The Outlast Trials próbuje nie pozostawić suchej nitki na zdrowej psychice gracza. Postawiono tu na uczucie zaszczucia, tajemniczość i brutalność. Mam jednak wrażenie, że w pogoni za klimatem zgubiono gdzieś dbałość o urozmaicenia właściwej rozgrywki.
Lubicie grozę w grach? Ja podczas zabawy najbardziej boję się, kiedy osoba, z którą gram w EA Sports FC 24 zbliża się do mojego pola karnego – wtedy emocje są najsilniejsze. Bo jeśli patrzeć na rasowe „horrory”, to trochę ich już widziałem i żaden nie sprawiał, żeby pulsometr w moim zegarku dzwonił na alarm. Nieważne czy był to klasyczny thriller jak The Chant czy przygodowa seria The Dark Pictures Anthology, czy może częstujące nas wizualną brutalnością Scorn.
Zazwyczaj każda gra była po prostu grą i ciężko było mi wczuć się na tyle, żeby podskakiwać w fotelu. Tym chętniej więc sięgnąłem po The Outlast Trials, by przetestować swoją odporność i zobaczyć co nowego przygotowali dla mnie twórcy tego makabrycznego świata w trzeciej, ale mocno niezależnej odsłonie serii. Liczyłem na emocje, przerażenie i sporo zabawy w trybie kooperacyjnym.
The Outlast Trials – przeciętny dzień szalonych naukowców
Fani serii Outlast nie doczekali się typowej, fabularnej kontynuacji. W samej zabawie znajdą co prawda sporo nawiązań do świata z wcześniejszych odsłon, należy jednak pamiętać, że The Outlast Trials jest prequelem pokazującym eksperymenty na ludziach z czasów Zimnej Wojny. Obejrzyjcie umieszczony powyżej zwiastun i będziecie wiedzieli już niemal wszystko, zarówno odnośnie szczątkowej fabuły, jak i klimatu.
Początek może szokować graczy, którzy nie wiedzieli na co się piszą. Od pierwszych scen będziemy tu bowiem świadkami rozczłonkowywania mniej lub bardziej dobrowolnych członków eksperymentów. Moment, w którym szalony doktor wgryzał mi się wiertłem w oczodoły był chyba jedynym w grze, kiedy skrzywiłem się i patrzyłem na ekran przez palce. Wejście w przerażający świat The Outlast Trials zalicza więc bardzo dobrze. Potem, niestety, tempo zwalnia.
W wielkim skrócie chodzi o to, że jesteśmy zamknięci w ośrodku badawczym i w pojedynkę lub razem z innymi śmiałkami będziemy poddawani rozmaitym próbom. Z jednej strony otaczają nas kartonowe postacie i częściowo ożywione manekiny. Z drugiej - zarówno przerażające bestie-mutanty, jak i niektórzy ludzie (głównie cele zbrodni) są jak najbardziej żywe i w większości będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jest to więc pomieszanie symulowanego eksperymentu z prawdziwą walką o życie.
Cele zazwyczaj są bardzo zbliżone – uruchomić przełącznik, przenieść coś z jednego punktu do drugiego, odnaleźć konkretne obiekty i tak dalej. Nic, czego nie znałbym z dziesiątek innych produkcji, zaczynając nawet od stareńkiego Left 4 Dead. Zasadnicze różnice są jednak dwie. Pierwsza jest taka, że w The Outlast Trials niemal zawsze uciekamy, a nie walczymy. Możemy co najwyżej rzucić przeciwnika butelką lub cegłą w głowę i na chwilę odwrócić jego uwagę.
Druga z wspomnianych różnic jest taka, że tu każde zadanie ma nas szokować. Co powiecie na gotowanie zupy dla dzieci z sierocińca? Że co? Że to niby nic strasznego? Ale wiecie, że chodzi tu o ich uśmiercenie, tak? Dlatego do bulgoczącego garnka nie dodamy kostki rosołowej z zielem angielskim, tylko sporej ilości wybielacza. A co robicie, gdy zadaniem jest dotrzeć na posterunek policji i odnaleźć skazańca? Gra gangsterska pewnie kazałaby nam go uwolnić i uciekać. W The Outlast Trials musimy doprowadzić go do sali egzekucji i wykonać wyrok.
I podobnych zadań jest w The Outlast Trials sporo, a każde z nich będzie ciągle utrudniane. A to wysiądzie prąd i trzeba będzie szukać źródła zasilania, a to innym razem do pozbycia się dowodów konieczne będzie uzbieranie wystarczającej ilości kwasu. Próbowaliście biegać i skakać z kwasem? Uważajcie, bo można się nieźle sparzyć! Powiedziałbym „stąpajcie ostrożnie”, ale wiem, że ciężko to zrobić, kiedy słyszycie za sobą idące w Waszą stronę monstrum z gwoździami wystającymi z głowy, które najchętniej powaliłoby Was na ziemię i przybiło Wasze dłonie do podłogi.
Schematyczna zabawa dla jednego i wielu graczy
Ogromną rolę odgrywa tu doświadczenie i obycie z kolejnymi misjami. Zdarzało mi się wykonywać misje w pojedynkę i w większości byłem sfrustrowany. Szukałem kolejnych pomieszczeń i przedmiotów, gubiłem się, a co rusz na mojej drodze stawali przeciwnicy, którzy tak jak w tanich horrorach wyskakiwali z szaf czy zza drzwi. Na moje usta cisnął się jeden, niezbyt elegancki, ale pasujący do The Outlast Trials przymiotnik: „upierdliwe”.
I taka właśnie dla mnie jest ta gra. Wrogowie na domyślnym poziomie trudności wyzwań nie są specjalnie wymagający, łatwo przed nimi uciec, schować się w szafie czy zamknąć im przed nosem drzwi, by kupić sobie cenne sekundy. Wielokrotnie chciałem popchnąć fabułę do przodu i albo brakło mi zorientowania się w terenie misji lub też na mojej drodze po raz kolejny pojawiał się przeciwnik, którego musiałem wyminąć. Po pewnym czasie przestałem zwracać uwagę na krew, flaki i potworne okoliczności, a po prostu chciałem odhaczać punkty kontrolne i wrócić do celi w ośrodku badawczym.
Ogromną różnicę w jakości zabawy widziałem w zależności od tego, do jakiej drużyny trafiłem. Grając z doświadczonymi ludźmi, cele wykonywaliśmy błyskawicznie, a do tego miałem niemal pewność, że ktoś podzieli się ze mną miksturą leczącą lub podniesie mnie, gdyby powalił mnie przeciwnik. Z kolei, kiedy bawiłem się z żółtodziobami, niektórzy wręcz spowalniali postęp misji, bo do części zadań niezbędna jest obecność w danym obszarze całej drużyny.
Drobnym, ale bardzo przyjemnym elementem jest centrum, w którym rozwijamy postać, odpoczywamy i czekamy na zebranie pełnego składu. Tam mamy możliwość siłowania się z innymi na rękę w prostej mini-grze zręcznościowej i… grania w szachy. Mała atrakcja, ale cieszy. Tym bardziej, że początkowo (póki nie wyrobimy odpowiedniego poziomu doświadczenia) może nam być ciężko znaleźć pełną i chętną do przyjęcia nas ekipę, więc warto zabić czymś czas oczekiwania.
Na szczęście, twórcy postarali się, żeby w The Outlast Trials chciało się „wbijać” kolejne poziomy doświadczenia. Te zapewniają nam między innymi coraz lepszy sprzęt, więcej miejsca w ekwipunku czy dużą liczbę elementów kosmetycznych. Kreator postaci nie jest tu może jakoś szczególnie rozbudowany, ale jeśli do kapsuł transportowych chcemy wejść w szykownym wdzianku, będziemy musieli je odblokować i wykupić. Dla wielu graczy taka personalizacja to duży plus, na mnie jednak nie robi większego wrażenia.
The Outlast Trials – czy warto kupić?
Jednego The Outlast Trials nie mogę odmówić – ciężkiego, mrocznego i makabrycznego klimatu, który jest zasługą chorej wizji twórców, ale też naprawdę porządnej warstwy audiowizualnej. Grafika nie dość, że jest atrakcyjna, to jeszcze bogata w detale, a przy tym ani na moment nie spowodowała zawieszenia się mojego laptopa do gier czy spadku wydajności. Upewnijcie się tylko na pewno po zwiastunie i zrzutach ekranu czy to Wasz klimat i jeśli tak, to The Outlast Trials da Wam sporo mocnych wrażeń.
Niestety, efekt szokującej nowości szybko przemija i kiedy tylko oswoicie się z absurdalną wręcz brutalnością, zostanie Wam oddanie się właściwej rozgrywce. Ta zaś bardzo szybko staje się zwyczajnie monotonna. Gdy przeciwnicy przestają szokować, to robią się po prostu uciążliwi. Do tego w pojedynkę jest nudno, a z losowymi graczami bywa różnie. Dobrze jest więc podejść do The Outlast Trials albo z dużą dozą cierpliwości, albo ze zgraną paczką znajomych. Wtedy da się bawić nieźle. W przeciwnym wypadku to przygoda strawna tylko w małych dawkach.
Opinia o The Outlast Trials:
- momentami jest przerażająca
- dobra oprawa audiowizualna
- dość zróżnicowane lokacje
- sporo elementów rozwoju, które chce się zdobywać
- wyłącznie śladowe ilości fabuły
- schematyczna i powtarzalna rozgrywka
- misje wykonywane w pojedynkę potrafią być uciążliwe
- dużo zależy od towarzyszy w grze sieciowej
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę The Outlast Trials (PC) na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Dead Good Media reprezentującej producenta
Komentarze
1