Motokoniec świata!
Carmageddon to gra, która sprawiła, iż tajemnicze tytuły komputerowe przestały być postrzegane przez wszystkich ich przeciwników jako źródło niewyjaśnionego zła. Zdziwieni? Tak się jednak złożyło, że stała się koronnym argumentem w ustach wielu zagorzałych dyskutantów o brutalności gier, którzy w końcu znaleźli sobie kozła ofiarnego i dali spokój biednemu Pac-Manowi. Może nawet słusznie?
W końcu gra wyścigowa, w której główną ideą jest rozjeżdżanie przechodniów i demolowanie samochodów rywali nie mogła nie budzić kontrowersji. Niezwykłą ciekawostką jest fakt, iż w Carmageddon chodziło przede wszystkim o dojechanie do mety, choć znam osoby, którym nigdy ta sztuka się nie udała. Nie dlatego, że było to niezwykle skomplikowane zadanie. Po prostu ogrom możliwości z zakresu „destrukcji” wydawał się po stokroć bardziej interesujący.
Produkcja studia Stainless Games w 1997 roku zachwycała mechanizmem i fizyką jazdy oraz obrażeń, a i paskudna dziś trójwymiarowa grafika nikogo od ekranu nie odrzucała. Cieszyła także różnorodność samochodów, bo każdy z nich miał nieco inne parametry, lepszą szybkość lub większą wytrzymałość na obrażenia. Oczywiście do historii przeszedł bohater o pseudonimie Max Damage poruszający się czerwoną wyścigówką, którego twarz „firmowała” brutalny Carmageddon.
Gra była niesamowicie grywalna, a liczne kontrowersje na pewno sprzyjały jej promocji, choć działo się to w czasach, gdy przemysł komputerowy wciąż kojarzył się z zamkniętym podziemiem. W Wielkiej Brytanii oraz Niemczech przechodniów zamieniano na cyborgi i zombie, a gracze nieoficjalnymi kanałami musieli szukać „odcenzurawiających” łatek. W 1998 roku ukazał się równie udany Carmageddon 2: Carpocalypse Now, natomiast milenijny Carmageddon TDR 2000 budził już wyraźnie słabsze emocje, dając wyraźny sygnał, że totalna demolka na drodze wirtualnego miasta nie bawi i nie szokuje już tak mocno.