Bleeding Edge próbuje podebrać graczy Overwatch. I jeśli tylko okiełzna bitewny chaos może świetnie na tym wyjść
Wiadomo, że jak się wzorować, to tylko na najlepszych. Sieciowy Overwatch odniósł sukces, gdy jeszcze Blizzard był gwarancją jakości. Z biegiem czasu jednak jej dawny blask osłabł. I właśnie to próbuje wykorzystać Bleeding Edge, by zainteresować sobą nieco znudzonych już graczy.
- Duże tempo rozgrywki dodaje kopa i energii,; - Ciekawe postacie z unikalnymi umiejętnościami,; - Zdobywanie poziomów i ulepszeń dodaje motywacji do pojedynków,; - Przyjemna, nieco szalona stylistyka wizualna.
Minusy- Dość duży chaos, który trzeba opanować,; - Gra z losową drużyną może frustrować.
W grach sieciowych wszystko zawsze rozbija się o to z kim się gra. Kilka dobrych lat bawiłem się świetnie w Rainbow Six: Siege dlatego, że miałem stałą, zgraną ekipę. Rzadko kiedy losowo dobrani przeciwnicy mieli więc większe szanse, gdy działaliśmy według ustalonych taktyk. Z kolei Overwatch mógłby mi dać dużo więcej radosnej, dynamicznej zabawy, gdyby nie fakt, że częściej grałem tu z przypadkowymi ludźmi. Nierzadko chaotyczne starcia nie były już tym samym, bo zbyt często o porażce decydował kiepski dobór drużyny.
Koniec końców, to gracze decydują czy nowa, sieciowa produkcja ma szansę na długie lata obecności na serwerach i to czy stanie się gorącym "hitem sezonu". Nie inaczej jest z Bleeding Edge. Widać tu nowy kierunek artystyczny i pożyczenie dużej ilości sprawdzonych, dobrych pomysłów z Overwatch. Pierwsze, zakończone już beta testy pokazują też jednak, że aby grało się przyjemnie, to wszyscy biorący udział w zabawie muszą mieć pojęcie co robią. Niestety, najwyraźniej większość z testujących grę nie pokwapiła się nawet by przejść kilka misji samouczka.
Bleeding Edge, czyli Overwatch w TPP namalowany komiksową kreską
Jeśli wiesz kim w hicie Blizzarda są Genji, D.Va, czy Widowmaker, to z pewnością już po spojrzeniu na interfejs Bleeding Edge dostrzeżesz pewne podobieństwa do Overwatch. Niektóre umiejętności, takie jak lodowe zapory, są przeniesione niemal dosłownie, wraz z umiejscowieniem ich ikon na ekranie. No cóż, skoro formuła sprawdziła się raz, to warto spróbować ponownie.
W ten sam sposób dostajemy pojedynki czterech na czterech, z kilkunastoma bohaterami do wyboru, w obrębie różnych klas. Są to więc szybcy wojownicy o dużej sile rażenia, "czołgi", czyli potężne postacie pochłaniające duże ilości ciosów oraz jednostki wsparcia zapewniające chociażby leczenie. By wygrać w Bleeding Edge, należy rzecz jasna zapewnić drużynie różnorodność i spełniać swoje zadanie na polu walki.
Komiksowa oprawa Bleeding Edge jest pozytywnie "odjechana". Death-metalowy gitarzysta Nidhoggr zieje ogniem i robi agresywne wślizgi na kolanach, grając przy tym zabójcze solówki. Kulev, z towarzyszącym mu wężem plującym kwasem, swoją ponurą, trupią aurą robi świetne mroczne wrażenie, a radosna pani mechanik Gizmo, czaruje zawadiackim urokiem...i olbrzymią spluwą.
Tutaj, niestety, czasami bywają zgrzyty - brak jednostki leczącej bądź wzmacniającej pancerze jest dużym osłabieniem, a nawet jeśli ktoś zdecyduje się nią zagrać - towarzysze często jej nie bronią. Bywają także przypadki skrajnie różne - zdarzało mi się fruwać po mapie poduszkowcem medyka i zapewniać walczącym bohaterom niemal nieskończoność zdrowia, podczas gdy oni zwalczali przeciwników. Wrogowie z kolei jakby nie zwracali w ogóle na mnie uwagi, nie próbując nawet na moment wyłączyć mnie z gry. Zamiast tego uparcie atakowali wspieraną przeze mnie jednostkę.
To tylko pokazuje, że na podstawie weekendowych beta-testów ciężko tak naprawdę wyrobić sobie opinię o balansie postaci czy tym, jak dobra jest mechanika gry. Gracze nie są bowiem jeszcze oswojeni ze sterowaniem, umiejętnościami specjalnymi czy zadaniami poszczególnych klas. Całość robi się więc mocno chaotyczna.
Mimo wszystko, mogę powiedzieć, że w Bleeding Edge gra się naprawdę przyjemnie. Tym bardziej, że komiksowa oprawa jest pozytywnie "odjechana". Death-metalowy gitarzysta Nidhoggr zieje ogniem i robi agresywne wślizgi na kolanach, grając przy tym zabójcze solówki. Kulev, z towarzyszącym mu wężem plującym kwasem, swoją ponurą, trupią aurą robi świetne mroczne wrażenie, a w kontrze do nich stoi chociażby radosna pani mechanik Gizmo, obrzucająca wrogów bombami.
I choć na pierwszy rzut oka wolałem postacie z Overwatch, były nieco bardziej wyraziste, to jednak Bleeding Edge ma w sobie to coś co sprawia, że z każdą potyczką przyjemniej się na niego patrzy. Być może gdy niedługo zapanuje na moda na cosplayerów w strojach mrocznej Cass czy zawadiackiego Zero Cool zdołam zapałać do nich jeszcze większą sympatią. Na razie jednak jest nieźle, ale nie rewelacyjnie.
W bitwach Bleeding Edge decyduje taktyka, a nie celność
No właśnie, pamiętajmy, że Overwatch był grą z widokiem z pierwszej osoby, gdzie celność odgrywała wielką rolę. Jasne, umiejętności potrafiły zmienić losy pojedynków, ale to typowy sieciowy shooter. W Bleeding Edge jest zdecydowanie inaczej. Wiele postaci korzysta z walki wręcz, a ci, którzy strzelają, robią to ze wsparciem automatycznego celowania.
Oczywiście, takie rozwiązanie eliminuje emocje, które towarzyszą chociażby strzałom w głowę w Counter Strike: Global Offensive czy Rainbow Six Siege. Równocześnie jednak wyrównuje szanse między korzystającym z pada i z zestawu myszka oraz klawiatura. Dodatkowo, dzięki temu nie liczy się tu celność, a przyjęcie dobrej taktyki na polu bitwy. Ważne stają się decyzje o tym kogo zaatakować w danym momencie oraz jak poruszać się po mapie.
Sukces sprowadza się więc po raz kolejny do zgrania zespołowego oraz korzystania z umiejętności, co trąci trochę grami typu MOBA. Zwycięstwo w meczu, a także zwyczajna przyjemność z rozgrywki będzie więc zależeć od tego czy udało się znaleźć pozostałych trzech graczy, którzy potrafią działać wspólnie i znają Bleeding Edge na tyle, żeby wiedzieć jakie mają zadania.
Bleeding Edge - czy jest na co czekać?
Premiera pełnej wersji Bleeding Edge już niebawem. Na tę chwilę pozostaje jeszcze trochę kosmetycznych niedoróbek, a i same dość proste mapy mogłyby zostać wzbogacone o więcej detali. Mam też nadzieję, że kolejne odkrywane postacie będą równie ciekawe, jak te już dostępne. Przyznaję, że pojedynczy weekend to zbyt mało czasu, by w pełni docenić Bleeding Edge i jednoznacznie zawyrokować, czy gra odniesie sukces.
To, że ja wpoiłem sobie zasady zabawy z samouczka, nie znaczy, że współgracze też to zrobili. A zrozumienie wszystkich mechanik gry i "ogarnięcie bitewnego chaosu" jest niezbędne, żeby dobrze bawić się w Bleeding Edge. Koniec końców, to gracze zadecydują, czy ta produkcja przetrwa w starciu z dość brutalnym rynkiem elektronicznej rozrywki. Ja chętnie do Bleeding Edge powrócę. Oby tylko twórcy "dowieźli".
Ocena wstępna Bleeding Edge:
- duże tempo rozgrywki dodaje kopa i energii
- ciekawe postacie z unikalnymi umiejętnościami
- zdobywanie poziomów i ulepszeń dodaje motywacji do pojedynków
- przyjemna, nieco szalona stylistyka wizualna
- dość duży chaos, który trzeba opanować
- grą z losową drużyną może frustrować
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Outriders - już graliśmuy w nową grę twórców Bulletstorm
- Disintegration - pierwsze wrażenia z nietypowej sieciowej strzelaniny
- Idą podwyżki cen prądu - ile zapłacimy za granie na konsolach i PC
Komentarze
4Niby Fortnite pokazuje, że to może sie opłacać, ale jest wiele gier, które już nie odniosły tak spektakularnego sukcesu, większość nawet bym powiedział.
Że tak Gothica i Wiedźmina nikt nie chce kopiować... Warhorse pomimo, że KCD jest trochę inny odniosło spory sukces.