The Last Oricru to kosmiczna mieszanka – Gothic i Dark Souls w jednym, w futurystycznym średniowieczu. Recenzja
Jeśli ktoś powie Wam, że najważniejszy jest pomysł, pokażcie mu The Last Oricru. To gra, która na papierze ma niemal same zalety. W praktyce jednak brakiem ostatnich szlifów może zniechęcić graczy do poznania tej ciekawej i oryginalnej przygody w konwencji zręcznościowego RPG.
Nie wszystko Dark Souls, co jest trudne
My, gracze, często lubimy sobie stawiać wyzwania. Czasami będzie to kwestia intensywności wrażeń, jak w straszących nas The Callisto Protocol czy Scorn. Innym razem uruchomimy tryb wieloosobowy w FIFA 23 czy NBA 2K23, żeby wynieść chęć rywalizacji na wyższy poziom i stanąć do walki z ludźmi z całego świata.
Spora grupa osób lubi jednak mierzyć się z komputerowymi przeciwnikami, którzy wymagają od nas małpiej zręczności i sporej ilości ćwiczeń. To właśnie ci bardzo chętnie zagrywają się w przeróżne Dark Souls'y. Teraz jednak powinni skierować swoją uwagę na The Last Oricru, które potrafi dać do wiwatu, choć nadaje się też dla początkujących graczy.
Ta ambitna gra RPG niewielkiego, czeskiego zespołu GoldKnights stara się łączyć najlepsze elementy znane z produkcji takich jak Gothic i najróżniejszych przedstawicieli „soulslike”. Choć pewne niedociągnięcia są, to widać też udane aspekty, dzięki którym warto pochylić się nad tym projektem i zastanowić, czy nie będzie to strzał w dziesiątkę przy wyborze kolejnej gry fabularno-zręcznościowej.
Archaizm miesza się z futuryzmem
Historia opowiadana w The Last Oricru jest dość niezwykła. W wielkim skrócie: na początku giniemy, by potem ginąć jeszcze więcej. W nieco dłuższej wersji - wcielamy się tu w bohatera, który z powodu utraty pamięci (a to nowość!) początkowo, roboczo otrzymuje imię „Silver”. Okazuje się on być jednym z ostatnich nieśmiertelnych Ziemian, którzy przybyli na tajemniczą planetę. Ten nowy świat zamieszkują humanoidalne rasy, z czego jedna przypomina nieco bardziej inteligentnych orków, a druga chodzące na dwóch łapach, gadające szczury.
Z uwagi na to, że Silver i napotykani czasem jego ziemscy towarzysze mają specjalne pasy, pozwalające im na odradzanie się po śmierci, osoby uwikłane w konflikt między wymienionymi rasami postanawiają wysłać nas do rozwiązywania rozmaitych, niebezpiecznych problemów. Bo przecież nawet jeśli nie uda nam się od razu pokonać gigantycznego pająka, to zaraz się odrodzimy, więc nie ma tu żadnego problemu, prawda?
Opowieść ma różne wątki i muszę przyznać, że jest całkiem wciągająca. Bardzo ciekawy jest w niej realny wpływ gracza na wydarzenia. Możemy stanąć po niemal dowolnej stronie konfliktu, za sprawą dokonanych wyborów bądź też być wrogiem konkretnego ugrupowania, na przykład po uzbieraniu wielu ujemnych punktów szacunku dla dowolnej grupy. Czasem niektórymi akcjami zamkniemy sobie konkretne ścieżki fabularne. Momentami bywa to frustrujące, ponieważ już w prologu jesteśmy proszeni o kradzież broni bez bycia wykrytym.
Zanim jeszcze zdążymy poznać panujące w The Last Oricru mechanizmy, ciężko o powodzenie. A ewentualna porażka nie cofnie nas do początku zadania, tylko popchnie opowieść w nowym kierunku. To może irytować, szczególnie gdy liczyliśmy na konkretny przebieg wydarzeń, ale dzięki temu lepiej czuć, że nasze działania mają tu znaczenie.
Całkiem zaintrygował mnie też świat The Last Oricru. Z jednej strony jest tu bowiem magia, miecze, łuki, kusze i zbroje przypominające lekcję o średniowieczu. Z drugiej strony zaś nie brakuje też statków kosmicznych, przekazów myśli od tajemniczej „cyfrowej” twarzy czy też elektrycznych wind i klimatyzatorów.
Nie rozumiem tylko dlaczego w tak zaawansowanym stopniu cywilizacji brakuje tu broni palnej. Żeby atakować wrogów na dystans trzeba posługiwać się magią. Serio? Ludzie podróżują na inne planety okrętami bardziej zaawansowanymi niż te w Gwiezdnych Wojnach i nie mają żadnego „blastera”? No, najwidoczniej tak to już w tej alternatywnej rzeczywistości bywa.
Zabij, zgiń, rozwijaj się, powtórz
Gdy w Bloodborne zginąłem w trakcie samouczka, a podczas zabawy z polskim The Lords of the Fallen poległem przy trzecim przeciwniku, stwierdziłem, że nawet nie będę próbował sił w Dark Souls. Poza tym irytowało mnie odnawianie się przeciwników, znane nie tylko z typowych gier RPG, ale też choćby z serii Borderlands.
A tu proszę jaka niespodzianka, The Last Oricru pokazało mi, że jednak mogę polubić się z grami o wysokim stopniu trudności. Tyle tylko, że najpierw mocno się irytowałem, zanim odkryłem, że trzeba będzie parę razy zginąć, zebrać doświadczenie na odradzających się bestiach i awansować na wyższe poziomy, by później z lepszymi statystykami móc walczyć jak równy z równym.
Częściej grywam w liniowe produkcje, gdzie kolejni przeciwnicy są dostosowani do moich umiejętności. Tu zaś muszę najpierw ginąć i zdobywać doświadczenie, by później „zemścić się” na tych rywalach, którzy jeszcze chwilę wcześniej byli zbyt silni.
Gdy już przebrnąłem przez prolog i zrozumiałem wszystkie mechaniki, łącznie z obecnością świecących kamieni, które leczą, podnoszą poziom na podstawie zdobytych punktów, ale też reanimują przeciwników, polubiłem powtarzalność The Last Oricru. Trochę kojarzy mi się ona z grami MMORPG, jak Lineage 2, w którym godzinami biegałem po tych samych terenach, by pokonywać odradzających się wrogów w ramach treningu postaci przed ważniejszymi zadaniami.
Niestety, kilkukrotnie miałem ochotę rzucić pada w kąt i nie włączać tej gry nigdy więcej. Wszystko przez to, że często ginąłem głupio i nie do końca ze swojej winy. Nasza postać nie potrafi pływać i kiedy walcząc na moście robiłem unik i lądowałem w wodzie, musiałem powtarzać spory fragment utraconej gry. Z kolei gdy przemierzając kopalnie rozbiłem drezynę o zamknięte drzwi, musiałem wracać do miasta na piechotę. Po moście, w którym brakowało desek. I wiecie co? Spadłem, do tego oczywiście do wody, więc śmierć była nieunikniona.
Efekt tego taki, że w przypływie frustracji szybko przełączyłem się z trybu mrocznego na fabularny. Przeciwnicy zaczęli ruszać się wolniej, przez co prostsze stało się chociażby unikanie ciosów w dobrym momencie czy zadawanie obrażeń podczas gdy wróg nie mógł się bronić. Zauważyłem jednak, że niezależnie od ustawień, sztuczna inteligencja jest paradoksalnie bardzo „nieinteligentna”.
Wrogów łatwo wyłuskać pojedynczo do walki. Często nawet zdarza się, że sami uciekają z pola bitwy w niezrozumiałych momentach, a idąc do nas wybierają najczęściej dłuższe trasy. Niestety, takie niedociągnięcia to kwestia, która w The Last Oricru przewija się na wielu płaszczyznach.
Niskobudżetowy festiwal nierówności
Trochę usprawiedliwiam twórców The Last Oricru przypominając, że to niewielkie studio, do tego debiutujące na rynku. Nasuwa mi się internetowo-filmowy żart w stylu: „może i robimy kiepsko, ale kto robi dobrze?”. A prawda jest taka, że recenzowana gra mogłaby być naprawdę świetna. Tyle tylko, że w niemal każdym aspekcie coś tu kuleje.
Przykładowo, znajdują się tutaj całkiem niezłe lokacje, z ładnymi teksturami, ale też spora ich część niemal kłuje w oczy, na czele z wyglądem twarzy głównego bohatera i jego niezwykle topornie narysowaną brodą. Dodano tu także tryb kooperacyjny, ale drugi gracz jest tylko pomocnikiem, podczas gdy to gospodarz sesji musi wykonywać część misji samotnie.
Z kolei fabuła i dialogi są naprawdę dobre, ale zdarzało mi się, że podczas próby przewinięcia tekstu pomijałem cały animowany przerywnik. Natomiast głosy anglojęzycznych lektorów rzadko pasują mi do postaci i ich konkretnych kwestii. Jednak mimo wszystko, swobodnie wypowiadane odzywki naszego „wyluzowanego nieśmiertelnego” są powiewem świeżości i miło się ich słucha.
Przez większość czasu machałem ręką na wymienione problemy. Muszę przyznać, że czasem wolę mniejsze, nie aż tak dopracowane produkcje. Przykładowo, w moim rankingu gier RPG od pierwszego Wiedźmina wolałem mniej znane Two Worlds, które pomimo prostoty i błędów urzekło mnie mechaniką. Z kolei The Last Oricru niemal uwielbiam za niektóre intrygujące rozwiązania, jednak z pozytywnymi emocjami wygrywa frustracja wywołana wieloma małymi błędami czy niepotrzebnymi zgonami postaci.
The Last Oricru okiem redakcyjnego marudy
Niestety, bycie czymś w rodzaju pomocnika, który nawet nie może wejść do części lokacji, bo są one zastrzeżone tylko dla gospodarza gry zupełnie mi się nie uśmiechała. Pograłem chwilę z Michałem jako ów drugi gracz i właściwie nic z tej zabawy nie wyniosłem – moja główna postać została taka jaka była wcześniej, zero nowego doświadczenia, zero przedmiotów itd. Nie, dziękuję, to jak dla mnie strata czasu. Przynajmniej na tę chwilę. Może gdy The Last Oricru dostanie kilka poprawek, ulepszeń czy ostatnich szlifów to do niej wrócę. Czuje jednak w kościach, że to marzenie ściętej głowy. Moja ocena: 2,7/5
The Last Oricru – czy warto kupić?
Mimo wszystkich wad, The Last Oricru to bardzo ciekawa propozycja dla fanów gier takich jak Dark Souls. Równocześnie cechuje ją dość niski próg wejścia, o ile tylko przebrniemy przez nieco zagmatwany prolog. Nie spodziewajcie się jednak, że to wysokobudżetowa produkcja, gdzie każdy pomysł jest dopieszczony do perfekcji. Tu widać pasję, ale nie pełnię możliwości technicznych.
Innymi słowy, cytując kultową komedię - „ważne, żeby te plusy nie przysłoniły nam minusów” - The Last Oricru może podobać się z wielu powodów, ale może też odrzucić. Dlatego nieprzekonanym sugeruję, żeby poczekali na promocję lub pojawienie się gry w którymś z abonamentów. W tym momencie myślę, że za pełną cenę można nabyć lepsze technicznie produkcje RPG, choć może starsze i z mniejszą ilością świeżych pomysłów. Pamiętać o The Last Oricru jednak warto, bo może się okazać, że to co ta gra ma do zaoferowania pozytywnie Was zaskoczy.
Opinia o The Last Oricru [Playstation 5]
- liczne wybory zarówno podczas dialogów, jak i misji,
- dobrze wykorzystane zapożyczenia mechaniczne z Dark Souls,
- ciekawa historia i świetnie napisane dialogi,
- niezła polska wersja językowa.
- kiepska momentami oprawa graficzna,
- bardzo słaba sztuczna inteligencja przeciwników,
- zbyt łatwo ginie się przez przypadek,
- niektóre misje są źle objaśnione,
- raczej średnio rozwiązany tryb kooperacji, w którym drugi gracz jest w zasadzie tylko pomocnikiem.
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę The Last Oricru na PS5 na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej dystrybutora - firmy PLAION Polska
Komentarze
1