Na taki horror czekałem! The Dark Pictures Anthology: House of Ashes to już prawie poziom Until Dawn
Supermassive Games ma u mnie kredyt zaufania za genialne Until Dawn. Dwiema częściami The Dark Pictures Anthology nie sprostali oczekiwaniom, ale House of Ashes pokazuje, że jak się chce to można. Innymi słowy to najlepsza implementacja wyborów, które faktycznie mają znaczenie.
Gdy w roku 2005 niezbyt znane studio Quantic Dream wypuściło grę Fahrenheit byłem pod wielkim wrażeniem. Filmowe ujęcia, presja czasu, rozmaite ścieżki wyboru i sekwencje QTE były dla mnie czymś nowym, w czym od razu się zakochałem. Z miejsca strzelanki FPS stały się mniej ekscytujące, klasyczne gry przygodowe za leniwe, a RPG miały zbyt mało otwartych opcji. W Fahrenheit, a później także w Heavy Rain dostałem wszystkiego znacznie, znacznie więcej.
Przez lata wiele zespołów zabierało się za tworzenie nisko- lub wysokobudżetowych gier, w mniejszym lub większym stopniu łączących wspomniane elementy. Pomiędzy Beyond: Dwie Dusze, które totalnie mnie zawiodło, a późniejszym Detroit: Become Human, które przywróciło mi wiarę w dzieła Davida Cage’a, na scenę wkroczyło Supermassive Games ze swoim Until Dawn. Grając w ten horror z gatunku teen slasher poczułem, że właśnie po to była mi konsola. Duży ekran, tanie straszaki i cała masa emocji na dwa-trzy wieczory to sposób na hit.
Gdy ta sama ekipa otworzyła cykl opowieści The Dark Pictures Anthology produkcją Man of Medan, czekałem na nią z wypiekami na twarzy. Niestety, po zakończeniu tego tytułu nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że postanowiono wykorzystać udaną formułę, ale znacznie bardziej napiąć harmonogram prac i naprędce stworzyć całkiem niezłego średniaka. Podobnie czułem się przy drugiej odsłonie - Little Hope, więc naturalnie moje obawy przeniosły się też na trzecią historię.
Kolejny rok, kolejna część, kolejna zabawa, o której za chwilę zapomnimy? Otóż nie, The Dark Pictures Anthology: House of Ashes robi całą masę rzeczy znacznie lepiej, momentami przewyższając Until Dawn i całościowo niemal osiągając ogólny poziom tej świetnej produkcji.
Nieważne gdzie, ważne w jakim towarzystwie
Fabularnie otrzymujemy tu standard znany z poprzednich części antologii. Najpierw w prologu spotykamy "źródło zła", czyli uczestniczymy w wydarzeniach z przeszłości, by później przenieść się w czasy „prawie-że-obecne”. Oto w roku 2003 lądujemy w Iraku by na przemian kontrolować pięć postaci uwikłanych w światowy konflikt. Czterech z nich to żołnierze armii USA, ale piątym jest Salim, lokalny żołnierz, który z jednej strony chce spokoju i przegonienia jankesów ze swojej ojczyzny, a drugiej wolałby już odwiesić mundur na kołek, usiąść spokojnie przy obiedzie i spędzić czas ze swoim synem.
Wszystkie te grywalne postacie, a także kilka pobocznych, na skutek solidnej dawki akcji i wybuchów lądują pod ziemią, w istnych labiryntach złożonych z pozostałości zapomnianych sumeryjskich świątyń. Mniej więcej od tej pory bardzo wiele zależy od gracza - kto przeżyje, kto zdąży się znienawidzić, a które postacie poprzez konkretne akcje odkryją swoje indywidualne cechy charakteru. Jeden może okazać się bohaterem, inny tchórzem, a jeszcze kolejny będzie z naszą pomocą dbał o własne interesy - nie tracąc siły na pomaganie innym, ale też nie otrzymując od nich wsparcia wówczas, gdy będzie go potrzebował najbardziej.
Scenarzyści z Supermassive Games w końcu sprawili, że przywiązałem się do części bohaterów - naprawdę mocno zależało mi na przeżyciu trzech z pięciu postaci, a pod koniec gry życzyłem dobrze nawet temu, który początkowo nie budził mojej sympatii. W porównaniu do Man of Medan i Little Hope, gdzie los grup nastolatków był mi niemal totalnie obojętny, The Dark Pictures Anthology: House of Ashes jest znacznie lepsze, a indywidualne historie postaci tworzą autentyczne przywiązanie.
Jedyny zarzut w warstwie fabularnej mam do nieco naciąganej końcówki. Kiedy niemal od pierwszej sceny gracz w zasadzie wie kim lub czym są przeciwnicy czający się w cieniach, scenarzyści musieli zostawić sobie miejsce, żeby zaskoczyć czymś mocniejszym. A czy przy tym nie przegięli? Musicie ocenić sami, ale jak dla mnie odrobinę tak.
Dla takich wyborów gra się w gry narracyjne
Jeśli przeszliście Man of Medan, to pewnie kojarzycie finałową scenę, w której podążanie za odruchową czynnością danej postaci nie zawsze się opłaca. No to w House of Ashes ta sztuczka jest maksymalnie spotęgowana. O czym mówię? A no o tym, że poprawne wykonywanie wszystkich sekwencji QTE może paradoksalnie powodować bardzo złe konsekwencje. Bo to, że postać już wyciąga broń gotową do strzału, a naszym zadaniem jest tylko lekko przycelować i wcisnąć spust, nie oznacza, że jest to mądra decyzja.
Kiedy zginęły mi pierwsze dwie postacie (na szczęście poboczne), coś mi się nie zgadzało. Domyśliłem się, że gdybym nie tłukł we wskazany klawisz tylko dlatego, że taką miałem sekwencję na ekranie, zgodną z wolą bohatera, oszczędziłbym co najmniej jedno życie. Zajrzałem szybko w trofea i rzeczywiście - widniało tam jedno osiągnięcie, według którego nieżywa już postać powinna naprawić przedmiot w połowie gry. Czyli jednak dało się ją ocalić!
Koniec końców, musiałem dla własnej satysfakcji, przejść grę dwa razy, bo czasem się zagapiłem i zrobiłem coś, bo tak chciał bohater, a ja nie zdążyłem dobrze przemyśleć skutków swoich działań. To rozwiązanie niesamowicie mi się podoba. Do tego konsekwencje są naprawdę logiczne. Zdarzały się gry tego typu, w których z pozoru niewinna akcja wywoływała w dalszej części lawinę katastrof, ale to mogło frustrować. W końcu ciężko było wcześniej przewidzieć jaki wybór podjąć.
W The Dark Pictures Anthology: House of Ashes jest znacznie lepiej. Bo kiedy ranny towarzysz mówi z przekonaniem, żeby go zostawić, bo będzie tylko zawadzał, a na karku już czuć oddech przeciwników... no to chyba sami ocenicie poprawnie co należy zrobić.
Tradycyjna mechanika z garścią usprawnień
Pod względem mechaniki, a także oprawy niewiele się zmienia na przestrzeni kolejnych historii z The Dark Pictures Anthology. Zapewne niższy budżet i szybsza produkcja sprawiają, że nie mamy tu aktorskich gwiazd, takich jak Rami Malek, Peter Stormare czy Hayden Panettiere, znanych z Until Dawn. A szkoda, bo odwzorowanie twarzy, mimika i nagrania głosowe choć są dobre, to do mistrzostwa im jeszcze trochę brakuje. Osobiście wolałbym też więcej wyrazistych utworów, bo poza odgłosami otoczenia i dialogami słyszymy chyba tylko jeden kawałek - podczas napisów początkowych i końcowych.
Pierwszy raz w tym cyklu zdecydowano się na oddanie graczom kontroli nad kamerą. I bardzo dobrze, szkoda tylko że w ciasnych pomieszczeniach podziemnych świątyń i irakijskich budynków, kąt widzenia robi się zbyt ciasny. Niejednokrotnie widok przerzuca się na ramię, ale bywa też, że oglądamy plecy bohatera albo ścianę z tak bliska, że można się pogubić. Ba, raz miałem sytuację, w której musiałem uruchamiać rozdział od początku, bo towarzysz zablokował wyjście z celi, do której wszedłem by przeczytać pozostawiony dokument.
Jeszcze jedną różnicą jest - na całe szczęście - znaczne szybsze tempo poruszania się postaci. Wciąż nie jest to bieg z gier akcji, ale jest lepiej niż w Man of Medan czy Little Hope. Tam trzeba było czekać, aż bohater leniwie dotrze do wskazanego punktu. W House of Ashes dziarskim krokiem można zwiedzać otoczenie w poszukiwaniu zapisków, informacji i przepowiedni, bez usypiania na każdym kroku.
Z negatywnych aspektów gry, uważam, że można nabawić się frustracji w scenach, gdzie liczy się refleks i wciskanie odpowiednich przycisków. Zazwyczaj pojedyncza pomyłka nie kończy życia postaci (a przynajmniej na normalnym poziomie trudności), ale bywają sceny, w których o zdobyciu konkretnego przedmiotu decyduje jedna, sekundowa akcja. Jeśli zawalisz, to dwie sceny później nie będziesz miał np. ratującej życie broni czy cennej informacji pozwalającej przeżyć. Dlatego przy tym interaktywnym filmie chipsów nie pochrupiecie - tu trzeba mieć ręce w pogotowiu na kontrolerze i zachować czujność przez całą zabawę.
The Dark Pictures Anthology: House of Ashes - czy warto kupić?
Jeśli lubisz interaktywne filmy grozy, sięgaj po The Dark Pictures Anthology: House of Ashes bez zastanowienia. To około siedmiu godzin dobrej zabawy, a w odróżnieniu od poprzedniczek - tu jest znacznie większa chęć ponownego przejścia całości. No chyba że za pierwszym razem uzyskacie wymarzone zakończenie, ale biorąc pod uwagę automatyczny system zapisów, raczej nie da się tu oszukiwać.
Jedynym poważnym mankamentem może być brak polskiej wersji językowej. Anglojęzyczne napisy to najlepsza dostępna formy pomocy w zrozumieniu fabuły. A bez zrozumienia motywów bohaterów i wskazówek, całość będzie znacznie mniej przyjemna, a przeżycie w katakumbach jeszcze trudniejsze.
House of Ashes nie jest może scenariuszowym majstersztykiem, ale dzięki licznym usprawnieniom jest to gra poziomem bardzo zbliżona do hitowego Until Dawn. Dajcie więc szansę najnowszemu dziełu Supermassive Games, a zaraz będziecie czekali na kolejną opowieść z dużo większą niecierpliwością!
Opinia o The Dark Pictures Anthology: House of Ashes [Playstation 5]
- Postacie, które można polubić,
- Nieoczywiste, zmieniające fabułę wybory,
- Wyważony poziom trudności QTE,
- Ciekawa historia, choć momentami naciągana.
- Kiepska praca kamery w ciasnych pomieszczeniach,
- Końcówka historii nie spodoba się każdemu,
- Brak polskiej wersji językowej.
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
The Dark Pictures Anthology: House of Ashes na potrzeby recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy gry - firmy Cenega S.A.
Komentarze
3