz nostalgiczny. Jesteśmy świadkami tego, jak wykuwa się nowa formuła Tomb Raider i chociaż jest ona bardzo przemyślana, a także tworzy spójną i rozbudowaną całość, łezka w oku kręci się na myśl o starych przygodach Lary. Pojawia się jednak pytanie, czy to tęsknota za dawnymi rozwiązaniami czy... za minionymi czasami. Jak widać, nawet tak zakurzona nauka jak archeologia musi w końcu ruszyć do przodu, bo niekiedy nie warto grzebać się w ruinach poprzednich produkcji, ale poszukać nowych ścieżek przez konsolową dżunglę. Tak właśnie czyni Rise of the Tomb Raider i tym samy sprawia, że zapoczątkowany w 2013 roku restart serii nabiera pełnego impetu i nie pozwala nam wypuścić z rąk pada aż do odnalezienia ostatniego skarbu. Polecam każdemu, nawet jeśli nie posiada Xbox One. A właściwiej byłoby powiedzieć - jeszcze nie posiada:-)
Ocena końcowa:
- przepiękne krajobrazy
- urzekająca grafika
- dobrze wkomponowanie wątki survivalowe
- fascynujące lokacje do eksploracji
- duża liczba zadań pobocznych i dodatkowych wyzwań
- rozbudowany system modyfikacji sprzętu
- mało oryginalna fabuła
- nieciekawi bohaterowie
- drętwe dialogi
- miejscami rażący brak realizmu
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
doskonała
Komentarze
19Kupiłem go za 219 złotych na stronie :
www.piurl.net/aukcje
I właśnie dlatego polecam wam wszystkim, bo z moich obserwacji wynika, że można zaoszczędzić około 90% :)
Kupiłem go za 219 złotych na stronie :
www.piurl.net/aukcje
I właśnie dlatego polecam wam wszystkim, bo z moich obserwacji wynika, że można zaoszczędzić około 90% :)