It Takes Two to drugie podejście studia Hazelight do tematu gry dla 2 graczy i dlatego też przedstawiamy dwie perspektywy spojrzenia na ten tytuł… Sporo tych dwójek? Na szczęście ta kipiąca atrakcjami produkcja na dwóję z pewnością nie zasługuje. Oto nasza recenzja It Takes Two!
Kochacie gry kooperacyjne? No ba, też pytanie. No bo kto nie lubi chwycić za gamepada wraz ze swoją drugą połówką, siostrą, bratem, dzieckiem bądź kumplem i pobawić w gry na dwie osoby na jednym komputerze czy konsoli. Aż dziw, że tego typu produkcji jest tak mało. Bo nie chodzi mi tutaj o tytuły, w których tryb kooperacyjny jest jedynie miłym dodatkiem, a takie, które uczyniły z tego esencje rozgrywki. Przykład? Słynne już Overcooked bądź całkiem zabawne Moving Out.
Czasami zdarzają się jednak prawdziwe kooperacyjne objawienia. Pierwszym z nich było niewątpliwie A Way Out – produkcja, która pokazała, że i emocjonującą przygodę można zamienić w zaskakująco oryginalną grę dla dwóch osób. Drugie pojawi się już za chwilę i będzie nim It Takes Two – kolejny szalony projekt studia Hazelight i Josefa Faresa, bez którego nie byłoby A Way Out.
Jak zapewne wiecie z mojej zapowiedzi It Takes Two, już pierwsze dwie godziny tej szalonej zabawy zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Między innymi dlatego, gdy dostałem wcześniejszy dostęp do pełnej wersji, postanowiłem, że tym razem nie mogę sam podejść do recenzji. Wszak jakby nie patrzeć to gra dla dwóch, przydałoby się więc i drugie, bardziej świeże, spojrzenie. Zaprzągłem więc do wspólnej rozgrywki Jakuba. Co z tego wynikło przeczytacie poniżej.
Okiem gracza, który na It Takes Two nie czekał ani trochę
Jakub Jakubowicz
W 2018 roku w moje ręce trafiła produkcja A Way Out, która opowiadała historię dwóch więźniów czmychających z więzienia. Był to tytuł o tyle ciekawy, że łączył kooperację dwóch graczy z iście hollywoodzką narracją… A w każdym razie taki był zamysł, bo efekt końcowy, ogrywany przeze mnie w duecie z kolegą, zanudził mnie na śmierć. Zastanawiacie się pewnie, po co piszę o tamtej niezbyt ciepło przyjętej przeze mnie grze sprzed paru lat. Ano, robię to dlatego, że tamten tytuł był ostatnim dziełem twórców It Takes Two i poprzednią podjętą przez nich próbą opracowania oryginalnej kooperacyjnej formuły rozgrywki.
Takich żarcików w It Takes Two jest sporo:)
Teraz rozumiecie więc pewnie, dlaczego na It Takes Two nie czekałem w napięciu ani, po prawdzie, wcale. Spodziewałem się kolejnego nudziarstwa nie do strawienia. Tymczasem nowa produkcja Hazelight od wejścia zaskoczyła mnie prawdziwą eksplozją kreatywnych rozwiązań. Co rusz pojawia się nowa mechanika, która zmusza do wspólnego rozwiązywania zagadek przez graczy i współpracy opartej na planowaniu i refleksie. Zamiast monotonnego odkręcania śrubek w dwie osoby (tak, to kolejny traumatyczny „flashback” z A Way Out) tym razem mamy na przykład wspólne zadania oparte na tym, że jeden z graczy rzuca gwoźdźmi, a drugi tłucze co popadnie główką młotka.
Może nie brzmi to szczególnie ciekawie, ale robi się dużo bardziej intrygująco, jeśli dodamy do tego, że świat It Takes Two to „świat olbrzymów”, w którym dwie szmaciane laleczki walczą o przetrwanie w walce na śmierć i życie ze sprzętami domowymi. Kiedy więc mówię o młotku i gwoździach, mam na myśli olbrzymi młot do rozwalania monstrualnych butelek czy huśtania się na wbitych w ścianę gwoździach wielkości oszczepu. A to tylko jedna mechanika, która prędko ustępuje miejsca innej, a ta kolejnej…
Co tu dużo pisać - aż chce się pędzić dalej przez ten świat, by zobaczyć kolejne atrakcje wymyślone przez twórców, a także stawić czoła nietuzinkowym bossom, takim jak… rozklekotany odkurzacz! Dodam jeszcze, że sama formuła rozgrywki to nie jedyna rzecz, która trzymała mnie przy ekranie. Opisując moje wrażenia z It Takes Two nie mogę nie wspomnieć o olśniewającej warstwie audiowizualnej, zawrotnym tempie rozgrywki… no i historii.
Ta ostatnia na poły wzrusza, na poły bawi do łez. Oto bowiem mała dziewczynka, chcąc zapobiec rozwodowi rodziców, nieświadomie zamienia mamę i tatę we wspomniane już kukiełki, a w tym karkołomnym przedsięwzięciu zrozpaczonej córeczce pomaga ożywiony poradnik dla par, który nie wiedzieć czemu gada z latynoskim akcentem. Zwariowane to It Takes Two, ale takiej feerii atrakcji i pomysłowości nie widziałem już dawno! Dla mnie bomba!
It Takes Two okiem gracza, który liczył na hit
Maciej Piotrowski
Po pierwszym, zamkniętym pokazie gry wiedziałem, że It Takes Two będzie szalone, ale to co ujrzałem w wersji finalnej to prawdziwe mistrzostwo świata. Co tam latanie na lotni zrobionej z gatek, co tam walka niczym ze Street Fightera na skrzydle samolotu albo zabawa młotkiem i gwoździami… It Takes Two skrywa całą masę jeszcze bardziej zwariowanych niespodzianek. A wiecie co jest najlepsze? Że jak człowiek pomyśli, że chyba nic bardziej szalonego w tej grze już nie zobaczy twórcy zaraz wyprowadzają go z błędu serwując coś zupełnie nowego i zaskakującego.
Przykład – gdy lądujemy w krainie zabawek (to jedna z wielu oferowanych w It Takes Two lokacji) nasi bohaterowie – Cody i May, ukrywając się przed strażnikami przebierają się typowe dla tych klimatów ciuchy. Nagle okazuje się, że dzięki temu zyskali specjalne moce – Cody stał się czarodziejem, a May – rycerzem z ognistym mieczem. Jak myślicie, jak najlepiej coś takiego wykorzystać? Tak, dobrze myślicie – w typowo hack’n’slashowej rozgrywce. It Takes Two w kilka sekund zmienia się więc z gry akcji z widokiem za pleców naszych bohaterów w diablopodobną sieczkę, choć z pewną domieszką zagadek środowiskowych.
Takich niespodziewanych przejść perspektywy jest zresztą w It Takes Two dużo więcej i niemal każda powiązana jest z jakąś wiodącą w danej chwili mechaniką. Może to być dla przykładu zabawa z grawitacją, gdy May otrzymuje antygrawitacyjne buty, a Cody umiejętność powiększania się i zmniejszania. Wówczas to, niczym w klasycznej platformówce, obserwujemy akcję z boku kombinując jak tu wybrnąć z kolejnej oryginalnej łamigłówki.
Podobnie zresztą jest w niektórych mini-grach nastawionych na współzawodnictwo. Twórcy bardzo się tutaj postarali i właściwie nie znajdziemy w nich dwóch choćby zbliżonych mechanik. Zawsze jest to coś nietypowego, choć z czasem możemy delikatnie stracić zainteresowanie tymi atrakcjami. Dlaczego? Bo właściwie to niczego do samej gry one nie wnoszą. Owszem, to wciąż niezła zabawa, szczególnie, gdy zaskakuje pomysłowością, ale poza wygraną z drugim graczem tak naprawdę niczego nie zyskujemy. Trochę szkoda.
Największą jednak bolączką It Takes Two bywa… kamera. Co ciekawe, przez pierwsze godziny zabawy nawet nie pomyślimy o czymś takim jak poprawa ujęcia, bo raz, że akcja pogania akcje, a dwa, że wszystko wydaje się działać sprawnie i szybko. Niestety, problem pojawia się tam, gdzie kamera próbuje nadążyć za obracającymi się obiektami (na których zdarzy się nam wylądować), a akurat nie ma tam za bardzo miejsca by dobrze się ustawić. W takich chwilach byłem bliski pogryzienia gamepada. Jedyne co mnie wówczas ratowało to przerwanie zabawy, ku niezadowoleniu mojego towarzysza. I wiecie co? Chyba wyszło nam obu na zdrowie, bo inaczej skończylibyśmy całość w max dwa wieczory. Cóż, taki już urok tych niewielkich perełek – świetna zabawa, która niestety dość szybko się kończy.
It Takes Two – czy warto kupić?
Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna – tak, oczywiście, że warto, ale tylko gdy masz pewność, że podczas zabawy nie pokłócisz się ze współgraczem. A wierzcie nam, o to wcale nie trudno. Szczególnie, gdy w zabawie nie pomaga fruwająca dookoła kamera i czasami przedziwne zachowanie fizyki w grze. O narastającą frustrację wówczas nietrudno.
Jeśli jednak uda Wam się przezwyciężyć ewentualne kłótnie o to co kto zrobił źle powtarzając po raz n-ty dany fragment gry to w It Takes Two będziecie się świetnie bawić. Dawno nie widziałem tak zaskakujących pomysłów na wspólną rozgrywkę i sądzę, że i Wam to uczucie się udzieli. I choćby dlatego nie powinniście przejść koło tego tytułu obojętnie. Kto wie, może nawet nie będziecie musieli go kupować, bo któryś z Waszych znajomych zaprosi Was do wspólnej zabawy. Wówczas lepiej nie odmawiajcie i skorzystajcie z takiego darmowego dostępu – inaczej stracicie całe mnóstwo frajdy.
Ocena It Takes Two:
- świetny pomysł na kooperacyjną kampanię
- miejscami wizualnie olśniewająca
- dźwięk też dorównuje graficznym fajerwerkom
- lekka, dowcipna, ale i wzruszająca opowieść
- mnóstwo (dosłownie – mnóstwo!) oryginalnych mechanik, zagadek i rozwiązań
- ciekawe pomysły na zaangażowanie graczy we współpracę (a niekiedy też rywalizację)
- zaskakuje na każdym kroku
- wciąga aż trudno się oderwać od zabawy
- niekiedy bardzo frustrująca kamera
- żarty nie wszystkim przypadną do gustu
- sterowanie mogłoby być niekiedy trochę bardziej intuicyjne
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Grę It Takes Two na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy gry - firmy Electronic Arts Polska
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Graliśmy w It Takes Two, gra miażdży. Szykujcie się na hit!
- Najbardziej oczekiwane gry 2021 roku na PC i konsole
- Wiemy już jak będzie wyglądać Mass Effect Legendary Edition! Szykuje się miły powrót do przeszłości
Komentarze
7https://cyberkrytyk.pl/it-takes-two/