Wyprawa na Marsa - komedia romantyczna i science-fiction? To się mogło udać. Mogło…
Oglądając trailer Wyprawy na Marsa pomyślałam, że ten miks filmu dla nastolatków i lekkiego science-fiction może być całkiem ciekawy. Pewnie nie będzie to nic górnolotnego, ale wystarczającego na popcornowy wieczór. Czy warto więc obejrzeć tę futurystyczną komedyjkę romantyczną?
Wyprawa na Marsa - kosmiczna historia miłosna
HBO Max nie próżnuje. Na niedawno wdrożonej platformie streamingowej amerykańskiego giganta co rusz pojawiają się nowe filmy i seriale, a wiele z nich naprawdę trzyma poziom. Wystarczy wspomnieć choćby oskarową Diunę czy odjechany serial Peacemaker z Johnem Ceną w roli głównej. Plusem HBO Max jest także dostępność świeżych produkcji prosto z sal kinowych, takich jak Matrix: Zmartwychwstanie, King Richard: Zwycięska rodzina czy ostatni Batman.
By zaspokoić gusta różnorodnej publiczności oprócz mocnych tytułów należy dorzucić lżejsze produkcje, do pośmiania i poprzytulania. Zapewne dlatego całkiem niedawno na HBO Max trafił też film Wyprawa na Marsa - komedia romantyczna w klimacie science-fiction. Czy jest to tytuł nowatorski czy raczej mierne kino niewarte większej uwagi?
Marzenia, loty kosmiczne i … przekręt
Walter (Cole Sprouse) jest asystentem robobaristy Garyego (Peter Woodward/głos) pracującym w kawiarni przy uniwersyteckim campusie. Jest sympatycznym przeciętniakiem, który od zawsze chciał polecieć na Marsa. Przy okazji nie za bardzo powodzi mu się w życiu miłosnym i sądzi, że pobyt na czerwonej planecie odmieni jego nudne życie.
Z kolei Sophie (Lana Condor) jest ambitną studentką, której chłopak Calvin (Mason Gooding) wraz z rodzinką prowadzi badania na Marsie i nie ma zamiaru wracać na Ziemię. Dziewczyna boi się latać, ale bardzo tęskni za swoimi bliskimi. Pod wpływem impulsu decyduje się kupić niewyobrażalnie drogi bilet i wybrać się na Marsa, by odwiedzić Calvina i jego rodzinę. Przypadkowo poznany Walter wykorzystuje okazję - postanawia lecieć na gapę i wmanipulować Sophie do pomocy w utrzymaniu przykrywki przez trwający 35 dni lot.
Oczywiście ta dwójka zbliży się do siebie, ale zanim to nastąpi będziemy świadkami typowych dla takich produkcji perypetii. Walt będzie musiał ukrywać swoją tożsamość, nastąpi jakaś katastrofa, a na drodze ku szczęściu obojga stanie… miliarder Leon Kovi (Zach Braff). Walter jako sympatyczny przeciętniak nauczy Sophie jak czerpać radość z życia, a ona przekona się do chłopaka i pomoże mu się odnaleźć. Słowem – schemat dobrze znany i sprawdzony.
Gwiazdy Netflixa w akcji
Obsada Wyprawy na Marsa aż krzyczy, że mamy tu do czynienia z kinem dla nastolatków. Walta, jednego z głównych bohaterów, gra Cole Sprouse znany z roli Jugheada w Riverdale od Netflix. Jego aktorstwo jest poprawne i nie ma się do czego przyczepić. Cole jest w tym filmie trochę bardziej ciapowatym Jugheadem i taką poczciwą postać miłego chłopaka miał do zagrania.
Z kolei Lana Condor w roli głównej bohaterki (Sophie) wypadła w porządku, ale też bez fajerwerków. Lana to aktorka wietnamskiego pochodzenia znana m.in. z serii „Do wszystkich chłopców, których kochałam” czy świetnego „Deadly Class”.
I trzeba przyznać, że w swoich poprzednich produkcjach prezentowała się bardzo dobrze. Natomiast bohaterka jest tak pozbawiona oryginalnych cech, że dziewczyna na ekranie wydaje się zwyczajnie nudna i nieco antypatyczna. Brakowało mi tu odrobiny dystansu i humoru w tworzeniu postaci Sophie. Czy te elementy znajdziemy w pozostałych aspektach Wyprawy na Marsa? Niestety, nie za bardzo.
Urocza sztampa podświetlana ledami
Wybierając ten film na sobotni wieczór z naszą randką nie spodziewamy się zapewne ambitnego, filozoficznego kina czy wyciskacza łez, który rozmaże wybrance makijaż, a partnera zmusi do udawanego kaszlu. Jednak byłoby miło, gdyby film był ciekawy i czymś nas jednak zaskoczył czy rozbawił.
Niestety fabuła Wyprawy na Marsa jest tak odtwórcza, że to aż boli. A przecież sam temat perypetii miłosnych z raczkującym podbojem kosmosu w tle to całkiem niezły start, by ukuć niesztampową historię o miłości w czasach eksploracji kosmosu. Wystarczyło zmienić trochę motywację bohaterów czy rzucić im grubsze kłody pod nogi.
Szkoda, że nie wprowadzono do filmu ciekawszych bohaterów drugoplanowych, zwłaszcza, że futurystyczny klimat filmu umożliwia wprowadzenie nietuzinkowych pasażerów lotu międzyplanetarnego. Stereotypowa lesbijska para na pokładzie, krzykliwa pani kapitan, standardowy „tech-guy” - ekscentryk z goglami na nosie czy chłopak–pracoholik to postacie już ograne.
Na szczęście w Wyprawie na Marsa znajdziemy też kilka zabawnych elementów, takich jak skradanki Waltera czy jego słowne przepychanki ze złośliwym robobaristą Garym. Uroczo przedstawiono też relację Sophie z rodziną, zwłaszcza z mamą Calvina. Te sympatyczne wątki z pewnością pasują do lekkiego charakteru produkcji.
Kilka motywów mnie też zaciekawiło - na przykład te dotyczące ochrony środowiska (Sophie prowadzi badania nad rozwiązaniem problemu nadmiaru śmieci na Ziemi) czy podejrzanych zamiarów korporacji Kovi. Sposób, w jaki zostały przedstawione w filmie sugeruje, że jakieś sceny zostały z niego wycięte. A szkoda, bo być może fabuła nabrałaby bardziej „drapieżnego” charakteru.
Wyprawa na Marsa – czy warto obejrzeć?
Niestety, ale Wyprawa na Marsa to typowy średniak dla nastolatków. Do tego z fabułą bazującą na starym, oklepanym już motywie podróży i odkrywania, że to czego pragnęliśmy najbardziej jest tak naprawdę blisko nas. Mimo opakowania w klimatach science-fiction i paru fajnych szczegółów jest to film, który obejrzycie i szybko o nim zapomnicie. No chyba, że … kto wie? Może jeśli któryś ze scenarzystów pochyli się nad postacią robobaristy Gary’ego, Wyprawa na Marsa stanie się podwaliną czegoś znacznie ciekawszego. Fajnie by było.
Ocena końcowa filmu Wyprawa na Marsa (Moonshot):
- mariaż sci-fi i komedii romantycznej
- poprawne aktorstwo
- kilka śmiesznych momentów
- ekologiczne uświadamianie dla "początkujących"
- fabuła powtarzana z miliard razy
- stereotypowi bohaterowie
- nudny i przewidywalny
Komentarze
3To taka marna podróbka znakomitego filmu Pasażerowie.
Kto oglądał ten wie o czym mówię...