Recenzja Sniper Elite 5 - miał być nowy król gier snajperskich… (gra od 18 lat)
Wiadomość, że Sniper Elite 5 wskoczy od razu na nową generację zelektryzowała fanów tej serii. Sam dałem się porwać wizji potężnie ulepszonych, nowych przygód Karla Fairburna. Liczyłem na świeże pomysły i jeszcze lepsze snajperskie strzelanie. Niestety, trochę się przeliczyłem.
Uwaga! Drastyczne zdjęcia!
Sniper Elite 5, czyli snajperskich przygód ciąg dalszy
Dacie wiarę, że seria Sniper Elite towarzyszy nam już od prawie 17 lat? I przez ten cały czas cieszy się ona niesłabnącą popularnością …mimo iż tak naprawdę niewiele się w niej zmienia. No bo spójrzcie chociażby na ostatnie lata i kolejne wychodzące części. Weźmy choćby takie Sniper Elite III: Afrika i Sniper Elite 4 – poza zmianą miejscówki, z palonej słońcem Afryki na malownicze Włochy, jakichś wielkich rewolucji tu nie uświadczycie.
Jasne, ulepszeń trochę było. No ale trudno żeby nie, skoro oba tytuły dzieliły 3 lata. W branży gier to szmat czasu. Jedno pozostało jednak niezmienne – przyjęty schemat rozgrywki z szalenie satysfakcjonującymi dalekimi strzałami i superwidowiskową prezentacją zadawanych w ten sposób obrażeń. No a skoro coś się podoba to po co to zmieniać, no nie? I tu właśnie wchodzi Sniper Elite 5, cały na biało. A przynajmniej tak mogłoby się początkowo wydawać, bo efekt końcowy niektórych „ulepszeń” jest… taki sobie.
Włochy odbite, czas na Francję
Wybór Francji na kolejną część wojennej eskapady naszego ulubionego snajpera był raczej oczywisty. Co by nie mówić, przygotowania do D-Day i samo lądowanie w Normandii wydawały się wręcz idealne na tło kolejnych snajperskich zmagań. Szczególnie, że Francja dawała też znacznie większe możliwości w kwestii „malowniczości” miejscówek. No bo gdzie indziej można byłoby pokazać nam francuskie miasteczko niczym z serialu „Alo, Alo”, monumentalną rezydencję czy majestatyczny zamek.
Zresztą twórcy chwalili się, że do tworzenia lokacji użyli tym razem fotogrametrii, by oddane nam „w ręce” środowisko było znacznie bardziej wciągające. I coś w tym jest, bo pierwsze kroki stawiane na Wale Atlantyckim, w Okupowanej Rezydencji czy Akademii Szpiegowskiej potrafią zrobić naprawdę świetne wrażenie. Niestety, im dalej zajdziemy tym będzie gorzej. No może z małymi wyjątkami.
Tak naprawdę pośród 8 przygotowanych miejscówek i rozgrywających się tam misji może połowa nadaje się do tego by móc nazwać je snajperską piaskownicą. Nie wiedzieć czemu twórcy zabrali się za zmiany od końca, grzebiąc w głównych założeniach serii. I wierzcie lub nie, skrócenie dystansu dzielącego nas od wrogów poprzez wrzucenie nas pomiędzy budynki kompleksu fabrycznego, do zamkowych komnat czy w labirynt korytarzy podziemnej bazy to najmniejszy problem nowej gry studia Rebellion.
Co więc moim zdaniem poszło tu nie tak jak powinno? Najłatwiej pokazać to na przykładach porównując Sniper Elite 5 z poprzednią częścią serii. Przyznam szczerze, że sam nie byłem do końca pewny jak daleko w modyfikacjach posunęli się tu twórcy gry. I dlatego, na chwilę powróciłem do Włoch, by rozegrać jedną z misji w Sniper Elite 4, by to sprawdzić. I wiecie co? Trochę się zdziwiłem.
Porównanie ujęć rentgenowskich - Sniper Elite 4 (po lewej) vs Sniper Elite 5 (po prawej)
Karl „The Hitman” Fairburne i jego zabawki
Tak, tak nasz poczciwy snajper to teraz prawdziwy skrytobójca. Potrafi już nie tylko celnie strzelać, ale też zatruwać swoje ofiary, podrzucać im bomby ukryte w truchłach szczurów czy pozorować wypadki na budowie. Zyskał też moc skupienia, która pozwala mu widzieć przeciwników przez ściany, niczym rasowy Hitman. Brakuje tylko by ogolił głowę i Agent 48 jak malowany.
No dobra, ale żarty na bok. Owo skupienie wraz z wyraźnie oznaczonymi na mini mapie obszarami występowania przeciwników niemal całkowicie zmieniają styl zabawy. Poprzednio trzeba było wysilić nieco wzrok (a czasami i słuch) by namierzyć przeciwników, a później, by móc śledzić ich ruchy, dodatkowo zaznaczyć ich przyciskiem podczas lustrowania okolicy przez lornetkę.
Teraz w zasadzie od razu wiemy, gdzie są wrogowie, przynajmniej w najbliższej nam okolicy. A jeśli chcemy mieć pewność – pyk, włączamy skupienie, skradamy się bliżej i już wszystko wiemy. Ba, w Sniper Elite 5 uproszczono nawet oznaczanie lornetką czy lunetą, bo teraz wystarczy utrzymać przeciwnika w środku kadru i już mamy gościa na widelcu.
Powiecie pewnie teraz – „i cóż z tego, przecież w Hitmanie to świetnie działało i nikt nie robił tragedii”. A i owszem, tyle że tam od początku mieliśmy do czynienia z typową skradanką, a Sniper Elite był jak dotąd bardziej strzelaniną, choć nieco innego typu. Domyślam się jednak, że ta zmiana wymuszona została przeniesieniem akcji w bardziej zamknięte przestrzenie, gdzie o bliski kontakt z przeciwnikiem nietrudno.
Między innymi dlatego teraz nawet broń boczna potrafi aktywować widowiskowe, rentgenowskie ujęcia ukazujące dewastującą moc wystrzelonych celnie pocisków. Szkoda tylko, że po drodze zapomniano gdzieś o tych wszystkich szalonych strzałach z bardzo daleka.
Dość powiedzieć, że w Sniper Elite 4 mój rekord to niemal 855 metrów, podczas gdy w „piątce” ledwie udało mi się wykręcić 425 metrów. I tak, wiem, można więcej, bo przecież jest nawet jedno osiągnięcie za ustrzelenie tutejszego numeru jeden z 600 metrów. Ale wierzcie lub nie, w tych warunkach może to być trudne. Szczególnie z tak mizernym arsenałem broni.
A właśnie – broń. W Sniper Elite 4 wybór już na starcie był sporawy, nie licząc nawet pukawek zablokowanych płatnymi DLC. „Piątka” wygląda przy tym bardzo biednie. Co ciekawe jednak, pogrzebano tu trochę w parametrach broni skupiając dotychczasowe w czterech kategoriach – siła ognia, szybkostrzelność, obsługa i mobilność. Do tego dochodzi jeszcze zasięg słyszalności, zoom i pojemność magazynka, które posiadają własne ikony, by łatwiej dostrzec różnice, gdy modyfikujemy poszczególne elementy broni. Tak, wreszcie ktoś pomyślał o czymś tak oczywistym jak opcja rusznikarza.
Porównanie okna wyboru karabinu i sposobu opisania jego parametrów - Sniper Elite 4 (po lewej) vs Sniper Elite 5 (po prawej)
Warto wiedzieć, że nasz bohater zyskał też nowe drzewko rozwoju. Zdolności rangi ze Sniper Elite 4 zastąpiono znacznie czytelniejszym podziałem na umiejętności związane z walką, sprzętem i ciałem takie choćby jak wyposażenie w specjalną amunicję już na starcie, łatwiejsze leczenie, zdolność odrzucania granatów czy ulepszona triangulacja pozwalająca namierzać strzelających do nas wrogów.
Czy to rozwiązanie jest lepsze? Moim zdaniem tak. Co prawda wydajemy tu punkty, które wciąż powiązane są z osiąganymi, kolejnymi rangami, ale nie musimy wybierać jednej umiejętności i rezygnować z innej, a zdobycie wszystkich to właściwie jedno przejście kampanii.
Porównanie drzewka umiejętności - Sniper Elite 4 (po lewej) vs Sniper Elite 5 (po prawej)
Ciekawe pomysły, średnie wykonanie
Chyba nikogo nie zdziwi, jeśli powiem, że ludzie ze studia Rebellion wciąż nie potrafią tworzyć dobrej, intrygującej fabuły. Kampania dla pojedynczego gracza w Sniper Elite 5 to w zasadzie powtórka z rozrywki – Karl odkrywa supertajny projekt nazistów, który może odmienić losy wojny, podąża jego śladem, po czym go niszczy likwidując przy okazji stojącego za nim hitlerowca.
Gdyby jeszcze był tu jakiś zaskakujący twist, ukazanie ludzkich tragedii czy walka na wzór tej z filmu Wróg u bram to można byłoby przymknąć na to oko. Niestety, tu nawet postacie są tak jednowymiarowe, nudne i nie dające się polubić, że w zasadzie można pomijać niektóre przerywniki filmowe, bo i tak nie mają wielkiego znaczenia.
Za to same misje okazały się całkiem miłym zaskoczeniem. Może nie wszystkie główne, bo są tu i takie z kategorii sztampowych, ale już zadania poboczne to spora niespodzianka. Gdy zaczynamy grę w większości wypadków na mapie widzimy tylko główne cele, a nie jak w Sniper Elite 4 – wszystkie. Dopiero odkrywane przez nas dokumenty, a także w niektórych przypadkach rozmowy (także te podsłuchane) odblokowują cele opcjonalne i interesujące miejscówki, takie jak choćby warsztaty, które odblokowują nam kolejne elementy do naszych broni.
Wisienką na torcie, przynajmniej jak dla mnie, są zaś zadania eliminacji ludzi z listy celów. W każdej misji taki cel jest i każdemu towarzyszy jakieś wyzwanie. Może to być wspomniane już wysadzenie szczurzą bombą, utopienie w betonie czy „zwyczajne” zabójstwo z ukrycia. Nie musimy go wykonywać, ale warto, bo raz, że liczy się to do końcowego podsumowania misji, a dwa – że za pomyślne ukończenie wyzwania otrzymujemy nagrodę w postaci kolejnej broni.
Porównanie widoku mapy - Sniper Elite 4 (po lewej) vs Sniper Elite 5 (po prawej)
Porównanie ekranów odprawy po misji - Sniper Elite 4 (po lewej) vs Sniper Elite 5 (po prawej)
Te drobne zmiany w misjach to ta jaśniejsza strona ewolucji Sniper Elite 5. Dość mieszane uczucia mam jednak wobec szumnie zapowiadanego trybu inwazji sił osi, w którym jeden gracz nawiedza grę innego i, jako niemiecki snajper, próbuje go wytropić i wyeliminować. Innymi słowy coś jak rozwiązanie znane z Deathloop'a, choć tu postarano się, by nieco skrócić zabawę w kotka i myszkę.
Dzięki porozmieszczanym tu i ówdzie telefonom można bowiem zawęzić obszar poszukiwań, i to w obu wypadkach, jako że Niemcy podsłuchują linie telefoniczne. Brzmi spoko, gra się fajnie, ale na dłuższą metę potrafi to być irytujące. Za to tryb kooperacji w kampanii – lodzio, miodzio. Po prostu lodzio, miodzio.
Trybów multiplayer jest w Sniper Elite 5 całkiem sporo
Po tym opisie możecie pomyśleć teraz – „ale zaraz, czego on się tak czepia? Przecież całość wygląda na całkiem nieźle pomyślaną. No i strzela się wciąż nieźle, no nie?”. A bo nie powiedziałem jeszcze o najważniejszym – Sniper Elite 5 to prawdziwy festiwal najróżniejszych bugów. Niektóre wywołują uśmiech politowania, inne – czystą frustrację. Wiecie co innego, gdy zostaje nam na ramieniu trup, którego niby odłożyliśmy do skrzyni, a co innego, gdy nie możemy wykonać misji, bo skrypt się zbugował i nasz cel stoi w jednym miejscu na nic nie reagując.
Dotąd byłem świadkiem różnych sytuacji – obrażenia zadawały mi leżące ciała pokonanych wrogów, spotykałem przeciwników, którzy znikali mi spod lufy, by pojawić się piętro niżej, a także i takich, którzy potrafili usłyszeć mnie z drugiego końca mapy. Najbardziej irytujące okazały się jednak błędy związane ze wspomnianymi wyżej likwidacjami celów specjalnych. Dwukrotnie zdarzyło mi się bowiem, że osoby te nie wykonywały swoich rutynowych czynności, które były niezbędne by spełnić warunki wyzwania.
Co więc zrobiłem? Od razu mówię, wczytanie zapisu gry nic nie dawało. Jednym wyjściem okazało się uśpienie delikwenta celnym ciosem w podbródek, a potem „ręczne” wykonanie założonych warunków zadania. W moim przypadku było to ułożenie pacjenta obok szczurzej bomby, a potem jej zdetonowanie jednym celnym strzałem. Szkoda, bo akurat to zadanie bardzo mi się podobało. Podobnie zresztą jak to z utopieniem w betonie inżyniera budującego umocnienia, które też jakoś u mnie nie chciało prawidłowo działać. Niestety takich zonków w Sniper Elite 5 jest dużo więcej.
Sniper Elite 5 – czy warto kupić?
Zazwyczaj w takich sytuacjach, gdy opisuje którąś już z rzędu odsłonę znanej i lubianej serii, stwierdzam, i to z całą stanowczością, że to ukoronowanie całego cyklu, najlepsza część w jego historii, której „nie brać” to grzech. W przypadku Sniper Elite 5 targają mną jednak dość mieszane uczucia. Z jednej strony cieszę się jak dzieciak, który właśnie dostał ulubionego lizaka, w nowym, jeszcze piękniejszym papierku. Z drugiej jednak widzę te wszystkie zmiany i zastanawiam się czy faktycznie niektóre z nich były nam potrzebne.
Owszem, ta seria wymaga wręcz rewolucyjnego odświeżenia, ale powinno się zacząć od silnika, który choć graficznie prezentuje się dużo lepiej niż w Sniper Elite 4 wciąż straszy nas drewnianą mimiką twarzy i raczej mało zaawansowanymi animacjami. Zmiany w konwencji czy głównej mechanice rozgrywki lepiej było zostawić na sam koniec, by dokładnie wszystko przemyśleć, a szczególnie dalszy kierunek, w którym podąży ta seria. A tak to mamy co mamy i efekt tego taki, że trochę za mało snajpera w tym snajperze.
Ocena gry Sniper Elite 5:
- lokacje, które potrafią zrobić fenomenalne pierwsze wrażenie
- gigantyczne, pełne przeróżnych zakamarków mapy dające sporą swobodę działania
- nieco inny sposób odblokowywania celów opcjonalnych
- wciąż niesłabnąca satysfakcja z ultrabrutalnych strzałów rentgenowskich, tym razem jeszcze bardziej widowiskowych
- możliwość kooperacji w trybie kampanii
- szereg delikatnych uproszczeń, które czynią grę bardziej przystępną
- snajperskie tryby wieloosobowe, które są miłą odskocznią od typowego PvP
- niezła oprawa graficzna (za wyjątkiem modeli postaci)
- inwazja sił osi, czyli nawiedzanie trybu kampanii innych graczy jako wrogi snajper…
- …co z biegiem czasu zamiast bawić staje się czasami delikatnie irytujące
- festiwal różnych błędów technicznych i kuriozalnej AI przeciwników, które wpierw śmieszą, a potem potężnie frustrują
- raczej mało porywająca, jeśli nie powiedzieć słaba, fabuła w kampanii
- czasami dziwne ograniczenia lokacji (sztuczne wymuszanie innych dróg)
- nie wszystkie mapy są skrojone pod snajperskie wyzwania
- brak większych rewolucji względem poprzednich części
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę Sniper Elite 5 (w wersji PS5) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy - firmy Cenega S.A.
Komentarze
8Generalnie moja ocena wersji PC na 3. Czekam na szybkie patche.