Obejrzałem norweską Godzillę, żebyście wy nie musieli… Recenzja Trolla od Netflixa. Ze spoilerami
Temat samograj, wydawałoby się. Trochę folkloru, trochę kina potwornego, klimatów rodem z Godzilli i King Konga, a do tego aktorzy wyglądający jak ludzie i ich ludzkie, wydawałoby się, motywacje. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o scenariuszu… Oto właśnie Troll z Netflixa.
„Troll" wiele obiecuje!
Umówmy się, „Troll" jako film skrojony dla fanów takich motywów, jak potwory, stworzenia iście mitologiczne, ugruntowane w folklorze, kulturze ludowej czy oralnie przekazywanej przed wiekami kulturowej narracji, obiecuje wiele. Jakaś tajemniczość, jakiś taki trochę lęk podszyty folklorystycznymi wtrętami, norweskie krajobrazy i hollywoodzki rozmach bez tego pompatycznego sznytu i klasyki, gdy to modelki grają naukowczynie, całe życie tyrające w błocie i skamielinach, a wycięci z kamienia herosi są ładni, szlachetni, no i inteligentni, że „ło Panie”!
Początki bywają jednak mylące, złudne, bo to, co w „Trollu" naprawdę cieszy, jest albo szybciutko ubijane przez rażące kretynizmy, albo marginalizowane przez jeszcze większe i jeszcze bardziej rażące kretynizmy. Do rzeczy jednak. I tu uwaga, bez spoilerów się nie da! Spoilery wypunktuję poniżej, jak ktoś chce, śmiało niech ucieka do kolejnych sekcji recenzji.
Film zaczyna się ckliwą opowieścią o wierze w norweskość i relacjach córki z ojcem, by błyskawicznie przeskoczyć z przeszłości w teraźniejszość i pokazać, jak owa córka teraz wykopuje dinozaury. Później mamy wątek ekologiczny i punkt przełomowy, kiedy to przez chęć wykopania tunelu w norweskich górach budzi się troll i idzie zniszczyć świat, który znamy. Później klasyka, jak w polskiej „Wielkiej wodzie”, czyli:
Uwaga! Spoilery!
- helikopter odnajduje panią paleontolog podczas wykopalisk pośrodku nigdzie (normalna rzecz),
- zbiera się sztab kryzysowy z doradcą premier Norwegii, który robotę dostał chyba po znajomości,
- stare dziady (eksperci) nie wierzą, że to może być jakiś tam troll,
- główny zły, taki zabawny tłuścioszek w okularach widząc trolla na filmie, dalej nie wierzy, że troll to troll,
- ekspertem okazuje się ojciec głównej bohaterki (wiadomo, że tak!),
- wojsko atakuje trolla,
- troll atakuje wojsko,
- dowiadujemy się, o co chodzi trollowi (wiadomo, że ojciec głównej bohaterki to wiedział),
- dowiadujemy się, że to chrześcijanie sprawili, że świat zapomniał o trollach,
- chcemy zabić trolla,
- smutno nam, że zabijamy trolla,
- chcemy ocalić trolla,
- nie udaje się nam. Nic się nam nie udaje.
Czy coś tu się udało?
Trzeba przyznać, że „Troll" to widowisko, które cieszy oko. Estetycznie film jest dopieszczony, troll wygląda bajecznie, bohaterowie tak ludzko i naturalnie. Oto największa zasługa tego tytułu - udało mu się nie shamburgeryzować swojego wizualnego potencjału tanim efekciarstwem. Jest więc tu klimat, jest ukłon w stronę natury, trochę ekomanifestu, trochę ludzkich dramatów. Jest dobrze. Gdyby film zakończył się po 45 minutach konkluzją, że w sumie to ten troll nikogo nie chce skrzywdzić, to może dajmy mu spokój - byłoby super!
Całkiem fajne są też wątki, w których twórcy drą łacha z chrześcijańskich misjonarzy, którzy to nawracali przed laty Norwegów i Norweżki i kazali opychać się opłatkami. Jakieś dzwony na helikopterach się pojawiają, bohaterowie roztrząsają baśniowe podania, jakoby trolle miały rzucać kamieniami w chrześcijańskie kościoły i być łasymi na krew chrześcijan. To jest spoko, to są smaczki. Szkoda tylko, że tak ich mało, a im dalej w las, tym więcej trolla i więcej dramatycznie nieprzemyślanych zagrań fabularnych.
Z każdą minutą seansu „Troll" skręca w stronę Hollywood. Niestety
Trzeba przyznać, że film ma tempo i nie można się podczas seansu nudzić. Akcja zawiązuje się super szybko, w te pędy wrzuceni na ekran zostają wszyscy liczący się bohaterowie i równie nagle, niespodziewanie i znowuż - szybko, bohaterowie ci budują między sobą trwałe relacje, obiecujące przyjaźń do grobowej deski. To bzdura, żart jakiś, który sprawia, że przestajemy bohaterów tych traktować poważnie. Widzimy po prostu, że ci ludzie się nie znają, że nic ich nie łączy, a mimo tego mamy uwierzyć, że skoczą za sobą w ogień.
Tempo zabija również wątki wymagające nieco pomyślunku. „Troll" jako manifest ekologów niknie, dezawuuje się z miejsca, a motyw ten jest nie tyle zmarginalizowany, co wyrzucony do kosza. Podobna historia spotyka ojca głównej bohaterki, klasycznej silnej postaci kobiecej, który się pojawia na ekranie, opowiada głupoty, mówi, że wszystko wie, że w sumie to on z trollem jest na ty, są kumplami z wojska, a potem - rach, ciach, pach i gościa nie ma. Nie zdążymy zbudować sympatii z mądrym eremitą, a twórcy już go ściągają z planu.
Silna postać kobieca, ekomanifest, efekciarski blocubuster? Ten film ma w sobie wszystko... i nic.
Tempo to jednak nie wszystko, niejedyna rzecz, która cieszy na początku i męczy pod koniec. Pod koniec bowiem, gdy dowiadujemy się, o co temu trollowi w ogóle chodzi, mamy tak z 7 sekund, by mu powspółczuć, by docenić to, jak samotną, smutną, wewnętrznie rozdartą i skonfliktowaną jest postacią. No, a potem jest już tylko śmieszniej. Ostatnie minuty filmu serwują nam pełne dramaturgii rozstanie się z pracą w rządzie, pokazują na jakich fundamentach stoi Pałac Królewski w Oslo, a nawet znajdują moment na dzielną przemowę dzielnego wojskowego - żołnierza o smutnych oczach, dobrym sercu i twardych pośladkach.
Końcówka filmu to już kino klasy B nakręcone za pożyczony hajs, gdzieś między nowym „Dniem niepodległości”, a „Kong: Wyspa Czaszki”. Wysyp bzdur, Deus ex machina goni Deus ex machinę, a pokazy ludzkiej szlachetności nie mają końca. Szkoda, powiem wam. Szkoda tych uproszczeń, szkoda pompatyczności, szkoda niepotrzebnej epickości i sztucznego rozmachu. „Troll" nieźle stoi aktorsko i od początku miał dobre momenty, rozwojowe wątki (jakieś odwołania do hipernatury, próby unaukowienia tematu) mocne strony, które twórcy rozpuścili jak Vibovit.
Warto obejrzeć Trolla?
Ech, a miało być tak pięknie… Odpowiedź jest prosta, nie warto. Warto obejrzeć zwiastun albo fotosy z filmu, bo troll sam w sobie ładnie został wyrenderowany. To zasadniczo w ogóle wizualnie dopieszczone widowisko, tylko że głupie niemożebnie i przepełnione skrajnymi niekonsekwencjami, skrajną durnotą.
Jeśli ktoś ma ochotę na film, w którym na ekranie biegają wielkie stwory - śmiało, niech odpala któryś z nowych obrazów o Godzilli czy Kongu albo poczeka na „Godzilla vs. Kong 2". To filmy głupie, ale przynajmniej w swojej głupocie spójne i nieobiecujące nie wiadomo czego. Z drugiej strony, jeśli są wśród was miłośnicy europejskich klimatów potwornych, takich folklorystycznie ugruntowanych, to polecam śmiało film „Łowca trolli” z 2010 roku. Dzieło nie jest wybitne, ale tak ze 3 razy lepsze niż nowy Troll od Netflixa.
Plusy:
- Troll
- klimat
Minusy:
- nienaturalne, nieprzekonujące budowanie relacji między bohaterami
- scenariusz napisany w notatniku na telefonie podczas stania w kolejce do Biedronki
- ilość głupotek momentami poraża
- sztampowość i przewidywalność
Komentarze
14UWAGA SPOILERY
a potem to...
"helikopter odnajduje panią paleontolog podczas wykopalisk pośrodku nigdzie (normalna rzecz), "
Pośrodku nigdzie ???
Fajna Polska język taka trudna...
Wszystko jest wyjaśniane dokładnie i ma swoją kolejność ale nawet to jest zbyt trudne w dostrzeżeniu dla cebulowego narodu.
Widać od początku złe nastawienie recenzenta , 0 obiektywności a takie argumenty to możesz wciskać ludziom którzy zatrzymali się na trudnych sprawach.
Sam oceniam że film był 7/10 ale kurwa drogi recenzencie i wszyscy inni negatywnie oceniający nauczcie się oceniać albo zamknąć pizdy i wracać do swojego poziomu bo tak spłycając i wytykając można ocenić jakikolwiek film który powstał i powstanie.
Jeśli ktoś spodziewa się czegoś na poziomie produkcji Marvela, może się srogo zawieść.