Rise of the Ronin miał być nowym, potężnym hitem PlayStation 5, który z miejsca zachwyci starych graczy i przyciągnie nowych. „Miał być”, bo chyba raczej nie będzie. Owszem, to naprawdę niezła gra, ale można odnieść wrażenie, że ukazała się o wiele za późno.
Nie wiem czy tylko ja mam taki problem z grami z wielkim otwartym światem czy może jest to już bardziej powszechne zjawisko. Niby wciąż w tego typu produkcje grywam, ale czuje się nimi coraz bardziej przytłoczony, zmęczony i znudzony. Wciąż lubię powtarzalność, ale wymaksowanie takich gier jak choćby Avatar: Frontiers of Pandora, Assassin’s Creed Mirage czy Skull and Bones (tak, wiem, że to gra sieciowa, ale trofea ma:-)) trochę mnie wymęczyło. Ostatnimi czasy dużo bardziej podchodzą mi gry krótkie, intensywne i zostawiające coś po sobie – czy to uczucie satysfakcji, przyjemnego zaskoczenia czy choćby zadumy. Czegoś takiego dostarczyły mi dużo mniejsze produkcje pokroju nowego Alone in the Dark, Banishers: Ghosts of New Eden oraz Valiant Hearts: Coming Home.
A czemu w ogóle o tym wspominam? Bo Rise of the Ronin jest właśnie taka grą z otwartym światem, który najpierw nieco przytłacza, a później, z czasem, gdy pojawiają się kolejne mapy, zaczyna nudzić. I to pomimo specyficznej, nieco egzotycznej dla nas, japońskiej atmosfery, która przecież w takim Ghost of Tsushima zdołała na tyle nas oczarować, że pokonywanie sporych obszarów było niemal zupełnie nieodczuwalne. Dlaczego w Rise of the Ronin nie jest podobnie? Hmm, może dlatego, że graficznie tytuł mógłby czarować jakieś 5 lat temu, w czasach PlayStation 4. Ale spokojnie, nowa gra twórców NiOh i Wo Long: Fallen Dynasty ma kilka asów w rękawie, którymi potrafi przyjemnie zaskoczyć.
Rise of the Ronin walką i wyborami stoi
Już w moich pierwszych wrażenia z Rise of the Ronin pisałem, że walki potrafią w tej grze sprawić sporą satysfakcję. Po spędzeniu w tym tytule kilkudziesięciu godzin mogę zaś z całą stanowczością stwierdzić, że starcia z przeciwnikami to jego najjaśniejszy element. Potyczki są brutalne, krwawe i szalenie widowiskowe. Do tego faktycznie widać różnice pomiędzy różnymi rodzajami broni, których zresztą jest tu całkiem sporo. I każda posiada też własne style, które poznajemy i rozwijamy w trakcie gry. Do tego dochodzi jeszcze broń palna, różnego rodzaju pancerze z dodatkowymi premiami i masa preparatów, osełek, trucizn i olejów, które w ten czy inny sposób wpływają na nasze statystyki i możliwości podczas starć.
Zresztą cały, stworzony na potrzeby tejże gry, system walki jest dużo bardziej rozbudowany niż początkowo się wydaje. Nie chodzi tu już tylko o sprawne blokowanie ciosów, stosowanie uników i szybkie wyprowadzanie kontr. Twórcy Rise of the Ronin całkiem zgrabnie wpletli w to dobrze wymierzone czasowo parowanie (nazwane tutaj kontrbłyskiem), które potrafią nie tylko odbić atak przeciwnika, ale także z czasem wywołać u niego panikę, co umożliwia wykonanie potężnego i naprawdę widowiskowego finiszera.
Co więcej, poprzez drobne niuanse związane z poszczególnymi rodzajami broni musimy także niemal nieustannie żonglować stylami, szczególnie walcząc z większą grupą przeciwników, bo jeden styl jest np. lepszy na wrogów z włóczniami, a inny – na tych z dużymi mieczami. W późniejszych etapach gry sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, gdy ci bardziej istotni sami przeciwnicy zyskują możliwość zmiany broni w locie, a także dysponują specjalną umiejętnością, która wzmacnia ich statystki. Wiem, brzmi to dość skomplikowanie, szczególnie na początku, ale wierzcie mi – jak raz się w to wciągniecie to już idzie z górki.
W moich pierwszych wrażeniach z Rise of the Ronin sugerowałem, że jest to jeden z tych trudniejszych tytułów, które potrafią dać nam spory wycisk. Czy się myliłem? Nie, wciąż tak uważam, choć muszę stwierdzić, że po poznaniu wszystkich rządzących ta grą mechanik byłem w stanie nieco podnieść sobie poziom trudności wskakując na ten środkowy – niby „normalny”.
Nie da się jednak nie zauważyć, że nie był to jedynie efekt przypływu moich umiejętności, ale także ustawicznego rozwoju mojego bohatera, dobierania mu odpowiednich elementów pancerza i najważniejsze – wykorzystywania zdobytych punktów umiejętności do odblokowywania kolejnych pozycji na przepastnym drzewku statystyk. Co ciekawe, czasem w walce wspierają nas poznani podczas gry towarzysze. Są to misje, w których możemy włączyć tryb współpracy i spróbować rozegrać je wraz z innymi graczami.
Tu jednak pojawia się pierwszy zgrzyt – jeśli tylko odpowiednio rozwinęliśmy znajomość z daną postacią (co też daje nam wymierne korzyści) możemy „użyć ją” w danym starciu. Niby nic strasznego, ale jak zacząłem bawić we własny wybór kogo wezmę ze sobą w bój to potem dochodziło do dość dziwnych sytuacji, że ramię w ramię walczyłem z komandorem Matthew Perry’m, który był moim pierwszym celem na samym początku gry.
Drugą rzeczą, która może się podobać w Rise of the Ronin jest nieliniowa fabuła. Zarys historii już pewnie znacie – oto do Japonii przybywa flota czarnych okrętów ze wspomnianym już komandorem Matthew Perry’m, by podpisać traktat o „przyjaźni”, który tak naprawdę kończy erę japońskiego izolacjonizmu i feudalizmu otwierając ten kraj na nowoczesność. Nie wszyscy jednak podzielają ów pogląd stąd też dochodzi wpierw do rozruchów, a później walk. W tle pojawiają się oczywiście intrygi i spiski, jak na polityczne przepychanki przystało. I pośród tego wszystkiego lądujemy my – dwójka Bliźniąt Miecza, wojowników klanu Ukrytych Ostrzy. Tak, dobrze przeczytaliście – dwójka! Już na wstępie zabawy tworzymy tu bowiem dwóch bohaterów – mężczyznę i kobietę, z których dość szybko przyjdzie nam jednak wybrać tego jednego, którym będziemy grać. Nie psując Wam zabawy zdradzę tylko, że ów drugi stanie się króliczkiem, którego będziemy gonić.
Najważniejsze jednak, że ten jeden wybór w prologu Rise of the Ronin to jedynie zwiastun sporej ilości najróżniejszych decyzji, które w ten czy inny sposób mogą wpływać na dalszy przebieg gry i opowiadanej przezeń historii. Niektóre wybory bywają dość neutralne dotycząc na przykład postaci, z którymi później nawiązujemy więź i które dają nam dostęp do specjalnych misji. Inne – te związane zdobywaniem przychylności zwolenników bądź przeciwników szogunatu Tokugawów, które stanowią rdzeń całej opowieści potrafią dość mocno namieszać w fabule. I właśnie dlatego twórcy dorzucili tu specjalną opcję, która pozwala nam cofnąć się w czasie i ponownie rozegrać konkretne wydarzenia fabularne by sprawdzić, jak potoczyłaby się historia, gdybyśmy jednak podjęli inne decyzje. Szkoda tylko trochę, że aby docenić przygotowaną dla nas historię trzeba poświęcić grze dobrych kilka godzin, bo opowieść rozkręca się tu niezwykle niemrawo.
Piaskownica pełna zabawek, która potrafi wymęczyć
Winę za ten brak dynamizmu w fabule częściowo ponosi tu otwarty świat. Trzy regiony, do których trafiamy w miarę naszych postępów podzielone są na mniejsze obszary i w każdym znajdziemy sporo znaczników do „odfajkowania”. A to trzeba gdzieś zrobić zdjęcie, a to stłuc jakiegoś zbiega, a to znowu pomodlić się w jakiejś kapliczce zdobywając przy tym punkt umiejętności. A są jeszcze poukrywane skarby i koty do schwytania i pogłaskania.
Wszystko to jednak odkrywamy powoli, w miarę zacieśniania więzi z danym obszarem. A jak się to odbywa? Ano poprzez zaprowadzanie w nim porządku, które polega zazwyczaj na eksterminacji bandziorów zajmujących różne wioski czy świątynie. Innymi słowy – mamy tu patent dobrze znany choćby z naszego rodzimego Wiedźmina 3. A że walka w Rise of the Ronin bywa uzależniająca to nie tylko dość chętnie likwidujemy takie zagrożenia, ale też szukamy kolejnych tego typu wyzwań czy to stając w szranki z dużo trudniejszymi zbiegami czy najzwyczajniej w świecie pomagając mieszkańcom reagując na dynamiczne wydarzenia, które co jakiś czas pojawiają się nam na ekranie.
Problem w tym, że to całe bieganie po mapie, jeżdżenie konno z punktu do punkty czy nawet korzystanie z lotni, mimo że początkowo sprawia frajdę, w zasadzie odciąga nas od wątku głównego przez co historia traci impet, a my powolutku, acz nieubłaganie zaczynamy odczuwać znużenie. Większość rzeczy jest tu bowiem niesamowicie powtarzalna. Nawet misje, i to również te z głównego wątku, polegają w zasadzie zawsze na tym samym – walce z kolejnymi przeciwnikami, a potem stoczeniu pojedynku z bossem.
Oczywiście, mogą się tu pojawić jakieś dodatkowe zmienne, ale widać, że twórcy nie mieli za bardzo pomysłu by te zadania jakoś urozmaicić. Skradania się czy opcjonalnych wyzwań w postaci używania nieśmiercionośnej broni tutaj nie liczę, bo i bez tego sam chętnie korzystałem z takiej możliwości. W Rise of the Ronin czuć tę niezwykłą cząstkę kultowego już Tenchu. I za to twórcom gry należą się pochwały… zaraz obok „pały z plusem” za oprawę wizualną.
Biegaj, walcz, ale lepiej się nie zatrzymuj
Niestety, Rise of the Ronin poległ tam, gdzie z pewnością nie powinien jako duży, nextgenowy tytuł dla PlayStation 5, którym Sony bardzo chciało się pochwalić. Dopóki gramy i pędzimy z miejsca na miejsce, wykonując kolejne misje i walcząc z przeciwnikami nie jest tak źle, bo jedyne na czym się skupiamy to fontanny krwi i widowiskowe wykończenia. Jeśli jednak przyjdzie Wam do głowy gdzieś się zatrzymać i spojrzeć dokładniej na otaczający Was świat… to niestety nextgenowy czar pryska z głośnym hukiem.
Momentami grafika ociera się tu wręcz o poziom końcówki ery PlayStation 3, z koszmarnie wyglądającą wodą, nagle pojawiającymi się przed nami obiektami czy nienaturalnie wyglądającymi modelami postaci. Co gorsze, jeśli zdecydujecie się na coś innego niż graficzny tryb jakości to czeka Was albo nieco płynniejsza, ale jeszcze uboższa w detale rozgrywka, albo widoczne spadki klatek, przy opcji śledzenia promieni. Chyba nie tak wyobrażałem sobie nextgenową produkcje, która miałaby stać się wielkim hitem PS5.
Rise of the Ronin – czy warto kupić?
Mimo swojej ewidentnej brzydoty i dość dużej powtarzalności rozgrywki Rise of the Ronin to całkiem niezła gra. Nie jest to może obiecywany nam hit pokroju Ghost of Tsushima, a i do Elden Ringa mu daleko, ale swój charakter i specyficzny klimat ma. Jeśli więc ktoś lubi gry z otwartym światem, które oferują kilkadziesiąt godzin zabawy w dobrze znanej już formule, a do tego nie przeszkadza im ani konieczność dogłębnego poznania rozbudowanego systemu walki ani tym bardziej nieco wyższy poziom trudności (albo i ten najwyższy, zarezerwowany dla największych soulsowych wymiataczy) to tutaj z pewnoście będzie dobrze się bawić. Trzeba tylko nauczyć się przymykać oko na pewne niedoskonałości. I tak, wiem, nie każdy to potrafi.
Opinia o Rise of the Ronin [Playstation 5]
- niesamowicie rozbudowany, widowiskowy i całkiem wymagający system walki
- nieliniowa opowieść z licznymi rozgałęzieniami
- sporej wielkości otwarty świat, w którym, dla chcących, znajdzie się sporo do zrobienia
- łatwa możliwość cofnięcia się w czasie i sprawdzenia konsekwencji inaczej podejmowanych decyzji
- trzy poziomy trudności, dla tych którzy nie przepadają za soulslike
- ciekawie zrealizowane tworzenie więzi z postaciami i obszarami, które otwierają przed nami nowe możliwości
- momentami urokliwe i całkiem klimatyczne lokacje
- spora dawka brutalności, latających kończyn i rozbryzgów krwi
- całkiem niezła, polska kinowa wersja językowa
- oprawa graficzna zupełnie nie pasująca do nextgenowej konsoli
- przez powtarzające się aktywności z czasem eksploracja otartego świata zaczyna nużyć
- mało porywająca fabuła
- dość wysoki próg wejścia może niektórych odstraszyć
- małe czytelne menu, w którym z początku można się pogubić
- w ilości zbieranych łupów można się pogubić
- tryb kooperacyjny dla 4 graczy ograniczony tylko i wyłącznie do określonych misji
- praca kamery podczas niektórych starć potrafi przyprawić nas o ból głowy
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Rise of the Ronin (PS5) na potrzeby niniejszej recenzjii otrzymaliśmy bezpłatnie, przed premierą gry, od firmy PlayStation Polska
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!