Wolfenstein: The New Order – Tak się kiedyś do nazistów strzelało!
FPS w starym, dobrym stylu – tego od nowego Wolfa oczekiwałem i dokładnie to otrzymałem. Jest mrocznie, jest brutalnie... jest wprost rewelacyjnie.
Klimat i spora garść mechanik wyrwanych wprost ze starej, dobrej szkoły robienia strzelanek; powrót B.J. Blazkowicza; jak na FPS - zestaw całkiem niezłych postaci drugoplanowych; płynne przejścia pomiędzy rozgrywką a przerywnikami filmowymi i zacna reżyseria tych drugich; czysta frajda płynąca ze strzelania
MinusyNie do końca przemyślany system perków; miejscami nieco przestarzała oprawa wizualna; projekty broni i większości lokacji nie wybija się ponad przeciętność; w lwiej części jednolicie szarobura kolorystyka
Brak kompletnej regeneracji zdrowia i obecność jakże uroczych, staroszkolnych apteczek? Jest. Konieczność własnoręcznego schylania się po jeszcze bardziej uroczy „pancerz” i amunicję? Odhaczona! Wymóg spoglądania na mapę terenu w celu efektywnej nawigacji i zestaw pukawek z prawdziwym kopem, dających czystą radość płynącą z faktu pociągania za spust? Na miejscu, nie inaczej! To jeszcze mi powiedz, że brak tu pretensjonalnej fabuły i cudacznych, okultystyczno-religijnych przeciwników? No być nie może, czyżbym trafił do swojego strzelankowego raju?
Nicht von dieser Welt
Bez dwóch zdań Wolfenstein: The New Order to strzelanina, na jaką czekałem naprawdę ładny kawałek czasu. Pozbawiona przesadnie futurystycznych broni, nie próbująca wyciskać nam łez z oczu pseudoambitną historyjką, z szokującymi scenami i z nieźle rozpisanymi dialogami z miejsca przypadła mi do gustu. Jednak w całości gra zdobyła mnie za sprawą diablo potężnej frajdy z posyłania ołowiu do całych zastępów (nazi)przeciwników. Co najlepsze, w poziom wykonania Nowego Porządku przed jego premierą wątpił zapewne niejeden z Was. Po i tak mieszanych uczuciach związanych z ostatnią częścią serii z roku 2009, prawa do kultowego tytułu gdzieś tam po drodze zdążyły przelecieć w ręce Bethesdy. I co? Wydawca, który już za chwilę wyskakiwać będzie nam nawet z lodówki, realizację kontynuacji zlecił sobie jakimś świeżakom z MachineGames. Bezczeszczenie świętości i automatyczne spisanie gry na straty?
Nic z tych rzeczy – w szczególności, gdy w zespole wspomnianych „świeżynek” pojawiają się ludzie odpowiedzialni za takie gry jak Chronicles of Riddick: Escape from Butcher Bay i The Darkness. To dzięki nim, jak i zapewne całej reszcie utalentowanego zespołu Maszynowych Gier, legendarny B.J Blazkowicz powraca skopać tyłki poplecznikom Führera w prawdziwie klasycznym i jakże rajcującym stylu!
Kiedy to spotykamy się z naszym bohaterem po raz pierwszy, wyleguje się przybrany w hawajską koszulę na własnym ogrodku, otoczony rozbawionymi dzieciakami i żoną dbającą o odpowiednie wysmażenie soczystych steków. Jednak czar szybko pryska, bo w rzeczywistości nasz heros o podejrzanie polsko brzmiącym nazwisku przycina komara na pokładzie wojskowego samolotu. Jest rok 1946, a my lecimy właśnie załatwić złowrogiego Wilhelma „Trupią Czaszkę” Strasse. Musi się nam udać – od powodzenia tej misji zależą losy całej Europy, a kto wie, czy nie świata. Zgodnie jednak z fabułą każdego filmu kina akcji klasy B i szanującego się first person shootera, by wyposażony w kwadratową szczękę twardziel mógł zatryiumfować, musi najpierw upaść. Przyjemne wymiany ognia w okopach i bunkrach, jak i malutki wybór moralny rozbijający fabułę na dwie linie czasowe zawarty w pierwszym rozdziale to więc jedynie wprowadzenie do właściwiego mięska. By się w nie wgryźć musimy przeskoczyć do roku 1960 i świata całkowicie opanowanego przez wrednych nazistów.
I żeby nad historią opowiadaną przez New Order za bardzo już się nie rozwodzić, powiem wprost – zapewne nagrody, wyróżnienia czy nawet dyplomu nikt za nią nie dostanie, ale też brak jakichś konkretnych powodów, by wieszać na niej Panzerhundy. Od dialogów nie bolą zęby, przerywniki filmowe są naprawdę dobrze wyreżyserowane, a przewijająca się na ekranie parada twarzy bez problemu zapadła mi w pamięci. Aktorzy użyczający swoje głosy również spisali się tu na medal, a sam Wolf zaskoczył mnie jeszcze zacną mimiką tutejszych, cyfrowych facjat. Podsumowując, najnowsze perypetie „Blazko” to w temacie fabuły dobra, rzemieślnicza robota. W każdym razie fani serii mający już dość okultystyczno-demonicznych motywów z pewnością będą tu uradowani, bo wizja Tysiącletniej Rzeszy z Nowego Porządku zakłada oparcie potęgi nazistów nie na pradawnych rytułałach, a stali, technologii i ewentualnych mutacjach genetycznych poczciwnych soldatów. No i ten jakże cudowny, polski akcent obecny w grze, którego to doświadczyć należy już zupełnie samemu!
Tapf'rer, kleiner Liebling
Co jednak w Wolfenstein: The New Order najważniejsze i najpięknieszje, to jego absolutnie klasyczna rozgrywka. Co prawda w repertuarze ruchów BJ’a znajdzie się wychylenie, kucnięcie jak i całkowita gleba, a gra uraczy nas kilkoma widowiskowymi, lecz w pełni oskryptowanymi momentami, jednak większość czasu i tak minie nam tu na bezpardonowym pruciu z broni palnej do nazistowskich zakapiorów. Łącznie postrzelamy sobie z dwóch rodzajów broni ręcznej (plus tłumik, dla lubiących pozostawać niezauważonym), karabinów maszynowych, śrutówki przypominającej armatę, snajperki inspirowanej chyba nieco wyglądem karabinu ISA z Killzone: Shadow Fall, a gdzieś tam przewinie się jeszcze dwururka czy swoista „spawara” o dwóch trybach ognia. Trochę tego w sumie jest, a dodatkowo niemal każdą z broni można tutaj ulepszyć (np. podczepiając granatnik) i... wrzucić po sztuce do obydwóch łap Blazkowicza. Cóż się wtedy na polu walki wyprawia trudno jest opisać słowami, ale zapewniam, że nikt w takich momentach nie będzie bawił się w liczenie amunicji.
Całe to wrażenie zabawy po staremu dodatkowo pogłębiane jest obecną w grze mapą, bez której po wrogich instalacjach i bazach poruszamy się nieco na czuja i po omacku. Tę trzeba sobie oczywiście najpierw znaleźć, często zaglądając w każdy kąt i zwiedzając miejscami kunsztownie ulepione miejscówki nowego Wolfensteina. I chociaż sam tytuł zbyt rzadko wychodzi poza szaroburą paletę barw, ilość umieszczonych w lokacjach detali i smaczków mile łechta naszą naturę poszukiwacza. Fragmenty gazet z całego świata (w tym i kraju nad Wisłą), utwory muzyczne, plakaty – wszystko to w zgrabny sposób buduje klimat produkcji, malując przed nami przerażająco-śmieszną wizję lat 60 ubiegłego wieku, w świecie, którym władzę absolutną sprawuje nazistowska Rzesza. Dla najwytrwalszych czeka tu ponadto kilka oczek puszczonych w stronę innych produkcji, w tym oryginalnego pradziadka wszystkich FPS’ów – zajrzyjcie do przygotowanego przez nas zapisu z rozgrywki, by sprawdzić o czym mowa.
Fabułę śledzi się więc z przyjemnością, jeszcze większą frajdę daje tu strzelanie i drobna eksploracja – co więc psuje nam to jakże idealne zestawienie? Jako pierwszego uczestnika stowarzyszenia winowajców wskażę wrzucony do gry system perków. Można pokusić się w tym miejscu o małą teorię, według której być może Bethesda zaproponowała (?) Maszynowym przerzucenie systemu rozwoju postaci serii Elder Scrolls na płaszczyznę strzelanki. Kiedy tam machanie dwuręcznym żelastwem sprawiało, że nasz wojak był w posługiwaniu się tym konkretnym typem broni coraz lepszy, Blazkowicz na podobną modłę dorabia się bardziej użytecznych umiejętności pasywnych, spełniając określone wymogi ich odblokowania. Przykład? Dziesięć zabójstw z dwoma giwerami w rękach sprawi, że te na przyszłość szybciej będziemy przeładowywać, a pięciu ubitych nazistów z wykorzystaniem przyrządów celowniczych to dynamiczniejsze przejście w ten tryb po wypełnieniu zadania. Co nie do końca spodobało mi się w prezentowanym systemie to fakt, iż tak naprawdę nigdy nie poczułem prawdziwej sensu jego istnienia. Większość umiejętności „robiła” się tu w zasadzie sama, a i bez nich do przedostatniego poziomu trudności można sobie z rasą panów radzić całkiem nieźle.
Wytknąwszy już grze małe urozmaicenie kolorystyczne otoczenia, przyczepię się też jeszcze do samej oprawy graficznej. Oczywiście z totalną kaszanką w żadnym przypadku nie mamy tu do czynienia, jednak świeżutki Wolfenstein daleki jest pod tym wzlędem od wyciskania słynnych już „ostatnich soków” z mojej PlayStation 4 (o wersji PC przeczytacie poniżej). Ogólnie rzecz ujmując obcujemy tutaj z takimi technicznymi, wyższymi stanami średnimi – całość reprezentuje więc przyzwoity poziom, gdzie od czasu do czasu jakiś element porazi nas absolutną brzydotą (woda!), czas wczytywania gry po śmierci będzie o te parę sekund za długi, a sam tytuł notorycznie doczytywać będzie sobie tekstury na naszych oczach zaraz po wskoczeniu do zabawy. Czasami jakiś nazista wpadnie jeszcze sobie w ścianę, wywinie nienaturalny piruet po śmierci, a jego broń zawisnie w powietrzu. Ot, staroszkolny standard.
Bevor du gehst
Pewnie dla niektórych taki brak ostatecznego szlifu, obecności trybu multiplayer (TAK, faktycznie go nie ma) czy większego zróżnicowania rozgrywki będzie wprost nie do wybaczenia. Pewnie te same osoby uznają wówczas, iż dwie odrębne w temacie fabuły kampanie dla pojedynczego gracza to mimo wszystko za mało, w szczególności, gdy różnice pomiędzy nimi są raczej subtelne, a nasz wpływ na samą opowieść - znikomy. I ciężko będzie się z nimi nie zgodzić, ale dam sobie w tym miejscu rękę uciąć, że w konfrontacji z miodem i grywalnością nowego Wolfa wszystkie te zarzuty okażą się już tylko zwykłymi banałami. Sam po jednorazowym przejściu gry bez chwili zastanowienia rozpocząłem jatkę od nowa, albowiem szacunek MachineGames do ikony, jaką bez wątpienia jest Wolfenstein, czuć tu od pierwszych minut spędzonych z tytułem. Praca włożona w budowę klimatycznego świata The New Order budzi szczery podziw, a ja sam nie pamiętam już, kiedy ostatni raz tak dobrze bawiłem się strzelając do przeciwników. Dlatego też szczerze polecam ten tytuł każdemu miłośnikowi fps’ów, bo prawdziwi fani serii z pewnością już w niego grają.
Moja ocena: | |
Grafika: | zadowalająca plus |
Dźwięk: | dobry |
Grywalność: | dobry |
Ogólna ocena: | |
Sugerowana cena w dniu publikacji testu: ok. 119 zł (PC) | |
Okiem starego zgREDa Barona |
Komentarze
42No to nie gra o dolinie Muminków by raziło kolorami na wszystkie strony :P
Grafa jak najbardziej na +
"Wolfenstein: The New Order – Tak się kiedyś do nazistów strzelało!"
"Wolfenstein: The New Order – Tak się kiedyś do Niemców strzelało!"
Druga wersja już za ostra i się boimy, prawda?
Watch Dogs wydaje się być (naj)lepszą propozycją na maj, jednak sam czekam na pierwsze obszerne recenzje.
ehh... nie mysle juz dzis...
Na plus też niezłe cut-scenki i momentami humor ala Tarantino :)
Grafika jest dobra,momentami nawet bardzo.Efekt psuje trochę doczytywanie tekstur przy ruchach kamerą ale to chyba już wada silnika id tech 5.
Blaskovicz to jest zydowsko brzmiace nazwisko a nie polskie
Wolfensteina